Na 250 dni przed wyborami szef Komisji Europejskiej zalał Unię pomysłami. Według Junckera ma ona gwarantować bezpieczeństwo na świecie, a nie tylko za nie płacić.
To miał być polityczny testament i podsumowanie dotychczasowej działalności Komisji. Tymczasem jej przewodniczący Jean-Claude Juncker w swoim ostatnim orędziu o stanie Unii zapowiedział legislacyjną ofensywę. W przemówieniu wygłoszonym na forum europarlamentu zapowiedział inicjatywy o bardzo szerokim spektrum – od obronności po zniesienie zmiany czasu i walkę z propagandą w internecie.
Propozycje Junckera mają się przełożyć na konkretne zmiany jeszcze przed wyborami. Bo nie dobra wola – jak mówił szef KE – będą interesować wyborców, ale np. to, czy technologiczni giganci płacą podatki tam, gdzie osiągają zyski. Poza podatkiem cyfrowym, nad którym w UE dyskutuje się od miesięcy, Juncker zapowiedział zniesienie zmiany czasu, wycofanie z rynku trudnych do recyklingu odpadów plastikowych i obowiązek usuwania propagandy z internetu w ciągu godziny. Wprowadzone będą również nowe środki przeciw praniu brudnych pieniędzy, a europejska prokuratura zostanie uzbrojona w narzędzia do walki z terroryzmem. Juncker chce też zapobiec ingerencji krajów trzecich w majowe eurowybory. W ślad za tymi zapowiedziami jeszcze wczoraj KE przedstawiła cztery projekty legislacyjne. Kolejne będą publikowane w nadchodzących dniach i tygodniach.
– Wybiła godzina suwerenności europejskiej. By skutecznie wywierać wpływ na świat, musimy być suwerennym podmiotem na globalnej scenie – mówił wczoraj Juncker. Przy czym od razu zapewnił, że UE nie zastąpi nigdy państw, bo suwerenność europejska wynika z suwerenności krajów członkowskich. Chodzi o współdzielenie jej tam, gdzie to niezbędne. Jako przykład wskazywał swoje ostatnie porozumienie z prezydentem USA Donaldem Trumpem, które zniwelowało ryzyko wybuchu transatlantyckiej wojny celnej. – Dla niektórych to porozumienie było niespodzianką, ale nikt nie powinien być zaskoczony, bo za każdym razem, gdy UE mówi jednym głosem, może narzucić coś innym – podkreślił przewodniczący KE.
Dał do zrozumienia, że Europa nie może opierać swojego bezpieczeństwa na partnerze zza oceanu. – Wczorajsze pakty nie są sojuszami jutra – wskazywał. Jak mówił, Wspólnota nie może się ograniczać do roli płatnika, ale powinna stać się globalnym graczem „eksportującym stabilność”. – Jeśli Europa zdawałaby sobie większą sprawę ze swojej mocy politycznej i gospodarczej oraz z siły wojskowej państw, nadal odgrywalibyśmy rolę globalnego stabilizatora – powiedział. Juncker obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by Fundusz Obronny i unijna współpraca obronna w ramach programu PESCO stały się w pełni operacyjne przed końcem jego kadencji.
Stosunkowo mało miejsca unijny przywódca poświęcił migracji. Było to dziwne, tym bardziej że KE od miesięcy pracuje nad rozwiązaniami, które mają wzmocnić mandat Frontexu, unijnej agencji od granic. Juncker sprzeciwił się jedynie obwinianiu KE o opóźnienia. – I tak to my pozostaniemy kozłem ofiarnym, ale takie kozły siedzą we wszystkich instytucjach, najmniej w KE i PE. Potrzebujemy mocnego przywództwa i woli kompromisu – podkreślał Juncker. Nie jest tajemnicą, że szefa KE mocno ta sytuacja irytuje, bo winę za brak porozumienia ponoszą państwa członkowskie. Zgody nie ma w Radzie UE, której przewodniczy Austria, oraz w Radzie Europejskiej pod wodzą Donalda Tuska. W europejskich stolicach słychać jednak, że to Bruksela sobie z tym nie radzi.
W prawie godzinnym wystąpieniu niewiele było też o brexicie, a wyjście Wielkiej Brytanii z UE będzie oprócz wyborów do europarlamentu kluczowym wydarzeniem w przyszłym roku. Juncker demonstracyjnie przemawiał wczoraj po francusku i niemiecku. Tylko w ciągu kilku minut, które poświęcił na brexit, przeszedł na język angielski. Pojawiły się za to polskie wątki. Juncker chwalił polskich strażaków, którzy pomagali gasić pożary w Szwecji. Mówił też o praworządności. Podkreślał, że procedurę przewidzianą art. 7 unijnego traktatu trzeba stosować wszędzie tam, gdzie zagrożone są rządy prawa.
Chwilę później PE zgodził się na uruchomienie procedury wobec Węgier. Polska jest na etapie wysłuchania, co oznacza, że musi tłumaczyć się ze zmian dokonanych w sądownictwie przed innymi krajami członkowskimi. Drugie wysłuchanie odbędzie się w najbliższy wtorek. Całą procedurę wieńczy głosowanie, w którym kraje zdecydują, czy zasady praworządności są zagrożone. Juncker, nie wymieniając Polski, podkreślał wczoraj, że orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE musi być respektowane. O możliwości zignorowania wyroków mówił niedawno wicepremier Jarosław Gowin, gdy odnosił się do pytań zadanych TSUE przez sędziów Sądu Najwyższego. Choć potem jego wypowiedź była odkręcana, to w Brukseli potraktowano ją poważnie.
Jednym z ostatnich wielkich projektów Junckera ma być pakiet afrykański. Po pozytywnych doświadczeniach z noszącym jego imię planem pobudzenia inwestycji w Europie szef KE chce spróbować podobnych rozwiązań na sąsiednim kontynencie. Juncker liczy, że w ten sposób powstanie 10 mln miejsc pracy w krajach afrykańskich. Do 2020 r. KE ma przeznaczyć na ten cel 44 mld euro, przy czym suma ta może się podwoić przy odpowiednim wkładzie krajów członkowskich i środków z innych źródeł. Juncker na ostatniej prostej chce też dokonać reformy procesu decyzyjnego. W kluczowych sprawach dotyczących polityki zagranicznej decyzje mają zapadać większością kwalifikowaną, a nie jednomyślnie. Szef PE Antonio Tajani przy tej okazji zaapelował o nadanie izbie inicjatywy legislacyjnej. – Jesteśmy jedynym parlamentem na świecie, który jej nie ma – podkreślał.
Nie wszystkich zainteresowało wystąpienie Junckera. Szef KE przemawiał wczoraj w europarlamencie do w połowie pustej sali. Przemówienie krytykował Ryszard Legutko, europoseł PiS i współprzewodniczący grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. W jego ocenie bilans rządów Junckera jest zły, bo w historii integracji europejskiej Europa nigdy nie była bardziej podzielona niż teraz. Jak dowodził, nie ma już jedności w UE, bo integracja zmierza nie w jednym, a w dwóch kierunkach. Rośnie też niezadowolenie z UE i po wyborach szykuje się polityczne trzęsienie ziemi. Legutko uważa, że pomysł głosowania większością kwalifikowaną to przepis na jeszcze więcej kłopotów, bo wzmocni silniejszych i utrwali podziały.