Nawet optymiści nie wierzą, by odebranie białym ziemi poprawiło byt czarnoskórej większości i sprawiło, że RPA wyjdzie na prostą.

Kij w mrowisko włożył obecny prezydent Cyril Ramaphosa. Jeszcze podczas kampanii obiecywał, że doprowadzi do takich zmian w konstytucji, które pozwolą na wywłaszczanie posiadaczy ziemi bez rekompensat. Do tematu powrócił po wygranych wyborach. – Przegłosujemy odpowiednią poprawkę do ustawy zasadniczej. (…) Wzywamy obywateli, by pracowali wraz z nami nad społeczną umową na rzecz likwidacji ekonomicznego wykluczenia, na rzecz wzrostu gospodarczego – apelował. Nie minęło kilka dni, a stare rany zaczęły się jątrzyć. – Weźmiemy ziemię, nawet jeżeli miałoby to oznaczać powrót do średniowiecza. Ten kraj musi być afrykański. Jesteśmy Afrykanami – mówił w telewizji czarnoskóry mężczyzna.

Dla białych planowane prawo oznacza niesprawiedliwy odwet. – Gdy przybyli tu moi pradziadowie, nie zastali tu nikogo poza Khoi i San [grupy tubylcze, niegdyś nazywane zbiorczo Hotentotami – red.]. Moi ludzie posiedli to, co dziś w tym kraju mają, nie poprzez kradzież, nie przez ludobójstwo, tylko uczciwymi sposobami – protestował w Cape Town Afrykaner ubrany w koszulkę Freedom Front Plus (FF+), prawicowej partii reprezentującej potomków niegdysiejszych holenderskich kolonistów.

Czarna księga wysiedleń

To, co mówił, wcale nie jest oczywiste. Jak opisuje historyk i autor monografii „RPA” Andrzej Gąsowski, kolejne fale migracji osadników z Niderlandów wkraczały coraz głębiej w terytoria rdzennej ludności – dzisiaj nazywanej Khoikhoi. Tereny, na których żyli tubylcy, zdobywano zarówno na drodze kupna, jak i siłą. „Resztki pierwotnych mieszkańców tej części Afryki, szukając możliwości przeżycia, zatrudniały się u holenderskich Burów do pracy w gospodarstwie bądź w domostwie” – opisuje badacz.

Dramat rdzennych ludów przypieczętowała Wielka Brytania, której dominacja Burów w Południowej Afryce też była nie w smak. „To Brytyjczycy, uchwalając w 1809 r. Hottentot Code, zmodyfikowany w kolejnych latach, zmusili Khoisan do okazywania się dowodami podpisanymi przez lokalną administrację. Stało się to na ponad 140 lat przed wprowadzeniem przez rządy apart heidowskie tzw. pass, tak znienawidzonych przez XX-wiecznych potomków Khoisan” – podkreśla Gąsowski.

Sto lat później biali zadbali, żeby czarni nie mogli się odkuć. „Do 1910 r. zgodnie z prawem czarni mogli kupować ziemię w każdej z prowincji poza Orange Free State. W brytyjskim Cape czarnym właścicielom dawało to nawet prawo wyborcze” – pisał w wydanej w latach 80. książce „The White Tribe of Africa” dziennikarz BBC David Harrison. „Ale w 1913 r. rząd Louisa Bothy uchwalił niesławny Natives Land Act”. Ustawa na kolejne 80 lat odcięła czarnych od prawa własności ziemi.

Przepisy stanowiły, że powstaną rezerwaty, „Scheduled Native Areas” (nazwijmy je zaplanowanymi strefami tubylców), obejmujące – jak obliczył Harrison – ok. 7,3 proc. powierzchni kraju. „Reszta miała być ziemią białego człowieka, na którą czarny miałby prawo wejść jedynie jako robotnik. Historyk W.M. Macmillan szacował już w 1930 r., że grunty przyznane czarnym na bazie tego prawa reprezentowały może piątą część ziem, jakie zajmowali oni przed uchwaleniem ustawy” – dorzuca reporter BBC. Na ziemiach będących teraz własnością białych żyło wówczas jeszcze około miliona czarnych, co czwarty czarnoskóry mieszkaniec południa Afryki. „7,3 proc. powierzchni przyznano 67,3 proc. populacji” – kwituje Harrison.

