Sparaliżowany 55-letni José Agustín López uciekł z Wenezueli do Kolumbii na wózku inwalidzkim. Pchał go przez setki kilometrów syn, tygodniami poruszali się poboczami dróg. López mówi, że do tak straceńczego działania zmusiła go sytuacja w ojczyźnie.
Podobnych do Lópeza desperatów są już dziesiątki tysięcy. Szacuje się, że 31-milionowy kraj w ciągu ostatnich dwóch lat opuściło ok. 4 mln osób. Uciekają, by przeżyć. Wenezuela, opływające w petrodolary (jej złoża ropy są większe od saudyjskich) najbogatsze państwo Ameryki Łacińskiej, zbankrutowała. To efekt rewolucji boliwariańskiej, czyli 20 lat nieudolnych, przeżartych korupcją oraz opartych na rozdawnictwie pieniędzy rządów najpierw Hugo Cháveza (1999-2013), a potem Nicolása Madury (od 2013 r.).
Powolna implozja kraju spowodowała największy kryzys migracyjny w historii Ameryki Łacińskiej. Pod koniec września Rada Praw Człowieka ONZ przyjęła rezolucję wzywającą władze Wenezueli do przyjęcia pomocy humanitarnej.
Nie godzi się na to prezydent Maduro (ostatnio poprosił o pomoc Chiny), uważając ją za zewnętrzną interwencję. W rzeczywistości zgoda oznaczałaby przyznanie się do tego, że rząd nie radzi sobie z kryzysem. Coraz ostrzej na temat reżimu w Caracas wypowiada się też amerykański prezydent, bo Wenezuelczycy uciekają również do USA, a poza tym Waszyngton kupuje w Wenezueli ropę naftową. Donald Trump powiedział niedawno, że ten „bałagan musi zostać posprzątany”.

Kolumbia

Szukający ocalenia przed nędzą i głodem Wenezuelczycy są już w każdym kraju Ameryki Łacińskiej. Często przemierzają kontynent na piechotę, zostawiając w ojczyźnie domy, rodziny i dotychczasowe życie, nie wiedząc nawet, gdzie trafią i jaka będzie ich przyszłość, choć jednego są pewni – gorzej być nie może. Wielu z nich znalazło schronienie w sąsiedniej Kolumbii. Według miejscowego urzędu migracyjnego jest już ich tam ok. 40 tys., z kolei z badania prof. Ivána de la Vegi z Uniwersytetu im. Simona Bolivara w Caracas wynika, że 100 tys. Ale to dane oficjalne, a przecież granica nie jest szczelna.
Kolumbia ze względu na bliskość geograficzną najbardziej odczuła wenezuelski eksodus, ale sąsiedzkie związki i stosunek Kolumbijczyków do Wenezuelczyków to złożone sprawy. Od początku lat 70. do lat 90. kierunek imigracji był odwrotny. Kolumbię toczyła fala przemocy, wojny gangów narkotykowych i terror lewicowej partyzantki FARC – wtedy do Wenezueli, bogatej i świetnie prosperującej dzięki ropie, wyjechało ok. 2,5 mln Kolumbijczyków. Dziś wielu z nich wraca do Kolumbii wraz z dziećmi, które mają obywatelstwo wenezuelskie. Część społeczeństwa ma tego świadomość, ale mimo to dochodzi do aktów przemocy wobec imigrantów. Jednym z najbrutalniejszych było obrzucenie grupy Wenezuelczyków koktajlami Mołotowa 23 stycznia w Kukucie, gdzie odbywał się protest przeciwko przyjmowaniu wschodnich sąsiadów. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Władze Kolumbii podchodzą do problemu imigracji dość liberalnie. Były prezydent Juan Manuel Santos wielokrotnie apelował, by pomagać sąsiadom. Jego reakcja na zajścia w Kukucie była stanowcza: „Proszę wszystkich Kolumbijczyków, aby unikali aktów przemocy i ksenofobii wobec Wenezuelczyków”. Urzędujący prezydent Iván Duque również nie zakazał im wjazdu. Według sierpniowych badań instytutu badawczego Invamer ok. 90 proc. społeczeństwa obawia się fali imigracji. Ich niepokoje dotyczą przede wszystkim potencjalnego wzrostu bezrobocia, przemocy i przestępczości, ale z drugiej strony 54 proc. popiera przyjmowanie sąsiadów, przeciw jest 46 proc.
