Przez ponad dekadę „mózg” największego przestępstwa finansowego w historii polski unikał odpowiedzialności. Stany zjednoczone właśnie zgodziły się na jego ekstradycję jeszcze w tym tygodniu wróci do kraju.
Afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ) przez lata rozpalała wyobraźnię Polaków. Urosło wokół niej wiele mitów, legend i teorii spiskowych. Nie wszystkie wątki tej historii zostały wyjaśnione, wiele z nich z pewnością nigdy nie zostanie wyświetlonych. Przeszło ćwierć wieku od jej wybuchu człowieka nazywanego mózgiem afery FOZZ dosięgnęło ramię sprawiedliwości. Na stronach internetowych policji wciąż można znaleźć jego nazwisko wśród osób poszukiwanych: Dariusz Przywieczerski. Cechy rysopisowe z listu gończego: sylwetka otyła, włosy krótkie i siwe, twarz okrągła. Jak wygląda dzisiaj człowiek, który ukrywał się od 13 lat? Nie wiadomo.
Stany Zjednoczone zgodziły się na ekstradycję Przywieczerskiego, którego historia jest opowieścią o rodzącym się na początku lat 90. polskim kapitalizmie. Ale nie tylko. Pokazuje też mechanizmy działające na styku wielkiej polityki i biznesu okresu transformacji. Historia FOZZ doczekała się tysięcy stron artykułów i książek. Mogłaby posłużyć za materiał na hollywoodzką produkcję, bo jest w niej wszystko: wielkie pieniądze, politycy znani z pierwszych stron gazet, giełdowa spółka i służby specjalne.

Wygrać z czasem

W sprawę ściągnięcia do Polski Przywieczerskiego zaangażowanych było kilka ministerstw.
– Nie mamy pojęcia, jak długo miały go amerykańskie służby specjalne. Pewne jest jednak, że cała wiedza, którą posiadał, nawet po tylu latach jest bezcenna, bo aktorzy wydarzeń z lat 90. wciąż są na politycznej i biznesowej scenie. Na pewno został z tej wiedzy wyssany i dzisiaj jest dla USA bezużyteczny – mówi nam wysoki rangą urzędnik państwowy.
Tygodnik „Wprost” w 2009 r. pisał – opierając się na źródłach w Ministerstwie Sprawiedliwości – że Przywieczerski rozpoczął współpracę z Centralną Agencją Wywiadowczą (CIA) i udzielił Amerykanom informacji o agenturze rosyjskiej działającej w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Informacje te nigdy nie zostały jednak potwierdzone.
Kojarzenie Dariusza Przywieczerskiego tylko ze sprawą FOZZ to za mało, bo wiele emocji wywołuje też spółka, której prezesował, czyli Universal. Zacznijmy jednak od FOZZ. Był funduszem celowym powołanym w lutym 1989 r., by poufnie skupować długi zaciągnięte przez władze PRL na Zachodzie w latach 70. i 80. Dlaczego miał to robić w tajemnicy? Zagraniczni wierzyciele zgodzili się na umorzenie części naszego zadłużenia, godząc się ze stratą, bo liczyli, że odzyskają chociaż część pożyczonych nam pieniędzy. Gdyby stawiali na odzyskanie całej wierzytelności, to mogliby się przeliczyć, bo trudno sobie wyobrazić, że polska gospodarka stanęłaby na nogi z takim obciążeniem. Oficjalnym celem była spłata polskiego zadłużenia zagranicznego oraz gromadzenie i gospodarowanie środkami finansowymi przeznaczonymi na ten cel. Rzeczywistym zadaniem funduszu było jednak jego skupowanie na wtórnym rynku po znacznie obniżonych cenach, wynikających z ówczesnych notowań. Ekonomiczny sens tej operacji polegał na obniżeniu wysokości naszego zadłużenia, ale ze względu na międzynarodowe regulacje nie mogliśmy robić tego przy odsłoniętej kurtynie, więc do gry powołano FOZZ. Ten zaś ostatecznie stał się wehikułem do defraudacji i wyprowadzania pieniędzy przez jego ówczesne władze.

Gdzie ukrywał się mózg afery?