Afrykański Kongres Narodowy (ANC) – partia polityczna, z której wywodzili się wszyscy przywódcy RPA po obaleniu apartheidu: od Nelsona Mandeli po Cyrila Ramaphosę – był młodszy od Natives Land Act zaledwie o rok, ale redystrybucji ziemi zaczął żądać dopiero w latach 50., już po II wojnie światowej i gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze oznaki rychłego upadku systemów kolonialnych. Ale kwestia ta szybko zeszła na drugi plan, bo ANC musiał walczyć o przetrwanie: w 1960 r. partię zdelegalizowano, a jej liderzy koncentrowali się na wymykaniu się policji, organizowaniu parapartyzantki czy walki o prawa polityczne ciemnoskórych.

To otwierało drogę do jeszcze intensywniejszego odrywania autochtonów od ziemi. W latach 1960–1982 wysiedlono 3,5 mln czarnych rolników, co zamieniło ich w najemnych robotników. Jeżeli dziś ktoś ma wizję białych, którzy pod presją rozwścieczonych czarnych uciekają z farmy z resztką dobytku – to właśnie spotkało około miliona czarnoskórych farmerów w owym czasie. Niemal drugie tyle straciło grunty wskutek Group Areas Act, kolejnej ustawy, która jeszcze bardziej zawężała pulę dostępnej ziemi.

Nic dziwnego zatem, że w RPA jest wielomilionowa rzesza ludzi, która oczekuje powetowania krzywd. Tymczasem po upadku apartheidu w 1994 r. sprawa została odłożona ad acta. Kongres obiecywał co prawda, że w ciągu pierwszych pięciu lat sprawowania władzy doprowadzi do zwrócenia 30 proc. zawłaszczonej niegdyś przez białych ziemi – do dziś zwrócono zaledwie dziesiątą część tych gruntów.

Własności poświęcono art. 25 uchwalonej w 1996 r. konstytucji. „Nikt nie może zostać pozbawiony własności, chyba że na mocy prawa o zastosowaniu powszechnym; żadne prawo nie może zezwalać na arbitralne pozbawienie własności” – napisano już w pierwszym punkcie tego artykułu. „Do wywłaszczenia może dojść jedynie na mocy prawa o zastosowaniu powszechnym – dla celów publicznych lub w interesie publicznym oraz pod warunkiem odszkodowania, którego wysokość oraz czas i sposób wypłacenia zostały albo zaakceptowane przez osoby zainteresowane, albo określone lub zatwierdzone przez sąd” – precyzowano w punkcie drugim. Choć formalnie potwierdzono prawo ofiar ustawy z 1913 r. do zwrotu własności lub „sprawiedliwego naprawienia szkody”, to w praktyce potomkom Khoikhoi trudno byłoby dziś udowodnić jakiekolwiek użycie przemocy przy usuwaniu ich z ich ziemi jedno czy dwa stulecia temu.

A pomijając już formalne zadośćuczynienie dziejowej niesprawiedliwości (jak widzą to jedni) czy odwet na znienawidzonych białych (jak określają to drudzy), bój toczy się o zasoby, których – w przeciwieństwie do Zimbabwe nazywanego kiedyś spichlerzem Afryki – jest niewiele. „Ilość ziemi uprawnej w Afryce Południowej jest bardzo ograniczona – pisze politolog Marcin Wojciech Solarz. „Jedynie 11 proc. terytorium kraju stanowią ziemie uprawne, z czego 10 proc. to ziemie orne, a 1 proc. pokrywają stałe uprawy”. Z tego apartheid zostawiał czarnym ledwie 13,7 proc. areału.

