Ardanowski: Muszą wyeliminować dziki do bezpiecznego poziomu. Jeśli obrońcy przyrody będą protestować, to nie zwalczymy pomoru
wywiad
Przejmuje pan resort w krytycznym momencie. To powód do zmartwień?
A ja spytam – kiedy w rolnictwie nie było kryzysów? To produkcja pod chmurką uzależniona od wielu czynników przyrodniczych, rynkowych czy zmian unijnych. Patrząc w ten sposób, można stwierdzić, że nigdy nie było dobrego okresu. W tej chwili poważnym kłopotem jest susza, która dotknęła część krajów europejskich, w tym także Polskę. Jest jednak szansa, że skoro problem ten objął wiele państw, Komisja Europejska spojrzy na nas przychylniej i będziemy mogli liczyć na jakąś formę dodatkowej pomocy. W przeciwnym razie zostaniemy sami z tym problemem. Susza jest realna, nawet pomimo niedawnych deszczów. Deszcz faktycznie poprawia sytuację w niektórych uprawach późnego zbioru, takich jak kukurydza czy użytki zielone. Jednak nie rozwiązuje całej kwestii suszy. Rośliny wczesnego zbioru, czyli przede wszystkim zboża jare, są już spisane na straty i deszcz nic nie pomoże, a co najwyżej przeszkodzi w zbiorach.
Jakie to będą straty?
Wiemy, że w znacznej części Polski wystąpił niedobór deszczu. Jak się to przełoży na rośliny? Straty są uzależnione od rodzaju gleb – na mocnych glebach trzymających wodę są stosunkowo niewielkie. Na słabych ziemiach, np. piaskach, których w Polsce jest bardzo dużo, wynoszą prawie sto procent. To zależy również od typu rośliny. Jeśli to roślina ozima, która wchodziła w okres wegetacji dobrze ukorzeniona, to susza szybko jej nie dotknie. Ale jeśli wychodzi z zimy osłabiona, tak jak rzepaki z powodu przymrozków, to straty mogą być duże. Nie chcemy pomniejszać skutków suszy, tylko realnie je oszacować. W tym celu powołujemy w każdej gminie społeczne komisje z udziałem lokalnych urzędników. Protokoły weryfikuje wojewoda. Skoro mamy wydać duże pieniądze publiczne, to obowiązkiem każdego ministra jest troska o te środki. Nikt nie może zarzucić, że wydawaliśmy je lekką ręką. To dość wadliwy system, ale nikt nie wymyślił lepszego. Był stosowany już wcześniej – np. w 2015 r. za premierostwa pani Ewy Kopacz.
Trzeba zmienić sposób liczenia?
Musimy zobiektywizować system szacowania strat. Unia Europejska w końcu doszła do wniosku, że należy dać narzędzia krajom w postaci obrazowania satelitarnego. Udostępnia do tego celu europejski system satelitarny. Może być on wykorzystywany do różnych projektów – oprócz kontrolowania dopłat także do szacowania strat bądź prognozowania zbiorów. Dzięki temu będziemy wiedzieli, jak dostosować naszą politykę rynkową. Mamy ku temu informatyczne możliwości – analiza widma świetlnego w odpowiednich pasmach pozwala na podstawie intensywności chlorofilu stwierdzić, ile urośnie dana uprawa. To jest właśnie ta innowacyjność w gospodarce, o której mówi premier Morawiecki.
Zmiany będą już w przyszłym roku? Także w zakresie szacowania szkód i przewidywania zbiorów?
Szacowanie szkód może być zobiektywizowane, choć pewnie w niektórych regionach wciąż trzeba się będzie posiłkować też danymi z terenu. Przewidywanie zbiorów nie jest tak istotne z punktu widzenia rolnika – on widzi, czy na polu mu rośnie czy nie i czy dobrze dba o swój majątek, np. poprzez nawożenie. Ważne jest to jednak z punktu widzenia zarządzania rolnictwem w skali makro. Chcemy wiedzieć, co się będzie działo na rynku. Takie narzędzia będą przydatne dla każdego ministra. Chciałbym podjąć działania, które w strategiczny sposób ustabilizowałyby rynki w Polsce, zamiast ciągle drżeć o to, czy wystąpią klęski. Działanie w kryzysie nie może być głównym celem istnienia Ministerstwa Rolnictwa.
Są jakieś wstępne szacunki dotyczące strat?
