Spotkanie rosyjskiego prezydenta Władimira Putina z jego amerykańskim odpowiednikiem, Donaldem Trumpem, będzie dla niego okazją, by nakłonić Waszyngton do ustępstw. Helsinki pozwalają Rosjanom zastosować ich ulubione podejście pakietowe, gdy do łatwiejszych do uzyskania warunków dołącza się trudniejsze dotyczące np. innych części świata.

Prezydent Rosji określił niegdyś rozpad Związku Sowieckiego mianem największej geopolitycznej tragedii XX w. Miał na myśli przede wszystkim degradację znaczenia państwa ze stolicą w Moskwie z supermocarstwa rywalizującego z Stanami Zjednoczonymi na równych prawach do rangi kraju będącego najwyżej regionalną potęgą. Putin domaga się ponownego uznania swojego państwa za uczestnika koncertu mocarstw, niczym w XIX w. decydującego o zasadach międzynarodowego ładu.

W Helsinkach obaj przywódcy z pewnością będą rozmawiać o Chinach, Korei Północnej, Syrii czy Ukrainie. Putin preferuje rozmowę z silnymi. Mniejsze państwa, jak Polska, w rosyjskiej optyce mogą być wyłącznie pionkami w grze wielkich mocarstw. Dlatego Rosjanie nigdy nie traktowali poważnie Unii Europejskiej. Zawsze woleli negocjować bezpośrednio z Berlinem czy Paryżem, a nie Brukselą, ponieważ instytucje unijne lewarują znaczenie mniejszych stolic, jak Warszawa czy Wilno. Stąd relatywnie duże znaczenie miałoby ponowne poszerzenie o Rosję grupy G7.

Na Ukrainie celem maksimum Rosji jest osadzenie w Kijowie prorosyjskiego, albo przynajmniej antyzachodniego polityka, który zrezygnuje z euroatlantyckich aspiracji, oraz międzynarodowe uznanie aneksji Krymu. W 2014 r. nie udało się Moskwie odciąć Ukrainę od morza, wywoławszy rebelię w południowo-wschodniej części kraju od Odessy przez Donieck po Charków. Dlatego Kreml przeszedł do planu B. Teraz chodzi o to, by z powrotem wcisnąć Ukraińcom samozwańcze republiki Zagłębia Donieckiego, najchętniej z szeroką autonomią. To Kijów miałby płacić za odbudowę zrujnowanych miast, a watażkowie w zamian mieliby otrzymać prawo weta do strategicznych decyzji władz w Kijowie.

Torpedowanie prozachodnich aspiracji nie dotyczy tylko Ukrainy. Moskwa tradycyjnie sprzeciwia się poszerzaniu NATO o kolejne państwa postkomunistyczne (obecnie najbardziej realnie wyglądają aspiracje Macedonii). Do tego stopnia, że gdy ważyły się losy wniosku akcesyjnego Czarnogóry, Rosjanie próbowali przeprowadzić w tym kraju pucz wojskowy. A jeśli chodzi o państwa dawnego bloku wschodniego, które już są w Sojuszu, Putin chciałby, by nie budowano na ich terytorium nowej infrastruktury wojskowej i nie rozmieszczano wojsk innych państw NATO. Wschodnia flanka Sojuszu składałaby się więc z członków drugiej kategorii.

Rosja chciałby mieć też wpływ na przebudowę Bliskiego Wschodu. Stąd jej wsparcie dla prezydenta Syrii Baszara al-Asada. Z jednej strony ponowne uruchomienie bazy morskiej w Tartusie otworzyło przed rosyjską flotą Morze Śródziemne. Z drugiej strony zaangażowanie w Syrii daje Moskwie wpływ na sytuację w regionie. Kreml żąda od Zachodu uznania tego faktu. Wbrew pozorom, Rosja nie traktuje Iranu jako żelaznego sojusznika. W dłuższym terminie chce być na miejscu samodzielnym graczem. W tym sensie Teheran jest w długofalowym sensie konkurentem Moskwy, a relacje z nim opierają się raczej na serii taktycznych sojuszy, obserwowanych także w stosunkach Moskwa–Ankara.

Ważnym elementem targów jest też kwestia sankcji. Ile by Rosjanie nie przekonywali, że zachodnie retorsje za notoryczne łamanie prawa międzynarodowego im nie szkodzą, fakty mówią co innego. Skoro dla propagandy oraz sojuszników Kremla na Zachodzie sankcje to jeden z ważniejszych tematów do dyskusji, oznacza to, że tak też jest dla rosyjskich przywódców. Gdyby nie sankcje, Rosji znacznie łatwiej byłoby zintegrować Krym, a i niektórzy oligarchowie mieliby ułatwione życie. Roman Abramowicz nie musiałby się starać o izraelski paszport, a Giennadij Timczenko – sprzedawać osobistego samolotu.

Wszystkie te żądania można sprowadzić do jednego: uznania Władimira Putina za równoprawnego uczestnika koncertu mocarstw. Wbrew opiniom części komentatorów, dotychczas Trump w wielu obszarach prowadził politykę obiektywnie antyrosyjską, równoważąc ją komplementami pod adresem Putina i Rosji jako takiej. Helsinki mogą odpowiedzieć na pytanie, która z tych tendencji była mydleniem oczu, a która – realnym wyrazem opinii republikańskiego prezydenta na docelowy obraz relacji amerykańsko-rosyjskich i roli tego ostatniego kraju na świecie.