"Nikt z tych, kto mówi o ucywilizowaniu Wisły, nie zdaje sobie sprawy, jakich nakładów finansowych wymagałyby tak potężne inwestycje i jak byłyby destrukcyjne dla samej rzeki". Z Pawłem Łyjakiem, flisakiem, rozmawia Magdalena Rigamonti.

Jest dzika?

Raczej zdziczała, a nie dzika. Wie pani, że te wszystkie kamienie w Wiśle to zasługa człowieka, a nie natury? Naturalnie to w królowej polskich rzek jest piach i żwir, a nie kamienie. W latach 50. próbowano użeglowić Wisłę. Potem w latach 70., za Gierka, próbowano ją znowu ucywilizować. Powstał program spiętrzenia środkowej Wisły. Nic z tego nie wyszło. Na szczęście. Tylko jedna tama powstała, we Włocławku. I to między innymi przez nią przestały płynąć Wisłą jesiotry i łososie. Pamiętam z dzieciństwa pływające po Wiśle barki handlowe, a dziadek opowiadał mi o statkach pasażerskich. Pamięta pani „Rejs” Piwowskiego? Kręcili go w Osieku, przez który kilka dni temu przepływaliśmy. Teraz tam nie pływają żadne stateczki ani promy dla turystów.

Słuchając tego, co pan mówi, nie wiem, czy pan by chciał, żeby znowu pływały czy nie.

Teraz rządzący zaczęli tęsknić za PRL-em, bo znowu mówią o użeglowieniu Wisły, o tamach, o uregulowaniu rzeki, no i jeszcze obiecują, że Wisła nie będzie wylewać. Kiedy przepływaliśmy przez Ciechocinek w kilkadziesiąt łódek, świętując Festiwal Wisły, w którym my i nasza drewniana łódź bierzemy udział, przyjechał jeden z ministrów i tłumaczył ludziom, jak to będzie wspaniale, kiedy zbudowany zostanie stopień wodny, tak jak we Włocławku. Zapomina się, że tama zabija rzekę, że przez tamę jesiotr nie przepłynie na tarło w górę rzeki.

We Włocławku jest przepławka dla ryb.

Problem w tym, że ryby nie bardzo z niej korzystają. Nie daj Boże, by tę tamę rozebrali. Ten cały syf, który osadził się na dnie, wywalany latami przez zakłady chemiczne we Włocławku, te metale ciężkie zanieczyściłyby całą Wisłę.

Dzięki temu kontroluje się rzekę, jest mniej powodzi.

Ludzie tego słuchają, cieszą się, przyklaskują, a tak naprawdę nic o Wiśle nie wiedzą. Zresztą ci politycy, ministrowie też nie wiedzą. Plotą bzdury o tanim transporcie, o dzikiej rzece, o niewykorzystaniu jej. Niedawno jeden minister powiedział, że bez problemu mógłby być prowadzony transport z centrum Warszawy na Żerań, bo przepłynął się Wisłą, kiedy była duża wiosenna woda, gdy schodzi śnieg z gór i poziom rzeki jest półtora metra wyższy niż normalnie. Niech się przepłynie, kiedy jest niższy, na przykład teraz w sierpniu, to zrozumie, że od Mostu Gdańskiego już się nie da płynąć. Poza tym jest jeszcze jeden problem: w krajach zachodnich, w których rzeki są szlakami transportowymi, zakłady przemysłowe, elewatory, przeładownie usytuowane są nad rzekami, u nas nad rzekami są głównie elektrownie, które potrzebują wody do chłodzenia. Zdaniem większości ludzi pływających po Wiśle gadanie polityków to raczej przedwyborcze otumanianie elektoratu.

Mówi się o kanale pomiędzy Odrą a Wisłą.

Mówi się i to jest dobry pomysł. Mówi się też o przekopaniu Mierzei Wiślanej i to już chyba bardziej zaawansowany projekt, bo nie chodzi tylko o przekopanie, lecz także udrożnienie całego Zalewu Wiślanego. Wisła to jest dobro narodowe, nie można traktować jej instrumentalnie. Dwa lata temu tak właśnie naszą rzekę potraktowała Enea w Kozienicach. Brakowało im wody do chłodzenia elektrowni, więc zabili Wisłę w poprzek.