Jedną z osób wyciągających rękę do Wenezuelczyków jest 30-letnia Maria Elena. Jej rodzina przeniosła się z Wenezueli do karaibskiej Barranquilli na północy Kolumbii ponad 10 lat temu. Studia skończyła w Bogocie, jest obywatelką Kolumbii, a jej pochodzenie zdradza tylko nieco inny akcent. Wie, jak dużo miała szczęścia, że jej rodzice już wtedy podjęli decyzję o tym, by nie brać udziału w rewolucji boliwariańskiej Cháveza. Pracuje w Bogocie w dużej korporacji, co tydzień lub dwa lata z partnerem nad morze, bo w Bogocie zawsze jest chłodno (miasto leży na wysokości ponad 2,6 tys. m n.p.m). – Nie mogę narzekać na swoje życie. Boję się tylko, że w Kolumbii również któregoś dnia do władzy dojdą radykałowie i zrobią to samo, co z Wenezuelą. Ale wtedy wyjadę, może do Stanów, a może do Hiszpanii – mówi.
Maria jest już częścią kolumbijskiej klasy średniej. Wynajmuje apartament w modnej bogotańskiej dzielnicy Chapinero, pełnej klubów i dobrych restauracji. Ale nie zapomina, że niektórym w życiu powiodło się o wiele gorzej. Gdy wychodzimy z restauracji, prosi, by część tego, czego nie zjadła, zapakować na wynos, by potem oddać to na ulicy ubogiemu mężczyźnie. – Nigdy nie wyrzucam jedzenia, bo zawsze znajdzie się ktoś w potrzebie, nawet w tak zasobnym miejscu – mówi.
Do taksówki Andresa wsiadam w samym centrum zatłoczonego Medellin, drugiego największego miasta Kolumbii. Jedziemy bardzo długo w korku, więc mamy okazję trochę porozmawiać. Okazuje się, że jego żona jest Wenezuelką, więc Andres ma w sobie dużo zrozumienia dla sąsiadów. – Nie wiem, jak można było tak bogaty kraj doprowadzić do kompletnej ruiny, to po prostu nie mieści mi się w głowie. Bardzo współczuję tym ludziom – mówi. Nie ukrywa, że wraz z żoną zamierzają wkrótce sprowadzić do Medellin jej rodzinę.

Peru

Drugim kierunkiem dla Wenezuelczyków jest o wiele dalej położone Peru – Limę i Caracas dzieli ponad 4 tys. km. Uciekinierzy docierają tam autobusami, a ci, których nie stać, idą na piechotę z dziećmi i całym dobytkiem najpierw poboczami dróg w Kolumbii, a potem w Ekwadorze. Kiedy w połowie sierpnia rząd Nicolása Madury wprowadził kolejny absurdalny pomysł na ratowanie gospodarki – polegający na zmianie boliwara na suwerennego boliwara, którego zaraz zdenominował – do ucieczki z kraju rzuciły się kolejne dziesiątki tysięcy osób.
Codziennie na granicy peruwiańskiej pojawiały się tysiące zdesperowanych Wenezuelczyków. W rezultacie rządy Ekwadoru i Peru postanowiły wprowadzić obostrzenia i tak jak dotychczas Wenezuelczycy mogli wjeżdżać za okazaniem dowodu osobistego, zażądano od nich nagle paszportów. Tych większość nie posiadała, bo bardzo trudno je otrzymać – władze ustaliły zaporową stawkę za wydanie dokumentu, a papier, na którym drukowany jest paszport, jest sprowadzany z Niemiec, więc rządu nie stać na jego kupno. Szacuje się, że w Peru przebywa ok. 0,5 mln obywateli kraju znad Orinoko, z których tylko ok. 70 tys. ma zezwolenie na tymczasowy pobyt. Są rozsiani po całym terytorium, jednak najwięcej osiedliło się w stolicy.