Co więcej, Solarz dopatrzył się w statystykach specyficznych tendencji południowoafrykańskiego rolnictwa. Przykładowo jedna czwarta farm będących w rękach białych produkowała tyle co pozostałe trzy czwarte – co może oznaczać, że gospodarstwa o niższej produktywności są trzymane przez właścicieli jako lokata kapitału. Przed upadkiem apartheidu farmerzy cieszyli się wieloma ulgami podatkowymi i subsydiami, płacąc mniej więcej trzecią część obciążeń fiskalnych i socjalnych normalnego obywatela. Na potęgę brano kredyty, najwyraźniej z nastawieniem, że długi zostaną ostatecznie umorzone. Pieniądze z pożyczek prawdopodobnie nie były inwestowane w gospodarstwa, lecz przeznaczane na konsumpcję.

„Redystrybucja ziemi pozwoliłaby z jednej strony obniżyć poziom ubóstwa na wsi i skalę bezrobocia, a z drugiej strony mogłaby w jakimś stopniu przyczynić się do redukcji ciśnienia demograficznego na miasta – pisał naukowiec. – Kwestia ta ma także aspekt moralny: zadośćuczynienia czarnym rolnikom, przed laty siłą wywłaszczonym z ich ziemi”.

Wywłaszczenie? Nie ma sprawy

Afrykański Kongres Narodowy pozostanie u władzy do powrotu Jezusa Chrystusa – takim bon motem popisał się Jacob Zuma, poprzednik Ramaphosy na stanowisku prezydenta. I nikt nie zrobił więcej niż on, by ta przepowiednia się nie spełniła.

Lista skandali, których bohaterem był Zuma, mogłaby wypełnić książkę: począwszy od obyczajowych, przez awanturnictwo polityczne i dyplomatyczne, po uwikłanie w korupcję. Pod koniec prezydentury w lutym 2018 r. przywódca RPA miał postawione 783 zarzuty o oszustwa, malwersacje i pranie pieniędzy. I choć Zuma potrafił dopieszczać czarnoskórych mieszkańców RPA, biorąc udział w plemiennych uroczystościach i zakładając tradycyjne ubiory, to jeżeli chodzi o rozwiązywanie problemów kraju, pozostawał bierny.

A przede wszystkim stał się symbolem „nowych czarnych” – relatywnie wąskiej grupy (albo koterii – jak nazywają ją krytycy) bogacących się czarnoskórych mieszkańców, których interesy zaczęły mieć priorytet przed polityką adresowaną do społeczeństwa jako całości. „Apartheid rasowy przeszedł do historii, apartheid ekonomiczny ma się dobrze” – podsumowywał to pod koniec ubiegłego roku dziennik „Financial Times”.

W tamtym czasie światowe media pisały już o rychłym upadku Kongresu. Partia była podzielona na frakcje, u progu tegorocznej wiosny poparcie dla niej spadło do 32 proc. (a politycy Kongresu byli przez ostatnie ćwierćwiecze przyzwyczajeni do poparcia na poziomie 60–70 proc.), ogólnokrajową konwencję w 2017 r. odwołano z powodu sporów o to, co zrobić z Zumą. Sytuację uratował Ramaphosa – niegdyś współpracownik Mandeli, swego czasu mający chrapkę na polityczną schedę po Wodzu. W 1996 r. musiał jednak obejść się smakiem – na margines zepchnął go Thabo Mbeki, przez rodaków nazywany Czarnym Londyńczykiem, co miało odzwierciedlać nie tylko jego styl, lecz także oderwanie od lokalnych realiów. Przedwcześnie emerytowany Ramaphosa przez ostatnie 20 lat unikał polityki, poświęcając się biznesowi i gospodarstwu hodowlanemu. Kryzys, który zafundował ANC Zuma, sprawił, że w dawnym weteranie dostrzeżono polityczny potencjał: Ramaphosa wrócił do gry, w grudniu został szefem Kongresu, a już w lutym – prezydentem RPA.