Co to znaczy „zabili”?

Któregoś dnia dowiedzieliśmy się, że nie da się Wisłą płynąć, że w poprzek stoją larseny, metalowe płoty, które mają piętrzyć wodę. Awantura się zrobiła. Osiągnęliśmy tyle, że będziemy mieli przenoszone łódki, jeśli będziemy chcieli płynąć. Tłumaczyliśmy, że pierwszy zator kry tę pseudotamę zabierze. I tak się stało. Zbudowali następną, mocniejszą i zostawili przepławkę, kawałek nurtu puścili bokiem, więc można się przedostać. Ta firma potraktowała Wisłę jak swoją prywatną własność.

Widziałam, jak was witają włodarze miast.

Takie wylewne powitania nasilają się w latach wyborczych. Proszę pamiętać, że premier już ogłosił termin wyborów samorządowych. Żaden z tych, którzy mówią o ucywilizowaniu Wisły, nie zdaje sobie sprawy, jakich nakładów finansowych wymagałyby tak potężne inwestycje i jak byłyby destrukcyjne dla samej rzeki.

W Krakowie Wisła jest ucywilizowana.

Wygląda jak jezioro i nie ma w niej nic atrakcyjnego.

A gdzie jest atrakcyjna?

Proszę spojrzeć w Warszawie na prawy brzeg Wisły, na plaże, na łachy, na klify, na Wyspy Zawadowskie. To są atrakcje wiślane, a nie betonowy brzeg i równe dno. Zresztą teraz miasta leżące nad Wisłą zwracają się ku niej, są z niej dumne. Takie ucywilizowanie, uprzemysłowienie niczego dobrego by nie przyniosło.

Bo ptaki by wyginęły, bo bobry?

Bo Wisła stałaby się kolejną autostradą, no, może drogą szybkiego ruchu. A tak jest piękną rzeką, wielką atrakcją turystyczną, po której można pływać drewnianymi wiślanymi łódkami. Takimi samymi, jak 60, 70, 80 lat temu. Jesteśmy teraz w Toruniu, miasto żyje na bulwarach wiślanych, w Warszawie z prawej strony Wisły ludzie masowo plażują, z lewej imprezują. Nad Wisłą są muzeum, hotel i knajpy, w innych miastach nadwiślańskich dzieje się podobnie. W mniejszych również. Zawiązują się stowarzyszenia promujące Wisłę, jest Festiwal Wisły. Przecież razem z nami jest tu czterdzieści drewnianych flisackich łódek. Płyniemy od kilku dni, zatrzymujemy się, cumujemy i zapraszamy mieszkańców, by z nami popływali. Ludzie przychodzą na brzeg, organizują pikniki. W Toruniu w ostatnią środę była wielka feta. Pływaliśmy z pochodniami, tysiące ludzi na bulwarach, oklaski. Zabieraliśmy też turystów. Różnie reagowali. Od stuporu, poprzez panikę, do euforii. Kilka dni temu pływała z nami pewna pani. Mówiła, że od urodzenia, od 75 lat mieszka nad Wisłą, że jej rodzina jest tu od pokoleń, a ona pierwszy raz na łódce, swój kawałek ziemi ogląda z perspektywy wody. To wcale nie jest odosobniony przypadek. Wszyscy wiemy, że Wisła to najważniejsza z polskich rzek, a większość Polaków nie potrafiłaby wymienić dziesięciu miast leżących nad nią. Mówię to po to, żeby uświadomić, że tak naprawdę niewiele wiemy o Wiśle.

Brudna strasznie.

Nieprawda. Kąpię się każdego dnia. Pływam. Moja rodzina też. Wisła kiedyś rzeczywiście była bardzo brudna, bo ścieki z zakładów przemysłowych szły bezpośrednio do rzeki. Na początku lat 70. w Nieszawie prawie wszyscy z dnia na dzień stracili pracę, bo jeden z zakładów wrzucił do Wisły toksyczne substancje. Wyzdychały wszystkie ryby, z których połowu żyli mieszkańcy miasteczka. Mieli swoją technikę, bardzo trudną, łowili w nurcie wielkie jesiotry i łososie. Dzięki temu, że w Polsce upadł przemysł ciężki, rzeka się oczyściła, znaturalizowała.

