Poza systemem zamówień publicznych na bezpieczeństwo wydaliśmy w ub. roku ponad 4 mld zł.
273 zamówienia o łącznej wartości ponad 6,2 mld zł. Tyle umów zawarto w ubiegłym roku w dziedzinach bezpieczeństwa i obronności w systemie zamówień publicznych, m.in. w przetargach ograniczonych i zamówieniach z wolnej ręki. Ten ostatni tryb, jeśli chodzi o wartość – był zdecydowanie najchętniej stosowany, gdyż wydano w nim aż 64 proc. wszystkich pieniędzy. Dla porównania – w 2013 r. tylko 23 proc.
Jeśli chodzi o wartość, to dużą część z nich zawierał podległy Ministerstwu Obrony Narodowej Inspektorat Uzbrojenia. Najgłośniejszym ubiegłorocznym zakupem był zakup trzech samolotów Boeing 737 do obsługi najważniejszych osób w państwie. Z wolnej ręki za prawie 2,5 mld zł.
Choć zgodę na transakcję wydała Krajowa Izba Odwoławcza, to już po jej zawarciu stwierdziła, że umowę zawarto z naruszeniem przepisów. Wcześniej zamawiający próbował kupić samoloty w postępowaniu przetargowym, ale po wpłynięciu dwóch ofert przetarg unieważnił z powodu błędów formalno-prawnych oraz zbyt wysokiej ceny.
– Jako część wszystkich wydatków, ten odsetek zakupów z wolnej ręki się nie zmienia. W 2017 r. kupowaliśmy za więcej, stąd wzrost tej kwoty – wyjaśnia Bartosz Kownacki, wówczas wiceminister obrony odpowiedzialny za zakupy zbrojeniowe. – Główną przyczyną takiej liczby zamówień z wolnej ręki jest niewydolność ustawy – Prawo zamówień publicznych. W tym systemie zakupy zbrojeniowe są często niemożliwe bądź trwają po kilkanaście lat. Tak było choćby z zamówieniem na samolot dla najważniejszych osób w państwie. Ten przetarg unieważniliśmy. A z wolnej ręki, nieco tylko zmieniając warunki gwarancji i płatności, kupiliśmy samoloty znacznie taniej niż w przetargu. Prawo zamówień publicznych nie jest elastyczne i nie jest dostosowane choćby do tego, że biorą w nich udział duże amerykańskie korporacje. By usprawnić zakupy uzbrojenia, musimy albo je zmienić, albo stworzyć oddzielną ustawę dla zakupów wojskowych – postuluje polityk PiS.
Dziennik Gazeta Prawna
Dlaczego problemem jest start w przetargach koncernów zza Atlantyku? W przetargach zbrojeniowych wymagane są np. zaświadczenia o niekaralności. Ale w USA każdy stan ma swoje regulacje w tym zakresie. Komisja przetargowa często nie wie, jak traktować przedstawiane dokumenty, i musi prosić o pomoc ambasadę, która z kolei zwraca się do Departamentu Stanu, by potwierdzić właściwość dokumentu. A to może trwać nawet kilka miesięcy.
– Trudno jednoznacznie ocenić dziś częstotliwość korzystania z wolnej ręki w obronności, nie wiedząc, jak często zamówienia te były udzielane z wykorzystaniem wyłączeń ustawowych przed wdrożeniem w Polsce tzw. dyrektywy obronnej w 2013 r. Być może kontraktów tych zawierano również sporo, całkowicie poza ustawą, a dzisiaj robi się to na jej podstawie, tylko już z wolnej ręki – zauważa dr Włodzimierz Dzierżanowski, prezes Grupy Doradczej Sienna.
Mogłoby to również tłumaczyć odwrotny trend przy klasycznych zamówieniach publicznych. Tu udało się ograniczyć zastosowanie przetargów z wolnej ręki. W 2014 r. tryb ten wykorzystano przy 13,4 proc. zamówień, w minionym roku odsetek wyniósł już 9,6 proc (sześć razy rzadziej niż w obronności i bezpieczeństwie). Coraz więcej zamówień klasycznych jest za to udzielanych z całkowitym pominięciem ustawy.
Częściowo wynika to ze zmian w prawie. Kiedyś wolną rękę stosowano nagminnie przy zamówieniach na tzw. usługi niepriorytetowe (np. ochrona), potem zaś wprowadzono obowiązek każdorazowego uzasadniania, dlaczego wykorzystywany jest ten tryb. Spowodowało to mniejsze zainteresowanie nim. Jednocześnie jednak podwyższono próg, od którego w ogóle stosuje się ustawę o zamówieniach publicznych, a w 2016 r. wprowadzono odrębną procedurę dla tzw. usług społecznych (np. wspomniana już ochrona). Efekt? Mniej zamówień udzielanych z wolnej ręki, ale coraz częstsze wykorzystanie wyłączeń ustawowych. W 2017 r. aż 63 proc. zamawiających nie udzieliło ani jednego zamówienia na podstawie którejkolwiek z podstawowych procedur (nawet wolnej ręki). Dla porównania – w 2013 r. z takich wyłączeń korzystało ok. 52 proc. zamawiających. W ciągu ostatnich kilku lat ich odsetek znacznie się więc zwiększył.
Podobnie jest w obronności. Choć kwota wydana z wolnej ręki jest duża, to jeszcze więcej na kwestie obronności i bezpieczeństwa wydajemy poza systemem zamówień publicznych. W ubiegłym roku były to ponad 4 mld zł.
Najwięcej, ponad 3,6 mld zł, wydaliśmy z „powodu istotnego bezpieczeństwa państwa” na zamówienia dotyczące produkcji lub handlu bronią, amunicją lub materiałami wojennymi. W ten sposób za ponad 420 mln zł kupiliśmy 500 ciężarówek produkowanych przez Jelcza.
– To jest bardzo dobry przykład budowania zdolności produkcyjnych i serwisowych na potrzeby państwa. Na tym opiera się system transportu kołowego Wojska Polskiego i musimy być w tym zakresie samodzielni. To jest tak samo ważne jak budowanie bezpieczeństwa dostaw w zakresie produkcji amunicji, co też powinniśmy robić. W tych obszarach powinniśmy być jako państwo samodzielni – komentuje gen. rez. Adam Duda, były szef Inspektoratu Uzbrojenia.
Chodzi o to, by zakłady w Polsce miały zdolność produkcji sprzętu (i jej radykalnego zwiększenia) na wypadek wojny. I teraz przy okazji zamówień rządowych państwowe zakłady tę zdolność budują, co przez krytyków takiego podejścia jest traktowane jako dotowanie państwowych zakładów.
Część kwoty wydawanej poza systemem zamówień publicznych wynika także z umów międzynarodowych. Chodzi m.in. o zakupy bezpośrednio od rządu USA czy przez sojuszniczą Nato Support and Procurement Agency, gdzie kupujemy głównie specjalistyczny sprzęt dla wojsk specjalnych czy usługi na potrzeby misji zagranicznych (np. obrazowanie z bezzałogowych statków powietrznych).