Wiemy, że około czterech milionów hektarów jest dotkniętych niedoborem wody. To dużo, ale też biorąc pod uwagę, że mamy w uprawie ok. 15 mln hektarów, to nie jest to w stanie zniszczyć całkowicie rolnictwa w Polsce. Problemy mogą wystąpić przede wszystkim z paszą. Natomiast nie sądzę, żeby to miało realny wpływ na cenę pieczywa. Pamiętajmy, że w finalnej cenie pieczywa koszty mąki to jedynie 15 proc. – minimalna część. W strukturze zbóż w Polsce zboża chlebowe stanowią ok. 15 proc. upraw, reszta idzie na paszę. Myślę, że nawet z mizerniejszych zbiorów uda się wybrać te 15 proc. nadających się na przemiał do chleba.
Ile pieniędzy będzie przeznaczone na pomoc dla rolników?
Tyle, ile będzie trzeba. Nie wiem, czy będzie to kilkaset milionów złotych czy więcej. Ale najpierw trzeba oszacować straty, żeby mówić o pomocy.
A czy jest jakiś sposób na zapobieganie takim stratom?
Susza pokazała, że na terenie całej Polski mamy lata zaniedbań w gospodarce wodnej. Jeszcze od czasów komunizmu, kiedy osuszano wszystko i wszędzie. Chwalono się bezmyślną melioracją. Nikt nie dbał o odpowiednie zatrzymywanie wody. Mamy dziś odpowiedni do tego podmiot – Wody Polskie. Rodzi się w bólach, ale mam nadzieję, że coś uda się poprawić. Ta instytucja powinna się zająć retencją wody – dla rolnictwa, ale też hodowli ryb czy turystyki. Pewnym pomysłem byłoby też odtworzenie małych elektrowni wodnych tam, gdzie istnieje taka możliwość, np. tam, gdzie były młyny wodne. Niestety, błędy popełnili też sami rolnicy, którzy likwidowali oczka wodne czy stawy. Niewiele dawało to korzyści, bo raptem parę arów, a straty okazały się niepowetowane nie tylko z punktu widzenia bioróżnorodności.
Jak to poprawić?
Wody Polskie mają dać oprzyrządowanie finansowe i techniczne. Będą składki wzięte m.in. z opłat za wodę. To musi trafić na retencję na obszarach wiejskich. A co do inicjatyw to oprócz działań ministerstwa liczę też na wsparcie samorządów. Musimy budować systemy irygacyjne, stworzyć systemy nawodnień najlepszych gleb tam, gdzie to się najbardziej opłaca. Trzeba przeciwdziałać stepowieniu Kujaw, gdzie średnie opady wynoszą 250 mm, podczas gdy w całej Polsce ponad 550. Czarne Kujawy to przecież najlepsze ziemie w Polsce. Niziny rzek też powinny być świetnie nawodnione, bez deszczowania, bo to przestarzała metoda wydatkowania wody marnująca ją. Lepsze są systemy kropelkowe czy podziemne. Świat idzie do przodu, możemy podglądać innych.
Czy to oznacza, że będzie wsparcie finansowe ze strony państwa?
Tworzymy podstawy finansowania na przyszłą unijną perspektywę finansową, są też środki publiczne. Oczywiście trzeba korzystać ze środków unijnych, nie można ich odpuścić. Dziś nie mamy już niższych kosztów produkcji niż na Zachodzie, jedynie tańszą siłę robocza, bo mniej zarabiamy. Paliwo czy maszyny są w tej samej cenie. Dlatego nie godzimy się na niższe dopłaty. W programie rolniczym PiS, który tworzyłem razem z Krzysztofem Jurgielem, była zakładana również aktywna polityka narodowa, a nie tylko liczenie na Unię. Ważna jest współpraca z innymi resortami: ochrony środowiska czy gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej. Upatruję nadzieję w kompleksowym podejściu do gospodarki wodnej w Polsce.
Czy rolników będzie na to stać?
Pewnie nie, bo gdyby tak było, to gospodarz sam by sobie wybił studnię. Wiem, że rolnicy nie mają nadmiaru pieniędzy, jednak też powinni jakoś włączać się w te projekty. Dawanie wszystkiego za darmo w prezencie w takich sytuacjach się nie sprawdza. Warto przekierować część środków europejskich na inwestycje związane z wodą. Pamiętajmy, że te przedsięwzięcia końcowo nie będą służyć tylko rolnictwu, ale całemu społeczeństwu. Tworzenie odpowiedniego mikroklimatu służy wszystkim, to dobro wspólne.
