Osiem paszportów Paragwaju, setki zdjęć, spisy zawierające tysiące nazwisk Żydów z całej Europy. O kolekcji rodziny Eissów opowiada DGP Markus Blechner, który negocjował jej przekazanie Polsce
Dokumenty z archiwum rodziny Eissów dotyczą akcji ratowania Żydów koordynowanej przez Aleksandra Ładosia. W jaki sposób udało się je odzyskać?
Widzieliśmy to archiwum w zeszłym roku podczas wizyty w Jerozolimie. Później przez rok zastanawialiśmy się, dokąd te dokumenty powinny trafić: do Yad Vashem, US Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie, a może do Polski. Z właścicielem kolekcji, zanim przeniósł się do Izraela, mieszkaliśmy w sąsiednich blokach w Zurychu. Nasza przyjaźń pomogła mu podjąć decyzję, by za moim pośrednictwem przekazać kolekcję Muzeum Auschwitz-Birkenau. W ubiegły piątek archiwum trafiło do mojego biura w Zurychu. Byłem tam ja, był dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau dr Piotr Cywiński. Zawartość pudeł z dokumentami nas oszołomiła. Doktor Cywiński powiedział, że to niewiarygodna kolekcja o ogromnej wartości historycznej. Są tam dokumenty, których nikt nigdy wcześniej nie widział. Kolekcja zawiera w tym momencie osiem oryginalnych paszportów Paragwaju, setki zdjęć, spisy zawierające 4 tys., a może 5 tys. nazwisk Żydów z różnych państw Europy. Trzeba będzie sprawdzić każde z tysięcy nazwisk w archiwum Ringelbluma i w Jad wa-Szem.
Co pana najbardziej zaskoczyło?
List z biura Połączonego Komitetu Rozdzielczego (Joint) w Krakowie, do którego dołączono imiona i adresy ok. 225 dzieci z sierocińców.
To by znaczyło, że grupa berneńska usiłowała pomóc także dzieciom.
Tak sądzę. Choć lista niekoniecznie musiała być związana z akcją paszportową. Być może chodziło o osoby, którym miano wysłać paczki żywnościowe. Na liście jest 225 nazwisk, a obok każdego z nich – adres. Towarowa, Grzybowska… – ulice znajdujące się w obrębie warszawskiego getta.
Na mnie największe wrażenie robiły fotografie. Skoro te zdjęcia nie trafiły do paszportów, oznacza to, że ci ludzie ich nie dostali. A zatem w większości nie udało się ich ocalić przed Zagładą.
Każde zdjęcie jest opisane na rewersie nazwiskiem i adresem. Moją uwagę zwróciło zdjęcie może sześcioletniej dziewczynki o blond włosach. Sprawdziliśmy jej nazwisko zapisane na odwrocie fotografii. Okazało się, że ocalała. Pochodziła z Holandii, ale jej rodzice byli niemieckimi Żydami. Po wojnie została znanym politykiem. Działała w Berlinie w Partii Wolnych Demokratów (FDP). Odeszła jakieś 10 lat temu.
To ciekawe, bo gdy rok temu zaczynaliśmy analizować akcję ratunkową grupy berneńskiej Aleksandra Ładosia, wydawało nam się, że skupiono się na ratowaniu polskich obywateli o żydowskich korzeniach. Tymczasem w paszporty zaopatrywano Żydów z całej Europy.
Pomagano każdemu, kto takiej pomocy potrzebował. Pomagano Żydom z Polski, Belgii, Holandii, Niemiec. Choćby rodzinie Straussów. Uri Strauss to mój przyjaciel, mieszka dziś w Zurychu. To jeden z niewielu ocalonych, jakich znamy, który do dziś dysponuje oryginalnym paszportem Paragwaju. On na tym dokumencie podróżował nawet po wojnie; jest w nim mnóstwo wiz. Inne paszporty, które znamy choćby z kolekcji Eissa, nie zostały nigdy użyte do przekroczenia granicy.
Jak to się stało, że zbiór Eissa trafił do Izraela?
Chaim Eiss, członek grupy berneńskiej, był ważnym przedstawicielem ortodoksyjnej organizacji Agudas Jisroel w Zurychu. Zmarł w 1943 r. w trakcie akcji paszportyzacyjnej. Dokumenty zostały w jego domu. Jego syn Josef Eiss odziedziczył kolekcję. Córka Eissa wyszła w Zurychu za mąż za mojego sąsiada. Kilkanaście lat temu zdecydowali się na aliję. Ostatecznie te dokumenty trafiły do ich syna, którego odwiedziliśmy w Jerozolimie.
W 2017 r. DGP opublikował cykl tekstów o grupie berneńskiej i pośle Aleksandrze Ładosiu. Wspomnieliśmy w nich o kolekcji Eissa. Równolegle ambasada RP w Bernie zaczęła systematycznie badać akcję ratunkową. Ruszyły też negocjacje w sprawie przekazania kolekcji. Dlaczego te rozmowy trwały tak długo?
Prawa do tych dokumentów miało pięciu potomków Eissa. A z Żydami jest jak z Polakami – żeby pięciu Żydów uzgodniło wspólne stanowisko, potrzeba czasem nadzwyczajnych starań. Trzeba było ich przekonać, dlaczego kolekcja powinna trafić właśnie do Polski. W styczniu i lutym, gdy rozgorzał spór o ustawę o IPN, nasi rozmówcy zaczęli się zastanawiać, czy w ogóle powinni to zrobić. Na szczęście udało się ich przekonać.
Co się teraz stanie ze zbiorem?