Pierwsze kontrole przeprowadzone w FOZZ już pół roku po rozpoczęciu jego działalności wykazywały nieprawidłowości, ale afera wybuchła dopiero w 1990 r. za sprawą urzędnika skarbowego Michała Falzmanna, który nagłośnił sprawę w mediach. To było bezpośrednim przyczynkiem do wszczęcia kontroli Najwyższej Izby Kontroli (NIK), która wkroczyła do FOZZ rok później. Jej ustalenia zaś doprowadziły do prokuratorskiego śledztwa i skierowania w 1993 r. aktu oskarżenia do sądu. Osoby, którym wówczas postawiono zarzuty, nie poniosły jednak żadnej odpowiedzialności, bo sąd zwrócił akt oskarżenia do prokuratury. Ponownie na wokandę sprawa FOZZ trafiła dopiero w 1998 r. i wtedy do oskarżonych dołączył Dariusz Przywieczerski, doradca szefa funduszu, Grzegorza Żemka. Po latach batalii sądowych, przejściu przez wszystkie instancje, 29 marca 2005 r. zapadł pierwszy wyrok w tej sprawie. Wydał go sędzia Andrzej Kryże (późniejszy wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS), pisząc w 34 dni liczące 830 stron uzasadnienie wyroku. Od sytuacji, w której część osób odpowiedzialnych za aferę FOZZ miałaby nie ponieść absolutnie żadnej odpowiedzialności, dzieliły sąd tygodnie – główne zarzuty wobec Janiny Chim, wicedyrektor funduszu, miały ulec przedawnieniu 17 lipca 2005 r., a Żemka w grudniu 2006 r. Śledztwo i proces trwały 14 lat. Osób, które wierzyły, że uda się skazać winnych, nie było już wiele. Koniec końców Grzegorz Żemek został skazany na 9 lat pozbawienia wolności (zwolniony warunkowo w 2013 r.), Janina Chim na 6 lat (zwolniona przedterminowo w 2008 r.), a Dariusz Przywieczerski na 2,5 roku. Oprócz nich w głównym i pobocznych wątkach afery skazano jeszcze pięć osób. Jednak tylko Przywieczerskiemu udało się uciec przed sprawiedliwością, bo gdy ogłaszano wyrok pierwszej instancji, w którym nazwano go mózgiem afery FOZZ, i decydowano o areszcie, nie stawił się w sądzie. Czy był już poza granicami Polski? Nie wiadomo. Pewne jest, że opuścił kraj niedługo potem, chociaż był już poszukiwany. Pozostawał nieuchwytny dla wymiaru sprawiedliwości przez ponad 13 lat.
Według wstępnych ustaleń NIK – Skarb Państwa stracił na aferze FOZZ 350 mln zł. Sądy uznały, że straty wynoszą co najmniej 134 mln zł. Przywieczerskiego skazano za wyprowadzenie z funduszu ok. 1,5 mln zł. Przez lata ukrywał się, a media donosiły, że przebywał m.in. na Białorusi. W kwietniu 2006 r. namierzony przez Interpol w USA. Wtedy też rozpoczęły się pierwsze starania o jego ekstradycję. Nieudane, więc sprawę na lata odpuszczono. W Polsce pojawiały się informacje, że Amerykanie piętrzą przeszkody i żądają kolejnych dokumentów, co opóźnia wydanie skazanego. W czasie pobytu w USA mężczyzna miał utrzymywać kontakt z kilkoma politykami lewicy, a nawet prowadzić legalną działalność gospodarczą. Wiadomo też, że przez jakiś czas mieszkał na Dalekim Wschodzie.
Co ciekawe, w kwietniu tego roku sprawa FOZZ znów odżyła po tym, jak Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) rozpatrzył skargę Janiny Chim i Dariusza Przywieczerskiego i uznał, że polskie sądy nie zagwarantowały uczciwego procesu dwójce bohaterów największego skandalu gospodarczego początków III RP. Skarga dotyczyła sędziego Andrzeja Kryże, który według skazanych miał być stronniczy, a Polska specjalnie pod sprawę FOZZ zmieniła przepisy o przedawnieniu, żeby osoby za nią odpowiedzialne mogły ponieść karę. ETPC uznał, że sędzia nie był uprzedzony do oskarżonych i nie ma dowodów na to, by miał wpływ na zmianę przepisów. Jednocześnie – zdaniem trybunału – niedopuszczalne było przyjmowanie ustawy zmieniającej terminy przedawnienia odpowiedzialności karnej na potrzeby toczącej się sprawy i dopatrzył się w tym naruszenia konwencji. Żadnemu ze skarżących nie przyznał jednak zadośćuczynienia.