W cieniu rozgrywek w Kongresie działo się jednak co innego. Po lewej stronie ANC wyrosła nowa siła: Bojownicy o Wolność Ekonomiczną (EEF) – ugrupowanie założone w 2013 r. przez wyrzuconego z ANC lidera partyjnej młodzieżówki Juliusa Malemę. Już w pierwszych wyborach, w których wzięli udział Bojownicy, partia ta uzyskała 6,35 proc. głosów. Dwa lata później poprawiła wynik do 8,19 proc. Nie ma szału, ale EEF stała się trzecią siłą polityczną w południowoafrykańskim parlamencie. – I stali się nią w olbrzymiej mierze za sprawą ustawicznego forsowania koncepcji wywłaszczeń bez odszkodowania – podkreśla John Campbell, ekspert amerykańskiego think tanku Council on Foreign Relations. Jak przypomina, Malema, młody i narwany lider polityczny, prze do tego, by wywłaszczać białych przede wszystkim z farm i kopalni. I choć Campbell zastrzega, by nie przeceniać poparcia dla EEF (w końcu nieco ponad 8 proc. o niczym jeszcze nie przesądza), to w Europie nie brak partii politycznych, które z takiego marginesu wyrosły, by dziś – jak w przypadku Włoch – rządzić krajem.

Komentatorzy są przekonani, że oddech młodych gniewnych na karku popycha rządzących RPA do radykalnych ruchów – w jednym z ostatnich oświadczeń ANC można znaleźć informację, że do pilotażowego wywłaszczenia wytypowano już 139 farm. Ale Campbell uspokaja, że nawet gdyby władze podjęły kroki w celu redystrybucji tej ziemi, nie będzie się to odbywać jak w Zimbabwe, gdzie niemal dwie dekady temu gospodarstwa zaczęły najeżdżać bojówki „weteranów” wojny z dawnymi kolonialnymi władzami. Sprawy dotyczące wywłaszczeń będą trafiać do sądów, a tam mogą ciągnąć się latami. Skądinąd, zapewne się nie myli: Douglas Foster, reporter i naukowiec uniwersytetu Stanforda, opisywał w sążnistym książkowym reportażu „After Mandela” wieloletnią batalię, którą u progu tego stulecia toczył w sądach sam Mandela, by odzyskać klanowe ziemie w Mvezo – wiosce, w której się urodził.

Z drugiej jednak strony, na początku tego tygodnia – jak doniosły lokalne media – zaczęto wywłaszczenie dwóch farm w północnej prowincji Limpopo. Akcję podjęto po tym, jak negocjacje dotyczące rekompensaty spaliły na panewce: właściciele domagali się za gospodarstwa w sumie niemal 200 mln randów (18,7 mln dol.), rząd zaproponował im kwotę dziesięciokrotnie mniejszą. Być może słusznie, może gospodarstwa nie były tyle warte – problem w tym, że działania wywłaszczeniowe podjęto, zanim właściciele mieli jakąkolwiek szansę powalczyć o swoje w sądzie.

Campbell uważa jednak, że kwestia wywłaszczenia w RPA brzmi „gorzej niż wygląda”. Spore połacie kraju są własnością rządu – co nie przeszkadza widzieć w nich „białej własności”. – Znaczna część gruntów należy dziś nie do indywidualnych właścicieli, lecz do plemiennych organizacji działających na wzór trustów – przypomina ekspert Council on Foreign Relations. – W gruncie rzeczy kontrolują je zatem plemienni wodzowie – dodaje. Co więcej, białych w RPA przybywa (czarnych zresztą też, w szybszym nawet tempie), ale sami coraz częściej wyprowadzają się ze wsi do miast.

Z danych South Africa Institute of Race Relations wynika, że dziś już 30 proc. do nawet 50 proc. gruntów w kraju może znajdować się w rękach czarnoskórych właścicieli. Co też nie znaczy, że potomkowie rdzennych mieszkańców tych ziem palą się do osiedlenia na roli – jak zaznacza Campbell, z dotychczasowych postępowań w sprawie zwrotów ziemi jasno wynika, że jeśli ktoś miał do wyboru odzyskanie gruntu lub rekompensatę w gotówce – zwykle wybierał pieniądze. To może oznaczać również, że poza rutynowym pokrzykiwaniem „Afryka dla Afrykanów” w rzeczywistości grono zainteresowanych przejęciem gospodarstw i zastąpieniem białych farmerów jest niewielkie.

