Koniec roku upłynie szefowej rządu torysów na walce o polityczne przetrwanie. Pierwsza okazja do zdobycia politycznych punktów nadarzy się już w niedzielę, kiedy w Birmingham rozpocznie się coroczny zjazd Partii Konserwatywnej, do której należy Theresa May.
Kluczowe będzie zwłaszcza przemówienie, które wygłosi ostatniego dnia konferencji, czyli w środę. Ma ono jeden cel: pokazać, że lokatorka posiadłości przy Downing Street ma wszystko pod kontrolą.
Tym razem mowa musi wypaść perfekcyjnie, bo wszyscy pamiętają klapę, jaką było ubiegłoroczne wystąpienie. May nie tylko chrypiała i co chwila traciła głos, ale też ze znajdującego się za mównicą napisu „Budując kraj, który działa dla wszystkich” w trakcie przemówienia zaczęły spadać literki. Dlatego organizatorzy dmuchają na zimne: w tym roku napisy na scenie będę wyświetlane z projektora.
Wywołanie wrażenia siły szefowej rządu jest ważne, jeśli premier chce zaprowadzić porządek w szeregach własnej partii. Najbardziej twardogłowi zwolennicy brexitu prowadzą wobec May otwartą rebelię, która grozi nawet rozłamem w partii. Buntownicy uważają, że przedstawiony kilka miesięcy temu przez rząd pomysł na brexit (tzw. plan z Chequers) jest równoznaczny ze zdradą stanu. I też będą mieli głos na konferencji; zaplanowane wystąpienie ma m.in. Boris Johnson, były już szef dyplomacji (odszedł przed wakacjami w geście protestu przed planem z Chequers).
Tymczasem May potrzebuje poparcia w partii, bo czeka ją jeszcze przepchnięcie przez Izbę Gmin ustaw związanych z brexitem. Jeśli uda jej się przekonać większość torysów do swojego pomysłu – w związku z dobiegającą końca wakacyjną przerwą polityczną debata o brexicie nieco przycichła – tym większe prawdopodobieństwo, że buntownicy pochylą głowy i zagłosują, jak sobie tego życzy May. W przeciwnym wypadku premier stanie pod ścianą, bo raczej nie uda jej się znaleźć poparcia dla swoich pomysłów wśród posłów opozycyjnej Partii Pracy.
Premier musi pokazać siłę i zrobić porządek z buntownikami
Problem polega na tym, że przekaz, z jakim premier przyjedzie do Birmingham, byłby mocniejszy, gdyby jej pomysł na stosunki między Wielką Brytanią a Unią Europejską po 29 marca przyszłego roku cieszył się poparciem w Europie. Tymczasem na ubiegłotygodniowym nieformalnym szczycie Rady Europejskiej przywódcy państw członkowskich zmiażdżyli plan May. Podstawowy zarzut jest wciąż taki sam: swoboda przepływu towarów pociąga za sobą swobodę przepływu osób (Londyn chce tego pierwszego, ale już nie drugiego).
Ale premier nie tylko zbiera ciosy, ale też je wyprowadza. Dla europejskich partnerów miała w tym tygodniu wyłącznie gorzkie słowa: z naszego punktu widzenia brak jakiegokolwiek porozumienia jest lepszy niż kiepskie porozumienie. Co znaczy, że nie tylko brytyjska gospodarka ucierpi na barierach celnych, jakie powstaną, jeśli się nie dogadamy. Nie jest to czcza groźba. Wielka Brytania to rynek 65 mln zamożnych konsumentów, który importuje mnóstwo produktów, przede wszystkim żywność.
Rebeliantom we własnej partii May może powiedzieć: jeśli chcecie rozłamu w partii, proszę bardzo. Teoretycznie buntownicy mogliby rzucić szefowej rządu rękawicę i spróbować przejąć przewodnictwo w Partii Konserwatywnej, a wraz z nim tekę premiera. Taki manewr najprawdopodobniej wyniósłby do władzy Borisa Johnsona. Polityk ten, nawet jeśli cieszy się poważaniem w partii, przez wielu jest uznawany za zbyt nieobliczalnego („The Economist” napisał w tym tygodniu, że stronnictwo brexitowców „w większości składa się z osób, które uprzejmie można byłoby nazwać ekscentrycznymi”).
Trudno też przewidzieć reakcję wyborców na Johnsona u steru władzy. Na pewno zrazi to część elektoratu, co może utorować drogę do władzy laburzystom. To kolejny argument w ręku May, bo dla wielu torysów sama perspektywa wprowadzenia się na Downing Street przewodniczącego Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna jest wystarczającym powodem, żeby zrównać się z partyjnym szeregiem. Laburzyści czują pismo nosem i wiedzą, że na brexitowym chaosie mogą jeszcze skorzystać. Podczas wczorajszego przemówienia Corbyn powiedział na temat brexitu zaskakująco niewiele, skupiając się raczej na kwestiach gospodarczych i socjalnych. To także może być element taktyki wyborczej: nie oferując żadnych konkretów w kwestii brexitu, lider laburzystów nie wystawia się na krytykę. May nie ma takiego komfortu.