Nominat Donalda Trumpa do Sądu Najwyższego to konserwatysta, ale i zwolennik respektowania istniejącego prawa.
Nominacja Bretta Kavanaugha na sędziego Sądu Najwyższego wyraźnie wzmocni w nim frakcję konserwatywną. Ale nie musi oznaczać, że w USA rozpocznie się teraz walka o ograniczenie prawa do aborcji. Donald Trump tym wyborem zadbał przede wszystkim o własne sprawy.
Niemal natychmiast po tym, jak przejście na emeryturę wraz z końcem lipca ogłosił Anthony Kennedy, środowiska konserwatywne poczuły, że to szansa na wzmocnienie prawego skrzydła w Sądzie Najwyższym, jaka zdarza się raz na generację. Kennedy został wprawdzie powołany przez republikanina Ronalda Reagana, jednak w sprawach światopoglądowych często głosował wraz z liberałami.
Według Andrzeja Dąbrowskiego, analityka ds. USA w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, nominacja nowego sędziego może zapowiadać tam wieloletnią przewagę konserwatystów. – Nie dość, że nominat Trumpa jest stosunkowo młody i może długo zasiadać w Sądzie Najwyższym, to kilku jego członków jest na tyle sędziwych, że nie można wykluczyć kolejnych zmian w składzie sędziowskim jeszcze za prezydentury Trumpa – mówi ekspert.
Trump już w zeszłym roku miał okazję do wyboru pierwszego sędziego. Wskazał wtedy konserwatystę Neila Gorsucha.
Jako główny obszar potencjalnej konserwatywnej rewolucji po nominacji Kavanaugha wskazywane jest zaostrzenie prawa do aborcji. To w Ameryce dużo bardziej gorący temat niż np. małżeństwa homoseksualne. O ile sprawa przyznania parom jednopłciowym prawa do zawierania małżeństw przestała budzić kontrowersje, o tyle orzeczenie Sądu Najwyższego z 1973 r. w sprawie Roe vs. Wade legalizujące aborcję w całym kraju jest przedmiotem sporów, a liczba zwolenników i przeciwników jest podobna.
Jednak nawet biorąc pod uwagę konserwatywny światopogląd Kavanaugha, oczekiwania, że dzięki niemu niedługo nastąpi obalenie tamtego orzeczenia, mogą się okazać zbyt daleko idące. Powód: 53-letni sędzia niewiele wypowiadał się i orzekał w kwestii aborcji. W zeszłym roku w sądzie apelacyjnym Dystryktu Kolumbia, gdzie zasiadał, zgłosił głos odrębny od decyzji pozwalającej nastoletniej nielegalnej imigrantce bez dokumentów na dokonanie aborcji. Ale przy kilku okazjach mówił też o respektowaniu istniejącego prawa. W 2006 r. jako nominat do sądu apelacyjnego uchylił się od odpowiedzi na pytanie o osobistą opinię na temat Roe vs. Wade. Stwierdził tylko, że jako sędzia będzie w pełni respektował to orzeczenie Sądu Najwyższego. Powtórzył to poniekąd w poniedziałek, gdy odbierał z rąk prezydenta nominację. – Moja filozofia prawna jest bardzo prostolinijna. Sędzia musi być niezależny i musi interpretować prawo, a nie je tworzyć – powiedział.
Andrzej Dąbrowski zwraca uwagę na inną kwestię, która może mieć ogromne znaczenie dla Trumpa. – Sędzia Kavanaugh wypowiadał się przeciwko możliwości stawiania urzędującego prezydenta przed sądem w procesach cywilnych i karnych. Taki pogląd na sprawę może wpłynąć na toczące się śledztwo dotyczące domniemanych działań Rosji w trakcie kampanii prezydenckiej w 2016 r. Może się okazać, że nawet jeśli specjalny śledczy Robert Mueller znajdzie jakieś dowody świadczące na niekorzyść Trumpa, to trudno mu będzie postawić prezydenta przed sądem – mówi ekspert.