Według najnowszego sondażu przeprowadzonego we wrześniu przez Ipsos 55 proc. mieszkańców Limy nie chce emigrantów w kraju – uważają, że obcy zajmą ich miejsca pracy. Wenezuelczyków faktycznie jest w Peru tylu, że ich obecność siłą rzeczy wpływa na sytuację ekonomiczną państwa. Prezydent Martin Vizcarra uważa, że kryzys w Wenezueli stał się już wewnętrznym problemem Peru i szuka rozwiązań w porozumieniu z innymi państwami regionu. – Według wyliczeń ekspertów rządowych liczba emigrantów, która pozwala zachować nam względną równowagę to 200 tys., a Wenezuelczyków jest już ponad 400 tys. Powoduje to, że nie tylko Peruwiańczycy mają większe problemy ze znalezieniem zatrudnienia, ale i sami Wenezuelczycy pozostają bez zajęcia – powiedział Vizcarra w niedawnym wywiadzie dla CNN.
Ci, którzy nie znajdują zatrudnienia, pracują na ulicach, sprzedając żywność i napoje. Często kończy się to interwencją policji, która konfiskuje „stoisko”, bo jest ono nielegalne. Nie wszyscy Peruwiańczycy patrzą też na sprzedawców łaskawym okiem. – Nie da się już przejść ulicą, by nie natknąć się na Wenezuelczyków namawiajacych do kupienia arepas (placki z mąki kukurydzianej wypełnione serem, awokado, czasami mięsem). Przy czym oni tak śmiesznie krzyczą swoim śpiewnym tonem „Aaaaarepas, aaaaarepas” i wszystko u nich jest „con mucho gusto” (z przyjemnością) – ironizuje 15-letnia Limenka Milagros.
Różnice kulturowe i językowe między Wenezuelczykami a Peruwiańczykami często są zarzewiem konfliktów, głośno opisywanych przez miejscowe media. Wenezuelskie kobiety słyną z urody, co z jednej strony powoduje, że są rozchwytywane na peruwiańskim rynku matrymonialnym, ale też wywołuje to złość wenezuelskich mężczyzn. Coraz częściej dochodzi do bójek w miejscach publicznych. W mediach społecznościowych filmik ukazujący bójkę i dyskusję o urodzie obydwu nacji w autobusie miejskim w Tacnie miał dziesiątki tysięcy wyświetleń. Peruwiańczyk zaczął czynić awanse Wenezuelce, co nie spodobało się jej rodakowi, który zaatakował Peruwiańczyka i wykrzykiwał, że tutejsze kobiety są brzydkie. Z ogromną falą krytyki w peruwiańskich mediach spotkał się też opublikowany na YT filmik, w którym mieszkająca w Peru Wenezuelka mówi, że „uroda nie jest najmocniejszą stroną Peruwiańczyków” i że „stanowią oni hybrydę laboratoryjnego szczura z tubylcami, ale z włosami jak Azjaci, a tak poza tym powinni się cieszyć, że nie wpadliśmy do Peru tylko z wizytą, ale możemy zmienić na lepsze ich rasę”.
Jednak Peruwiańczycy nie pozostają Wenezuelczykom dłużni, jak wskazuje Feline Freier, politolożka i specjalistka ds. migracji z Uniwersytetu Pacyfiku w Limie. Według jej badań bardzo często dochodzi do nadużyć. – Z wywiadów, które przeprowadziłam w Tumbes i Tacnie, praca Wenezuelczyków, którzy cały czas nie mają legalnego pobytu w kraju, ma charakter półniewolniczy. Podam przykład jednej z kobiet, z którą udało mi się porozmawiać. Pracuje jako pomoc domowa 7 dni w tygodniu i zarabia miesięcznie 400 soli (ok. 400 zł), z czego 250 musi zapłacić za wynajem lokum rodzinie, która ją zatrudnia. Podobnych sytuacji jest wiele, im później ktoś przyjechał, ten przeważnie ma gorszą sytuację – dodaje.