Pan pochodzi z Solca nad Wisłą.

Ale pływam dopiero od 15 lat. Wcześniej, jak większość ludzi mieszkających nad tą rzeką, nie pływałem, ba, wręcz się jej bałem. Od małego wpajano mi lęk przed wodą, że jest niebezpieczna, dzika, że są te mityczne wiry, że dużo osób się topi, no i że jest brudna. Chodziliśmy się kąpać nad Wisłę, ale można było wchodzić do kolan. Kiedy byliśmy starsi, w liceum, to już przepływaliśmy na drugi brzeg, na arbuzy.

Na arbuzy?

Hm. Tam były pola arbuzów. Płynęło się z liną, a potem puszczało się po tej linie arbuzy. Spływały, mieliśmy wyćwiczony mechanizm.

Łódka była w rodzinie?

Łódką zacząłem pływać dopiero w doros łym życiu. Teść mnie tym zaraził. On też się wychowywał w Solcu. Pływał Wisłą ze swoim dziadkiem. To on zaprojektował tę łódkę, w której teraz rozmawiamy. A w zasadzie zrekonstruował starą łódź, taką napędzaną tylko wiosłem pychowym. To jest takie, jak tu leży, proszę zobaczyć, zakończone dwoma ostrymi metalowymi kolcami.

Używa go pan?

Dość często, choć częściej silnika albo żagli. Kiedy zaczynałem pływać, to zupełnie bez motoru. Teść przez lata po prostu nie uznawał tego rodzaju napędu. Stary przewoźnik po Wiśle, ponad stuletni pan Tudorowicz, wodował naszą łódkę. Takie jak moja, w kształcie wrzeciona, pływały w górę i w dół rzeki. Te robione we wsi Basonia też. Zresztą tam wciąż jest kilku szkutników, którzy budują łódki na wzór tych starych. Pływają tu z nami. Tam jest długa szkutnicza tradycja. Budowano łódki, żeby przewozić bydło na wypas na drugą stronę Wisły. Były szerokie, z niską burtą, żeby krowy mogły bez problemu na nie wejść, a potem zejść. Tam mieszka szkutnik Mateusz Tabaka, u którego można zobaczyć, jak te łódki powstają. Wszystko jest robione ręcznie, bez żadnych skomplikowanych narzędzi. Deski zakrzywiane, najczęściej akacja albo dąb. Wystarczy piła spalinowa, siekiera, gwoździe, hebel...

A te duże, prostokątne?

To galary transportujące sól czy zboże do Gdańska, pływały tylko w dół rzeki. Na miejscu flisacy sprzedawali drewno, z którego galar był zbudowany, i wracali lądem.

Ale to pana łódź jest uważana za najładniejszą na Wiśle.

Nie tylko na Wiśle. Została też uznana za najpiękniejszą łódź pływającą po Loarze. I znalazła się na francuskim znaczku pocztowym.

Dopłynął pan tam?

Nie, ta łódka była projektowana w ten sposób, że jej długość i szerokość jest dostosowana do naczepy w tirze. Tak żeby łatwo można było ją przewozić. Nie z miejsca na miejsce na Wiśle, tylko właśnie na przykład do Orleanu, na Loarę.

A tam nie można dopłynąć?

Można, tylko trzeba mieć wolne trzy miesiące. Galar solny, który z nami teraz płynie, taką właśnie drogę pokonał. Kolega przepłynął z Kozienic do Amsterdamu. A my na Loarę tirem. Pływaliśmy tam w zeszłym roku na Festiwalu Loary. Francuzi również w ten sposób promowali swoją narodową rzekę. Tam się dzieje rzecz niesamowita. Loara wiele lat temu została skanalizowana, udrożniona, powstały specjalne spiętrzenia, żeby można było płynąć jak na Odrze całą szerokością rzeki. I teraz Francuzi doszli do wniosku, że muszą Loarę zdziczyć, naturalizować, i to robią. Sama z siebie jest górska, bardzo rwąca, ale też industrialna. Tam chcą drewnianych łodzi na wodzie, dlatego zapraszają również nas. Zaczęli rozumieć, że rzeka musi być dostępna dla ludzi. Wiedzą, że muszą w nią inwestować w zupełnie inny sposób, niż robili to do tej pory. Przypomnieli sobie, że to symbol Francji i zaczęli przywracać tradycje flisackie.