A inne zabezpieczenia?
Jestem przekonany, że trzeba ustabilizować rynki rolne i produkcję jako podstawowe źródło dochodów na wsi. Rolnicy powinni zarabiać na tym, co wyprodukują i sprzedadzą. Pomoc publiczna też jest potrzebna. Proponowana w Unii perspektywa finansowa zdecydowanie nas nie satysfakcjonuje. I nie tylko nas – nie zgadza się na nią około połowy Unii Europejskiej, bo ogólnie uderza ona w naszą część Europy. Zachód inwestował w swoje obszary wiejskie dekadami. My nie mieliśmy tej okazji, bo nasz większy brat patrzył tylko, jak nas oskubać. Dziś ta tłusta Europa mówi nam, że tej pomocy już wystarczy i nie trzeba prowadzić takiej wspólnej polityki rolnej. Tak nie może być. Spełniamy wszystkie unijne normy organizacyjne, weterynaryjne i sanitarne. Płacimy na to miliardy. Oczekujemy więc równego traktowania.
Ale z samych dopłat rolnictwo nie wyżyje?
Najważniejsze jest uzyskiwanie dochodów z rynku. Jak to zrobić, mając tak zróżnicowane rolnictwo? Słyszę od lat, że małe gospodarstwa to tylko zmartwienie. Jednak czy te duże rozwiążą wszystkie problemy wsi? Wieś w latach 90. poniosła ogromne koszty, bo była buforem bezrobocia. Dziś sytuacja jest inna, bezrobocie jest mniej dokuczliwe. Dobrze, że przyjeżdżają Ukraińcy, bo w przeciwnym razie nasze rolnictwo w dziedzinie ogrodnictwa miałoby ogromne problemy. Duże gospodarstwa dają relatywnie tanią żywność, muszą być też związane z przetwórstwem. Tania i bezpieczna żywność zawsze będzie potrzebna, bo w społeczeństwie zawsze będą mniej zamożni. Natomiast małe gospodarstwa muszą prowadzić rolnictwo ekologiczne. Takie jest zapotrzebowanie i pewna moda w Europie.
A w Polsce?
Jeśli chodzi o rolnictwo ekologiczne, są go małe ilości – ok. 3–4 proc., w dodatku w dużej części tylko udawane. System wsparcia daje pieniądze tym, którzy niczego nie produkują. Opisywaliście kiedyś słynne sady orzechowe. Płacenie pieniędzy za samą ideę bez produktów jest niedopuszczalne. Oprócz tego mali rolnicy mogą się zająć produkcją regionalną, tradycyjną czy specyficzną. Gdy będą sprzedawać do całego łańcucha pośredników, to nic im nie zostanie, bo każdy weźmie swoją marżę. W małych gospodarstwach ważne są handel detaliczny i sprzedaż bezpośrednia. W tym celu poprawiamy ustawę, zaangażował się w to sam premier. Chcemy rozszerzyć możliwość sprzedaży nie tylko do konsumentów na targowisku, ale też lokalnych sklepów, restauracji czy jadłodajni. To pozwoli na sprzedaż z lepszą marżą i zadowolenie odbiorców.
Jak wygląda problem afrykańskiego pomoru świń?
Słyszałem, że to PiS odpowiada za afrykański pomór świń. Chciałbym spytać, czy odpowiada za niego też w Czechach, państwach bałtyckich czy na Węgrzech.
Problem istnieje w wielu państwach. Co z nim zrobić?
Choroba powinna być zduszona w zarodku w lutym 2014 r., kiedy pojawiła się przy białoruskiej granicy. Wówczas, zgodnie z głosami ekspertów, trzeba było wybić świnie i dziki w trzech powiatach. Byłoby po problemie. Nie chcę jednak oskarżać poprzedników, bo tak naprawdę to nikt nie wiedział, co trzeba z tym zrobić. Wszyscy jesteśmy mądrzy po fakcie. Trzeba doprowadzić do depopulacji dzików do określonych minimalnych granic. Problem muszą rozwiązać myśliwi. Wojsko czy helikoptery nic nie dadzą. Niestety, część myśliwych traktuje swoją rolę jak hobby. Tymczasem to ważne zadanie. Możemy kupić im naboje, ale muszą strzelać i wytłuc dziki do bezpiecznego poziomu. Jeśli obrońcy przyrody będą protestować, to niech nie liczą, że inaczej zwalczymy ASF. ©℗