Pesymizm optymistów

Dla Malemy wywłaszczenia to fundament, na którym opiera się jego partia, w gruncie rzeczy cel jej istnienia. Ramaphosa był do tej pory znacznie ostrożniejszy – w przypadkach, gdy na rynku zaczynało brakować żywności i winę zwykle zwalano na białych farmerów, to w jego wystąpieniach redystrybucję ziemi opatrywano z reguły zastrzeżeniem „o ile to nie zaszkodzi gospodarce”. Nawet o nowelizacji konstytucji prezydent mówi w kategoriach „uściślenia przepisów”, a nie „zmiany”.

Kłopot jednak w tym, że dyskusja o redystrybucji ziemi odżyła nie bez powodu: południowoafrykańska gospodarka – jeszcze kilka lat temu aspirująca do grona najprężniejszych wschodzących ekonomii świata, sławetnej grupy BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA) – dziś jest w kłopotach. Wzrost gospodarczy skurczył się do 1,4 proc. (prognozy spadły o 0,1 proc. po ostatnich wystąpieniach prezydenta), a bezrobocie skoczyło do 27,2 proc., co oznacza poziom najwyższy od 15 lat. Międzynarodowy Fundusz Walutowy już ostrzegł władze w Pretorii, że jeśli pójdą w kierunku wywłaszczeń, to na kredyty i wsparcie nie będą miały co liczyć.

Lokalni ekonomiści przewidują dodatkowe wstrząsy – gwałtowne załamanie się kursu waluty (gdy Ramaphosa został wybrany na prezydenta, rand konsekwentnie się umacniał, wszystko było lepsze od Zumy), to samo, jeżeli chodzi o ceny gruntów. O inwestycjach zagranicznych, które obiecywał Ramaphosa w kampanii wyborczej, będzie można zapomnieć. Perturbacje czekają relatywnie silne i znaczące w gospodarce górnictwo – gdyby konstytucja została znowelizowana, kopalnie zwolnią na początek 14 tys. górników, bo będą się raczej zwijać niż rozwijać. Z badań agencji Bloomberg wynika też, że analitycy oczekują zwiększenia się inflacji (do 4,8 proc.), wzrostu deficytu obrotów bieżących (do 3,5 proc. PKB) oraz powiększenia się dziury budżetowej (do 3,7 proc. PKB). Nawet jeżeli chodzi tu o ruchy rzędu dziesiątej części procentu, to zmiany te wywoła sama perspektywa zmiany przepisów ustawy zasadniczej. Procesy te pogłębią się tylko, jeżeli konstytucja rzeczywiście zostanie zmieniona.

Magazyn DGP z 7 września 2018 / Dziennik Gazeta Prawna

Nikt, nawet optymiści, nie ma wątpliwości, że przez pewien czas RPA żyła złudzeniem, że wraz z upadkiem apartheidu i pojawieniem się czarnej klasy średniej, a nawet czarnych milionerów, kraj wychodzi na prostą. W rzeczywistości realia życiowe czarnoskórej większości i całkiem licznej białej biedoty nie zmieniły się ani o jotę. Odebranie białym ziemi niczego nie zmieni, nawet jeżeli konsekwencje nie będą tak poważne, jak w Zimbabwe (tam przychody gospodarstw rolnych w latach 2000–2009, a więc w ciągu dekady od wyrzucenia białych farmerów, spadły o astronomiczne 12 mld dol.).

– Listę przyczyn ubóstwa czarnych można zacząć od konsekwencji setek lat wykluczenia z gospodarki aż po całkowicie współczesną porażkę w zapewnieniu im edukacji na poziomie podstawowym i średnim, już w epoce postapartheidu – podsumowuje ekspert Council on Foreign Relations. – Są też inne czynniki: choćby fakt, że w RPA mówi się 11 oficjalnymi językami, a angielski, język międzynarodowej gospodarki, jest pierwszym językiem jedynie dla 10 proc. populacji. Wywłaszczanie bez odszkodowań przedstawia się może jako sposób na wyplenienie biedy. Na pewno jest atrakcyjniejszym tłumaczeniem nędzy niż jakieś abstrakcyjne dyskusje o polityce gospodarczej albo niedostatkach systemu edukacyjnego – kwituje. Co gorsza, ta reguła większej nośności populistycznych haseł nad eksperckimi dyskusjami obowiązuje nie tylko w RPA, ale wszędzie na świecie.