Potwierdza to historia Luisa, który mieszka w położonym na północy Peru kolonialnym Trujillo. – Wyjechałem z kraju już dwa lata temu, bo sytuacja w Wenezueli stawała się coraz gorsza. Udało mi się znaleźć pracę jako taksówkarz i sprowadzić rodzinę. Tutaj możemy normalnie żyć, nie muszę martwić się, czy jutro będę mieć co jeść i czym nakarmić dzieci – mówi.
Luis pochodzi z Cumany, gdzie miał hurtownię części mechanicznych. Przyznaje, że głosował na Cháveza. – W 1999 r., kiedy Chávez dochodził do władzy, wszyscy go kochali i patrzyli na niego jak na objawienie. Część ludzi niezamożnych, tak jak ja, miało pod górkę, bo uprzywilejowani byli tylko bogaci. Chávez pomagał zwykłym ludziom, których los nikogo nie obchodził. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy ze skali korupcji i rozdawnictwa oraz tego, że doprowadzi to kraj do takiej sytuacji, w której jest dzisiaj. Ludziom dobrze się żyło, Wenezuela była bogata, trudno więc było nie popierać Cháveza.

Chile

Wielu Wenezuelczyków szuka schronienia w drugim najbogatszym kraju Ameryki Łacińskiej – Chile. Często dla tych, którzy docierają do Peru, to właśnie jest ostateczny cel podróży. W Santiago na pozwolenie o pracę i wizę tymczasową muszą czekać 4 miesiące. Szacuje się, że w całym kraju jest ich nawet 300 tys., co więcej, Wenezuelczycy to niejedyna grupa szukająca tu schronienia. Za cel emigracji Chile obrali sobie też Haitańczycy, opuszczający kraj z powodu kryzysu humanitarnego, z którym władze w Port-au-Prince nie potrafią sobie poradzić od wielu lat.
Jednym z miejsc, do którego trafiają imigranci zaraz po przyjeździe do Santiago, jest położone pod miastem schronisko Puente Alto. Ufundował je Bernabé Bazán, pastor kościoła luterańskiego. Jak mówi, nie ma żadnego wsparcia ze strony rządu, ale jakoś udaje mu się udzielić schronienia każdemu. – Możemy funkcjonować dzięki wsparciu wspólnoty działającej wokół Kościoła, pomaga nam też fundacja La Puerta, która zdobywa jedzenie i podstawowe produkty niezbędne do przeżycia. To głównie dzięki ludziom dobrej woli nie muszę odmawiać nikomu w potrzebie – mówi. Schronisko jest bardzo skromne, ludzie śpią po kilka osób w małych pomieszczeniach, ale nikt nie narzeka, bo każdy z mieszkańców zgodnie przyznaje, że te niedogodności są do zniesienia w porównaniu z sytuacją we własnych krajach.
Andreina studiowała administrację, ale przerwała naukę i przyjechała do Chile. – Śpię w pokoju z sześcioma dziewczynami, ale mimo wszystko jest o niebo lepiej niż w Wenezueli, przynajmniej mam co jeść. U nas żywność jest bardzo droga albo jej nie ma. Więc można mieć pieniądze, ale i tak niczego nie kupisz – opowiada.
Luna Ramirez, szefowa organizacji Sieć Solidarnej Pomocy, która otrzymała dotację rządową na pomoc Wenezuelczykom, podkreśla, że im więcej pojawia się imigrantów, tym ich sytuacja staje się gorsza. – Ostatnio przybyłe grupy są w znacznie gorszym położeniu niż te przyjeżdżające do Chile chociażby rok temu. Ludzie zostawiają cały dobytek, pojawiają się z jedną walizką, nie mają załatwionego pobytu, mieszkania czy pracy. Ich wyjazdy są całkowicie spontaniczne, a więc tym trudniejsza jest ich sytuacja na miejscu – opowiada.