Kto żyje z Wisły?

Kiedyś żyli rybacy, flisacy, również ci, którzy spławiali drewno, płynąc tratwami. Płynąłem taką zrekonstruowaną tratwą w zeszłym roku.

Jak szybko się płynie?

Tak szybko jak nurt, czyli 7 km na godzinę. Teraz z Wisły żyją na pewno ci, którzy latem głównie w nadwiślanych miastach wożą turystów. Rodzą się też pomysły, by organizować surwiwalowe wyprawy wiślane, ze spaniem na wyspach, uczeniem się czytania wody.

To jest wiślana sekta.

Pływam już bardzo długo i dużo, a zdarza mi się nie wiedzieć, którędy idzie nurt, gdzie są kamienie, gdzie się robi falka, gdzie wychodzi przykosa.

Co to jest przykosa?

Proszę sobie wyobrazić, że idzie pani przy brzegu, woda do łydek i tak płytko jest dość długo i nagle przykosa, spadek, o wiele głębiej. Tak się ludzie topią najczęściej. Trzy lata temu płynęliśmy i na wysokości Świerży spotkaliśmy ekipę poszukiwawczą. Szukano ciał dwóch dziewczynek.

Czyli jednak to nie jest bezpieczna rzeka.

To żywioł. A do żywiołu trzeba podchodzić z rozsądkiem. To była tzw. niżowa Wisła, ledwo tej wody w korycie, ale wystarczyło wejść do pasa, a tam uciąg, który porywa człowieka. Sami tego doświadczyliśmy. Niemal pchaliśmy łódkę przez piach, a nagle znaleźliśmy się w korycie i naszą łódkę obróciło kilka razy. Kilka dni temu nie zauważyłem drzewa płynącego Wisłą i wypadłem za burtę. Szybko wróciłem na łódź. Pamiętam też taką historię sprzed kilku lat. Był piękny wieczór. Rozbiliśmy się na wiślanej wyspie. O drugiej w nocy usłyszałem, jakby obok mojej głowy pociąg przejechał, a to był szkwał, wielka fala, wielka burza. Łódka stała na brzegu, zacumowana. Złapałem za cumę, zaparłem się nogami i zacząłem jechać razem z nią. Namiot się poderwał, kręcił się po łasze piasku.

Ile razy przepłynął pan Wisłę?

Od zerowego kilometra do Gdańska tylko raz. Bardzo powoli, zajęło to mojej rodzinie trzy tygodnie. Płynęliśmy 10 km na godzinę. Oczywiście można szybciej, 16, 17 km, ale nam się nie spieszyło. Piasek na plażach jest tak samo świetny jak nad morzem. Poza tym prawie nie ma ludzi. Są dni, kiedy naprawdę nie spotyka się nikogo. Oczywiście nie ma toalet, nie ma pryszniców, ale to ma też swój urok. Najlepsze wakacje, na jakich byłem. Ale tylko w tym roku przepłynąłem Wisłą już prawie tysiąc kilometrów.

Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna

Zerowy kilometr to gdzie? Gdzieś niedaleko Baraniej Góry?

Nie, zerowy kilometr to miejsce, w którym Wisła staje się w miarę żeglowna. Na wysokości Oświęcimia, więc kawał drogi od źródła. Choć tak naprawdę przez to zdziczenie ona w wielu miejscach nie jest żeglowna. Rafy, kamienie, szczególnie w tej górnej części, to norma. Do tego rwąca, jak górska rzeka. Najpiękniejsza, najbardziej malownicza jest w swojej środkowej części, od Kazimierza do Torunia.

A dalej?

Nie ma wysp ani takich łach jak ta, na której teraz stoimy, jest w zasadzie skanalizowana jeszcze za czasów zaboru pruskiego. Solidne konstrukcje przetrwały.