Natura wyborów samorządowych jest taka, że zawsze każdy może w nich znaleźć dowody na to, że wygrał. Tak jest też tym razem.

Pierwsze sondaże opublikowane po zakończeniu głosowania sugerują, że PiS wprawdzie doznał sromotnej porażki w Warszawie, ale za to dostał bardzo ładny wynik w sejmikach wojewódzkich. Co ważne: wynik ten jest lepszy niż 4 lata temu. Z kolei Koalicja Obywatelska dostała wyraźnie mniej głosów niż poprzednim razem PO. To sprawia, że pomimo sensacji w najpilniej obserwowanych wyborach w Warszawie, nie da się tych wyborów podsumować jako porażki PiS i zwycięstwa opozycji. Obraz jest bardziej złożony.

Nieco inaczej wygląda sprawa, gdy wyniki porównamy z oczekiwaniami. Myślę, że w tym kontekście można mówić o sporym rozczarowaniu po stronie Prawa i Sprawiedliwości. Po trzech latach rządzenia przy niezwykle sprzyjającej koniunkturze gospodarczej, po zafundowaniu Polakom programu 500 plus, po efektownym ograniczeniu deficytu budżetowego i przy ogłuszającej propagandzie sukcesu w walce z mafiami vatowskimi partii tej nie stać na drugą turę w stolicy i w kilku innych dużychmiastach. Z kolei wyniki PSL i SLD w sejmikach każą przypuszczać, że PiS także tam, pomimo nominalnego zwycięstwa w skali kraju, pozostanie w większości województw w opozycji. Rządzić będzie Koalicja Obywatelska z PSL, a jak trzeba będzie, to także z SLD.

Wynik PiS jest nieco lepszy niż 4 lata temu, ale korzyści politycznej z tego nie będzie dla tej partii żadnej. Co więcej: może ona teraz wejść w okres większej nerwowości, związanej po pierwszej z rozliczaniem się z zawiedzionych oczekiwań i po drugie z nową perspektywą dotyczącą kolejnych wyborów. Może się okazać, że członkowie tej partii zaczną teraz zakładać, że w kolejnych wyborach PiS dostanie jednak mniej mandatów niż dotąd oczekiwali. To może wywołać bardziej zacięty bój o dobre miejsce na listach wyborczych. Aby ten bój wygrać konieczna jest przychylność prezesa partii, spodziewam się więc, że czeka nas coraz więcej żenujących prób przypodobania się prezesowi poprzez np. różnego rodzaju tablice pamiątkowe, tak jak próbowano to zrobić w sierpniu przy okazji obchodów rocznicy strajków w Stoczni Gdańskiej.

Może też się okazać, że działacze partyjni żyjący od paru lat w rozleniwiającym politycznym luksusie będą mieli teraz problem z przejściem do bardziej aktywnego i kreatywnego trybu, w którym trzeba będzie zacząć robić coś nowego, żeby kolejnych wyborów nie przegrać w sposób jednoznaczny. A tego właśnie zaczął od nich oczekiwać Jarosław Kaczyński.

Wybory na poziomie sejmików pokazały też słabość opozycji. Wynik Koalicji Obywatelskiej jest raczej mierny, a symbolem jej słabości są losy Jarosława Wałęsy w Gdańsku, który uzyskał wynik znacząco gorszy od urzędującego w tym mieście od lat i oskarżanego o co tylko się da Pawła Adamowicza. Swoją drogą jestem przekonany, że w Warszawie Hanna Gronkiewicz Waltz również wygrałaby wybory bez problemu, nie potrzebując do tego pomocy Platformy Obywatelskiej. Rafał Trzaskowski wygrał w stolicy tylko dlatego, że ona postanowiła, że nie wystartuje.

Mamy więc po tych wyborów osłabiony PiS, ale również wciąż słabą opozycję, która zapewne nawet w takiej sytuacji będzie mieć problem z przejęciem inicjatywy i rozpoczęciem wyraźniejszego niż dotąd marszu w górę w sondażach.

Przede wszystkim jednak przy okazji wyborów samorządowych znów dobrze widać, że słabe jest całe państwo i jego instytucje. Cztery lata temu był problem z listami do głosowania podanymi wyborcom w formie „książeczek” i w efekcie mieliśmy ponad 8 procent głosów nieważnych. Teraz kroi się z kolei skandal z funkcjonowaniem systemu, za pośrednictwem którego niby można było w internecie dopisać się do rejestru wyborców w danej gminie, ale nie wszystkim się to udało. Aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby w Polsce dopuścić głosowanie w wyborach za pośrednictwem internetu. Polskie państwo wciąż wykłada się na prostych wydawać by się mogło rzeczach.

Ale w złym stanie są nie tylko instytucje państwowe, ale także społeczeństwo obywatelskie. Głosując w Warszawie próbowałem przed wyborami znaleźć jakiekolwiek informacje na temat kandydatów na radnych w mojej dzielnicy. Bezskutecznie. Jedyne co można o nich przeczytać to ich profile na Facebooku, które pełnią funkcje wyłącznie ulotki wyborczej. Na samych ulotkach oczywiście też nie było nic poza banałami. Media lokalne, które mogłyby monitorować co się dzieje w stolicy na poziomie dzielnic (w których mieszka często więcej ludzi niż w średniej wielkości polskim mieście) praktycznie nie istnieją. Sytuacja z kandydatami do rady miasta jest niewiele lepsza. O Trzaskowskim i Jakim słyszeli wszyscy w Polsce, ale jak ktoś chce sięgnąć nieco głębiej do polityki lokalnej, to informacji nie ma prawie żadnych. W efekcie dość często tak właściwie nie wiemy na kogo głosujemy. Obawiam się, że to nie jest specyfika Warszawy i że w innych miastach i miasteczkach w Polsce jest podobnie.

Ta słabość martwi mnie znacznie bardziej niż słabość PiS po tych wyborach, na skutek zawiedzionych oczekiwań i słabość opozycji, która nie będzie potrafiła wykorzystać szansy związanej ze słabością PiSu.