Często desperacja, by opuścić Wenezuelę, powoduje, że imigranci narażają się na niebezpieczeństwo. Taka sytuacja przytrafiła się architektce Melbie Alexandrze Pinto, która nie miała pieniędzy na bilet, więc zgodziła się na propozycję Chilijczyka – znajomego innego znajomego, który miał zapłacić za jej lot, a kobieta miała to odpracować. Kiedy przyjechała do Chile, okazało się, że mężczyzna miał wobec niej plany towarzyskie, czego nie chciała zaakceptować. – Zostałam na ulicy, bez pieniędzy, bez rodziny. Pomogli mi znajomi z Buenos Aires. Opłacili moją podróż, teraz pracuję w sklepie odzieżowym.
Prezydent Chile Sebastián Piñera na ostatnim szczycie ONZ, który odbył się w dniach 18–25 września, potępił władze w Caracas za to, że doprowadziły kraj do klęski humanitarnej. Jednocześnie zapewnił, że jego rząd będzie pomagał imigrantom i jeszcze w kwietniu przeprowadził przez Kongres ustawę, która ułatwia Wenezuelczykom zdobycie stałego pobytu w Chile. W świetle nowego prawa imigranci, udając się do konsulatu Chile w Caracas, mogą zdobyć specjalną wizę „odpowiedzialności demokratycznej”, która daje im potem możliwość uzyskania stałego pobytu. Wenezuelczycy mogą czuć się uprzywilejowani w porównaniu z Haitańczykami, którzy mogą uzyskać wyłącznie wizę turystyczną, pozwalającą im przebywać na terenie kraju do 30 dni.
Polityka chilijskiego rządu oddaje zresztą stosunek społeczeństwa do Wenezuelczyków. Według badań przeprowadzonych przez platformę cyfrową KeyClouding niemal 90 proc. pracodawców w Chile woli zatrudnić Wenezuelczyków, uznając ich za lepszych i bardziej zmotywowanych pracowników. Pracodawcy postrzegają ich również jako lepiej przygotowanych do pracy niż np. Kolumbijczyków, Peruwiańczyków czy Haitańczyków. Natomiast 70 proc. społeczeństwa zgadza się z wprowadzonymi przez rząd zmianami.
Jak mówi mi Jorge, 30-letni lekarz z Santiago, Haitańczycy stali się dla Chile problemem, podczas gdy Wenezuelczycy wykonują te prace, których nie chcą wykonywać Chilijczycy. – Mówi się o tym, że Haitańczycy roznoszą choroby, poza tym nie znają języka i nie asymilują się. Z Wenezuelczykami jest zupełnie inaczej, mamy tę samą wspólnotę wartości i język.
Magazyn 19.10.2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Podobnie jak Haitańczycy w Chile, Wenezuelczycy są traktowani w Brazylii, co dobitnie ukazały zamieszki na granicy wenezuelsko-brazylijskiej, do których doszło w połowie sierpnia w miasteczku Pacaraima, w stanie Roraima. W ich wyniku ponad 1 tys. emigrantów musiało wrócić do pogrążonego w kryzysie kraju. Wszystko miało zacząć się od ataku Wenezuelczyków na lokalnego sklepikarza. Wywołało to falę protestów rozwścieczonych mieszkańców miasteczka, którzy zaczęli podpalać i niszczyć domostwa Wenezuelczyków. Kryzys musiało rozładować wojsko.
Wszystko wskazuje na to, że konflikty będą częstsze, bo liczba uciekających Wenezuelczyków rośnie, a rząd Nicolása Madury nie robi nic, by wyciągnąć kraj z kryzysu. Prócz szumnych deklaracji i skromnej pomocy finansowej niewielkie jest także zainteresowanie społeczności międzynarodowej kryzysem humanitarnym, który dotknął ten latynoski kraj. Trump straszy Madurę zamachem stanu, ale ze względu na obecność amerykańskich firm naftowych i to, że Wenezuela należy do rosyjsko-chińskiej strefy wpływów, trudno oczekiwać ze strony Waszyngtonu stanowczych kroków. Inne kraje Ameryki Południowej, które w największym stopniu ponoszą konsekwencje kryzysu u sąsiada, są zbyt podzielone, by wspólnie podjąć działania na rzecz normalizacji. Z kolei wenezuelska opozycja wielokrotnie podkreślała, że bez pomocy z zewnątrz nie ma szans na wyjście kraju z zapaści.