Samolot, którym podróżowała Melania Trump, musiał lądować awaryjnie w środę w bazie lotniczej Andrews pod Waszyngtonem z powodu dymu, który pojawił się w kabinie. Nikomu nic się nie stało, a pierwsza dama USA dotarła na umówione spotkanie innym samolotem.

Ok. 10-15 minut po starcie z bazy Andrews w kabinie zauważono "niewielką ilość dymu", po czym załoga rozdała pasażerom zwilżone chustki, które mieli przytknąć do ust i nosa, by nie wdychać dymu, a pilot zawrócił maszynę - relacjonowali dziennikarze towarzyszący Melanii Trump w podróży.

Rzeczniczka pierwszej damy przekazała, że chodziło o pomniejszą usterkę. Na dalsze informacje kazała zaczekać do czasu, aż zakończone zostanie dochodzenie w sprawie przyczyn awarii.

Melania Trump miała się pojawić w Filadelfii w związku z inicjatywą "Be Best", której jest patronką i która ma na celu wspieranie dzieci z trudnych środowisk oraz m.in. walkę z nękaniem w internecie. Ostatecznie pierwsza dama na umówione spotkanie udała się innym samolotem dwie godziny po planowanym czasie i dotarła na miejsce bez dalszych przygód.

W ramach wizyty odwiedziła odział intensywnej terapii w jednym z tamtejszych szpitali, gdzie spotkała się z rodzinami dzieci urodzonych przez uzależnione od narkotyków matki.