Na razie przez kilka miesięcy zostanie w Szwajcarii. Zorganizujemy być może wystawy w Bernie, Genewie i Zurychu. A na przełomie 2018 i 2019 r. dokumenty trafią do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Teraz to jego własność. Równolegle zaczęliśmy już analizować te dokumenty. Przed badaczami dużo pracy. To tysiące nazwisk. Każde z nich ma swoją historię. Jak wspomniałem, zdjęcia są opisane adresami. Na niektórych widnieją napisy „Birkenau, Oberschlesien” albo „Treblinka”. To znaczy, że listy do Chaima Eissa z prośbą o załatwienie paszportów wysyłali bliscy ludzi, którzy zostali już deportowani do obozów zagłady. I zapewne zamordowani, o czym ich bliscy nie wiedzieli.
Od początku bardzo się pan zaangażował zarówno w rozmowy o przekazaniu kolekcji, jak i nagłaśnianie nieznanej dotychczas szerzej historii grupy berneńskiej posła Ładosia. Skąd motywacja?
Sam jestem ocalonym z Holokaustu w drugim pokoleniu – urodziłem się w Szwajcarii w 1941 r. Staraliśmy się z kuzynami odkryć historię naszej rodziny. Odnaleźliśmy ją w 2001 r. w Jüdisches Museum w Monachium, gdzie przed wojną mieszkali moi rodzice. Wcześniej znaleźliśmy wiele dokumentów dotyczących mojego ojca, który zmarł w 1978 r. Pokażę panu pewien list. Mój wuj Salo Blechner pisze w nim do mojego ojca do Szwajcarii z podobozu Auschwitz-Monowitz. Jest tu jego numer obozowy 69717, który mu wytatuowali na ciele. Listy z Auschwitz trafiały do Berlina. Można było na nie odpowiedzieć też tylko za pośrednictwem specjalnego nazistowskiego urzędu w Berlinie. Mój ojciec pisał mu także o mnie, że dobrze sobie radzę. Salo został deportowany do Auschwitz, ponieważ Szwajcarzy 30 sierpnia 1939 r. odmówili przepuszczenia go przez granicę, choć w paszporcie miał ważną wizę. Gdy zawrócił, zatrzymało go gestapo. Przeszedł przez Oranienburg, Sachsenhausen i Auschwitz. Przeżył marsz śmierci. Został wyzwolony w Bergen-Belsen. Odszedł długo po wojnie jako 94-latek.
Pana rodzicom udało się uciec do Szwajcarii na pokładzie ostatniego samolotu przed agresją Niemiec na Polskę.
Dokładnie 28 sierpnia.
Po dwóch dniach było już za późno?
Szwajcarzy powiedzieli wujowi, że nie wiedzą, czy mogą go wpuścić, i że ma wrócić na granicę kilka dni później. Kazali mu się zatrzymać przez ten czas w jakimś pensjonacie po niemieckiej stronie granicy.
Osobiście pamięta pan Juliusza Kühla, członka grupy berneńskiej, żydowskiego pracownika konsulatu RP w Bernie.
Byłem w placówce raz czy dwa z moim ojcem, który miał do załatwienia jakieś sprawy urzędowe. Miałem trzy albo cztery lata. A w 1954 r. Juliusz Kühl był gościem na mojej bar micwie. Pamiętam go jako bardzo eleganckiego, świetnie ubranego mężczyznę. Ale wtedy nic nie wiedziałem o jego roli w ratowaniu Żydów podczas wojny. Mój ojciec nic o tym nie wiedział.
Jak się pan dowiedział?
Nie wiedziałem, dopóki nie porozmawiałem o tym z jednym z potomków Eissa. Poprzedni ambasadorzy RP nie byli zainteresowani sprawą. Obecny ambasador Jakub Kumoch był pierwszym, który potraktował ją poważnie. Bez jego pomocy i pomocy polskiego państwa zbiór Eissa nie trafiłby do Polski.
Skąd się wzięło archiwum Eissa
Ultraortodoksyjny działacz żydowski Chaim Eiss należał do grupy berneńskiej. W ostatnich miesiącach życia razem z innymi członkami tej nieformalnej struktury zajmował się fałszowaniem paszportów państw Ameryki Łacińskiej, które następnie były wysyłane do gett w okupowanej Europie. Akcję ratunkową koordynował poseł RP w Bernie Aleksander Ładoś z pomocą swojego zastępcy Stefana Ryniewicza.
Kupione od konsulów blankiety paszportów wypełniał konsul Konstanty Rokicki. Inny pracownik konsulatu Juliusz Kühl zapewniał komunikację między żydowską a nieżydowską częścią siatki. Chaim Eiss i przedwojenny poseł na Sejm Abraham Silberschein ustalali listy Żydów, których chciano uratować, organizowali przemyt dokumentów do gett i załatwiali pieniądze na korumpowanie konsulów. Grupa berneńska „wynagrodzenia” nie pobierała.
Pierwotnie Niemcy nie wysyłali posiadaczy paszportów państw neutralnych do komór gazowych, licząc, że uda się ich wymienić na własnych jeńców. Gdy w 1943 r. doszło do wpadki, część państw Ameryki Łacińskiej odmówiła uznawania dokumentów. Wielu Żydów wywieziono wówczas do Auschwitz. Mimo to – jak się szacuje – udało się uratować co najmniej kilkaset osób, nie tylko z Polski, ale także Holandii, Niemiec i innych państw. Postać Ładosia była znana w kręgach badaczy Holokaustu. Mechanizm funkcjonowania grupy berneńskiej DGP opisał jako pierwszy w sierpniu 2017 r.