Miesięczna pensja minimalna w Wenezueli nie starcza nawet na jedną puszkę tuńczyka. Po tym jak populistyczny rząd Nicolása Madury ogłosił na początku sierpnia pomysł ratowania gospodarki, polegający na zmianie nazwy waluty z boliwara na suwerennego boliwara i skreśleniu pięciu zer, tysiące Wenezuelczyków rzuciło się do ucieczki z kraju.
Do Peru rekordowa ich liczba wjechała 14 sierpnia. Władze mówią o ponad 5 tys. osób, które tego dnia przekroczyły granicę. Fala uchodźców pojawiła się również na granicy między Kolumbią a Ekwadorem. Peru i Ekwador wprowadziły ograniczenia, by kontrolować napływ Wenezuelczyków. Obywatele tego kraju nie mogą już wjeżdżać za okazaniem dowodu osobistego. Teraz trzeba mieć paszport. Rządy obu państw tłumaczą, że chcą w ten sposób ukrócić patologie i przestępczość, które pojawiają się w związku z napływem migrantów. Muszą też reagować na sprzeciw własnych społeczeństw, które obawiają się o swoją sytuację materialną w związku z pojawieniem się uchodźców.
Decyzje Ekwadoru i Peru sprawiły, że na granicy koczują tysiące ludzi. Jeszcze gorzej jest na przejściu między Wenezuelą a Brazylią w Pacaraimie. W sobotę kilku Wenezuelczyków zostało zaatakowanych przez mieszkańców tego brazylijskiego miasteczka, po tym jak rozeszła się wieść, że migranci mieli pobić właściciela lokalnej restauracji. Wywołało to zamieszki, a rząd brazylijski zdecydował się wysłać wojsko. W efekcie ponad 1200 osób zostało odesłanych z powrotem do Wenezueli. Władze stanu Roraima zwróciły się do Sądu Najwyższego o wprowadzenie czasowego zakaz wjazdu dla migrantów, argumentując to wzrostem przestępczości i biedy. Sąd uznał jednak, że byłoby to niezgodne z konstytucją.
Ci, którym udało się wyjechać, nie kryją, że sytuacja jest dramatyczna. Omar pochodzi z Caracas i pracuje jako kucharz w restauracji w Limie. Z wykształcenia jest inżynierem petrochemikiem, ale ponieważ rząd Madury doprowadził przemysł naftowy w Wenezueli do upadku, pracując w zawodzie, nie był się w stanie wyżywić. – Wyjechałem, bo nie miałem z czego żyć. Poza tym moi rodzice są na emeryturze i muszę im pomagać. Co miesiąc wysyłam im pieniądze – mówi DGP.
Rząd obarcza za klęskę wrogów systemu. Po domniemanym zamachu na swoje życie prezydent Maduro nie ustaje w wysiłkach, by znaleźć winnych. O atak za pomocą dronów, do którego doszło 4 sierpnia, oskarżył opozycję, ówczesnego prezydenta Kolumbii Juana Manuela Santosa, a także bogatych Wenezuelczyków z Florydy. Oberwał też peruwiański pisarz Jaime Bayly, prowadzący program w amerykańskiej telewizji. Maduro doszedł do wniosku, że miał on wcześniej wiedzieć o zamachu. Aresztowano też deputowanego opozycji Juana Reque sensa. W proteście przeciwko jego zatrzymaniu inny opozycjonista Gilber Caro rozebrał się do bielizny w trakcie sesji plenarnej parlamentu. Maduro wezwał też do ścigania Julia Borgesa, byłego przewodniczącego parlamentu, który od dłuższego czasu mieszka w Kolumbii.
Do przeprowadzenia zamachu przyznał się tajemniczy Narodowy Ruch Żołnierzy w Koszulach. Jednak w mediach niezależnych pojawiają się głosy, że władze same mogły zorganizować prowokację. Wenezuelska ekspertka ds. bezpieczeństwa Rocío San Miguel, która była naocznym świadkiem incydentu, zwraca uwagę, że jeden z dronów należał do armii. Jej zdaniem urządzenia wbrew tezom państwowych mediów nie przenosiły ładunków wybuchowych, a zostały zestrzelone.
Kiedyś Wenezuela była najbogatszym państwem Ameryki Łacińskiej, głównie ze względu na bogate złoża ropy naftowej. W latach 60. porównywano ją do Norwegii. Była najstabilniejszym i najlepiej rozwijającym się krajem latynoskim. Chwalono ją za przestrzeganie standardów demokratycznych i wysoki poziom życia, niemal taki jak w krajach zachodnich. Petrodolary pozwalały na najwyższe pensje na kontynencie i subwencjonowanie wielu sektorów publicznych, a także na rozwój elit intelektualnych. Przemysł naftowy przynosił Wenezueli 96 proc. dochodu narodowego.
Niestety, populistyczne i nieudolne rządy najpierw Hugo Cháveza, który doszedł do władzy w 1999 r., a potem Nicolása Madury doprowadziły go do upadku. Po nim w gruzach legła cała gospodarka. Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego kraj może zanotować nawet 1 mln proc. inflacji, jeden z wyższych jej poziomów w historii świata. Boliwar codziennie traci na wartości ok. 3 proc. 70 proc. Wenezuelczyków, którzy posiadają legalne zatrudnienie, zarabia najniższą krajową, równowartość ok. 1,5 dol. miesięcznie. W kraju codziennie dochodzi do protestów. Szacuje się, że od początku 2018 r. było ich już 5 tys.
Na ulicach panuje chaos i przemoc. Brakuje leków i żywności. 13 czerwca media opublikowały przerażające zdjęcia ze szpitala psychiatrycznego El Pampero w stanie Lara, pokazujące leżących na ziemi przed budynkiem wychudzonych pacjentów cierpiących na schizofrenię, czekających na śmierć głodową. Wenezuelska opozycja uważa, że kryzys jest tak głęboki, że nie obejdzie się bez pomocy z zewnątrz. Jak mówi Henrique Capriles Radonski, jeden z jej liderów o polskich korzeniach, rozwiązać tę dramatyczną sytuację można już tylko poprzez negocjacje z udziałem zewnętrznych aktorów.