Główne wyzwanie Sojuszu: zwiększyć gotowość bojową oddziałów.



Do Warszawy przyjadą szefowie sztabów albo szefowie obrony z 28 państw członkowskich Paktu. Będzie m.in. amerykański generał Curtis M. Scaparrotti, dowódca sił NATO w Europie. Komitet Wojskowy NATO zbiera się trzy razy w roku. Dwa razy w Brukseli i kolejny na posiedzeniu wyjazdowym. Co roku odbywa się ono w innym kraju. Tym razem gospodarzem posiedzenia będzie szef polskiego Sztabu Generalnego generał broni Rajmund Andrzejczak.
Komitet jest najwyższym organem wojskowym NATO. Od 28 do 30 września omawiane mają być m.in. zwiększanie gotowości bojowej sojuszniczych oddziałów, a także relacje pomiędzy NATO i Unią Europejską w kontekście inicjatywy PESCO. Jest to tzw. stała współpraca strukturalna, która ma pomóc państwom członkowskim UE współdziałać w zakresie bezpieczeństwa i obrony. Ten projekt rozbity jest na 17 programów, Polska zadeklarowała swój udział w sześciu z nich (m.in. w transgranicznym przerzucie wojsk). Być może podczas spotkania komitetu poruszony zostanie także temat Europejskiego Funduszu Obronnego.
Obrady wojskowe to tylko i aż realizacja woli politycznej przywódców politycznych 29 państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego. W ostatnich latach organizacja przechodzi poważne zmiany. Już w 2014 r., krótko po napaści Rosji na Ukrainę, na szczycie liderów państw NATO w Walii mówiono o zmianach geopolitycznych i agresywnej postawie Rosji. Dwa lata później, na szczycie w Warszawie, Sojusz zaczął na poważnie wzmacniać wschodnią flankę, wysyłając do Polski, Litwy, Łotwy i Estonii po batalionowej grupie bojowej, czyli po około tysiącu żołnierzy gotowych do walki. Zwiększono wtedy również obecność sojuszniczą w Rumunii. W tym roku ogłoszono stworzenie dwóch nowych dowództw (logistycznego w Niemczech i odpowiadającego za obronę szlaków komunikacyjnych na Atlantyku w USA). Państwa członkowskie (szczególnie Niemcy) są również pod silną presją amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, by na obronność wydawać więcej niż dotychczas. Zdaniem Waszyngtonu powinno to być co najmniej 2 proc. PKB.
Presja bardziej równomiernego rozkładania kosztów i zwiększenia zaangażowania wszystkich sojuszników skutkuje m.in. wymyślonym przez Amerykanów programem cztery razy trzydzieści. Zakłada on, że w 2020 r. wojska Sojuszu będą w stanie wystawić do walki 30 batalionów zmechanizowanych, 30 eskadr lotniczych i 30 okrętów bojowych w okresie nie dłuższym niż 30 dni.
– Obecnie zrealizowanie tej inicjatywy to jedno z ważniejszych wyzwań stojących przed NATO. Nie jest pewne, że kraje członkowskie będą dysponowały aż takim potencjałem. Do tej pory w wielu państwach funkcjonowała kreatywna księgowość, pewne zdolności istniały tylko na papierze. Teraz Sojusz mówi: sprawdzam – wyjaśnia Wojciech Lorenz, ekspert ds. bezpieczeństwa w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Sojusz powinien być w stanie odpowiadać na różne typy zagrożeń. Z jednej strony są to konflikty poza granicami państw NATO, z drugiej chodzi o kolektywną obronę, czyli możliwość skutecznej ochrony terytorium wszystkich członków organizacji. To, co się zmieniło w ostatnich latach, to jasne określenie Rosji jako potencjalnego agresora.
W najbliższych latach poszczególne państwa członkowskie będą musiały zdecydować, czy inwestują w zdolności misyjne, czy w twardą obronę swojego terytorium. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski NATO powinno jak największą wagę przywiązywać do kolektywnej obrony.