Kim jest cesarz spekulantów

Skąd Dariusz Przywieczerski wziął się w FOZZ? Żeby zrozumieć jego karierę, trzeba się cofnąć jeszcze bardziej, tym razem do PRL. Urodził się w 1946 r. we Włocławku. Po maturze wstąpił do PZPR i piął się po szczeblach kariery partyjnej. Jego ojciec Edmund pracował w resorcie handlu zagranicznego, a syn poszedł na studia do Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dzisiaj SGH), po czym dostał pracę w Centrali Handlu Zagranicznego Paged, gdzie doszedł od stanowiska wicedyrektora.
W połowie lat 70. pracował w Komitecie Centralnym PZPR. Dwa lata przed strajkami radomskimi został, jako delegat KC, wysłany do Zakładów Metalowych im. gen. Waltera. Miał się zajmować w fabryce badaniem nastrojów załogi i pracą wychowawczą. W 1980 r. został radcą handlowym ambasady w Kenii. Sam twierdził, że dzięki nawiązanym tam kontaktom miał zarobić swój pierwszy milion na imporcie kawy z Afryki. W partii pozostał do 1989 r., ale to dopiero transformacja ustrojowa pozwoliła mu odnieść sukces biznesowy, chociaż przygotowywał się do niego już od połowy lat 80. I właśnie w tym momencie pojawia się zapomniany już dzisiaj nieco Universal. Potężna Centrala Handlu Zagranicznego powstała w 1959 r. i miała monopol m.in. na eksport sprzętu AGD, radioodbiorników czy rowerów. Specjalnie dla niej wybudowano biurowiec w samym centrum Warszawy, przy Alejach Jerozolimskich 44, czyli tuż obok Rotundy.
Na początku lat 80. Universal przekształcił się w spółkę prawa handlowego, w której 51 proc. udziałów miało państwo, a reszta należała do producentów towarów, które centrala sprzedawała za granicę. Przywieczerski fotel prezesa objął kilka lat później – w połowie lat 80. i od tej pory firma zyskała jego twarz. Wkrótce weszła na warszawską giełdę. Jej historię opisywał – właściwie odkrywając jej ciemne karty – „Puls Biznesu”. Universal po debiucie na warszawskim parkiecie szybko zyskał tytuł „cesarza spekulantów”. Przywieczerski najpierw doprowadził do prywatyzacji Universalu w 1990 r. To była pierwsza prywatyzacja centrali handlu zagranicznego. Jak opisywał „PB”, udziały Skarbu Państwa spadły do ok. 18 proc., a w firmie pojawili się nowi akcjonariusze – m.in. Bank Inicjatyw Gospodarczych (kupił około 11 proc. akcji) i tajemnicze brytyjskie spółki: Servepart i Ullman Shore, które odegrały znaczącą rolę w dziejach Universalu. W szczycie swojej działalności Universal miał udziały, którymi cały czas obracał, w ponad 60 firmach. Lata świetności spółki nałożyły się na drugi „biznes” Przywieczerskiego, czyli FOZZ. Universal był zresztą zamieszany w niejasne transakcje funduszu, które zostały ujawnione przez jego likwidatora.
Jedną z bardziej spektakularnych inwestycji Universalu był zakup 20 proc. akcji Polsatu za 300 mld starych złotych (30 mln zł obecnie) – było to w połowie lat 90. Kolejną inwestycją – którą chciał przeprowadzić wraz z Zygmuntem Solorzem (właścicielem Polsatu) i Zbigniewem Jakubasem (właścicielem Multico) – miał być zakup Ruchu, ogólnopolskiego dystrybutora prasy. Za 40 proc. akcji biznesmeni oferowali 80 mln dol. Pojawienie się ich propozycji sprawiło jednak, że resort skarbu unieważnił przetarg. Był rok 1996. W kolejnym imperium zaczęło się rozpadać. Pojawiły się problemy z płynnością, nietrafione inwestycje i kłopoty z bankami kredytującymi spółkę. W 1998 r. pogorszyły się też relacje Przywieczerskiego z Solorzem, bo ten pierwszy zastawił akcje Polsatu pod kredyt. Właściciel stacji nie chciał zaś ryzykować, że za chwilę przejmie je bank lub inny inwestor. Ostatnim akordem, który wybrzmiał w długiej historii „cesarza spekulantów”, było wyrzucenie spółki z giełdy. Był to pierwszy taki przypadek w młodej jeszcze historii polskiego rynku kapitałowego. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd podjęła tę decyzję w styczniu 1999 r. w związku z notorycznym uchybianiem przez Universal obowiązkom informacyjnym. Późniejsza historia spółki to już sądowa batalia jej wierzycieli o odzyskanie pieniędzy.
W opisywaniu biznesowych przygód byłego prezesa Universalu nie można zapomnieć o jego innym partnerze biznesowym, czyli Bogusławie Kotcie, twórcy potęgi Banku Millennium.
Dziennik Gazeta Prawna
Ścieżki Przywieczerskiego i Kotta były ze sobą w latach 90. mocno splecione. To dzięki Universalowi w 1989 r. powstał Bank Inicjatyw Gospodarczych, czyli dzisiejszy Bank Millennium. Siedziba instytucji początkowo znajdowała się nawet w centrali Universalu.
To BIG pomógł w 1990 r. sprywatyzować Universal, a później wprowadzić go na giełdę. FOZZ zaś w tym samym roku umieścił w banku prawie 160 mld starych złotych, a po tygodniu ulokował 100 mld z tej sumy na koncie w Pekao, zarabiając na lokacie prawie 2 mld starych złotych.
Takich biznesowych powiązań i historii o tym, jak powstawał polski wolny rynek, jest wiele. W latach 90. jednym z najaktywniejszych uczestników tych wydarzeń był właśnie Przywieczerski. Jego powrót do Polski to szansa na wyjaśnienie, jak powstawały wielkie majątki i biznesy III RP. Dlatego nie wszystkich ucieszyła wiadomość o ekstradycji, szczególnie jeśli pamięć byłego prezesa Universalu nie szwankuje.