Prezydent jest za, szef MON się nie sprzeciwia. W najbliższym czasie powinna zostać ogłoszona decyzja o zakupie dwóch fregat.
Dziennik Gazeta Prawna
W polskiej Marynarce Wojennej służą obecnie dwie fregaty typu Oliver Hazard Perry (OHP) – Kościuszko i Pułaski. W 1980 r. weszły one do służby w marynarce amerykańskiej. Do nas trafiły na początku XXI w. Dziś są już bardzo wysłużone.
Wkrótce dojdzie zapewne do podobnego zakupu. Tym razem będzie on dotyczył dwóch innych jednostek tego typu, które do niedawna służyły Australii. To okręty zmodernizowane i bardziej nowoczesne niż te służące w polskiej Marynarce Wojennej, ale również zbudowane w latach 80.
– Ta propozycja jest warta rozważenia. Oczywiście jako rozwiązanie pomostowe, na najbliższe lata. Gdyby taka decyzja została podjęta, nie może zahamować realizacji priorytetowego programu operacyjnego „Zwalczanie zagrożeń na morzu”, związanego m.in. z pozyskaniem okrętów podwodnych – mówi Paweł Soloch, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Wiadomo, że ośrodek prezydencki mocno wspiera ten pomysł. Sceptyczny wobec tej koncepcji był jako minister obrony Antoni Macierewicz. Wydaje się, że jego następca Mariusz Błaszczak pomysł zakupu używanych fregat zaakceptuje.
– Uważam ten pomysł za kontrowersyjny. Z jednej strony jest wygodny: wydaje się, że mamy przeszkolone załogi i jesteśmy w stanie szybko nieco zwiększyć zdolności marynarki. Ale to jest odwlekanie decyzji o nabyciu nowych okrętów. Kiedyś przejęcie fregat Pułaski i Kościuszko przyhamowało budowę nowych okrętów, m.in. wciąż powstającego Ślązaka – stwierdza Andrzej Kiński z Zespołu Badań i Analiz Militarnych. – To spowoduje błogostan polityków i satysfakcję, że wreszcie dostarczamy okręty. Dokładnie tak samo było z okrętami podwodnymi Kobben pozyskanymi od Norwegii, które też miały być rozwiązaniem pomostowym. Gdybyśmy tego nie zrobili, prawdopodobnie mielibyśmy nowe. A teraz rozwiązanie pomostowe się kończy, a nowych okrętów podwodnych nie ma – dodaje ekspert.
W ciągu ostatniego roku ze służby wyszły dwa okręty podwodne. Kolejne dwa zakończą pracę do 2020 r. A stan polskiej Marynarki Wojennej jest w porównaniu z Siłami Powietrznymi czy Wojskami Lądowymi katastrofalny.
– Marynarze się pewnie ucieszą, bo dostaną cokolwiek. Ale trzeba pamiętać, że bierzemy coś, co dla siebie skroiła Australia. Te jednostki mają np. holowane sonary, których użyteczność na Bałtyku jest dyskusyjna – stwierdza Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”. – W 2002 r. wzięliśmy dwie fregaty OHP i to było dla nas pewne wzmocnienie. Wtedy flota rosyjska była w zapaści. Ale kupując teraz te fregaty, nie idziemy do przodu, a Rosjanie się radykalnie wzmacniają. My pozyskujemy lepiej wyposażone okręty, ale nie wydaje się, by były one w stanie odpowiedzieć na zagrożenia floty rosyjskiej. Plusem jest to, że będziemy w stanie lepiej wypełniać zobowiązania sojusznicze w ramach NATO.
Kolejny plus: fregaty, które mamy kupić od Australii, mają dość wysoką zdolność do obrony przeciwlotniczej. Na przykład stojąc w porcie w Gdyni, mogłyby one osłonić polskie niebo – w zależności od zdolności radarowych – w promieniu nawet do 150 km. Pytaniem otwartym pozostaje to, ile czasu, w razie otwartego konfliktu, zajęłoby przeciwnikowi zatopienie okrętów zakotwiczonych przy nabrzeżu.
– Chciałbym usłyszeć od ministra spójną, całościową koncepcję, co dalej z Marynarką Wojenną. Bo mieliśmy już kilka zakrętów: rezygnację z programu zakupu nowych nawodnych okrętów bojowych Miecznik i Czapla czy brak decyzji w kwestii okrętów podwodnych. Były wielkie plany budowy największej stoczni na Bałtyku, a kupujemy stare okręty, bo akurat ktoś ma je na sprzedaż – komentuje były minister obrony Tomasz Siemoniak (PO).
W polskich stoczniach na zamówienie Marynarki Wojennej budowanych jest sześć holowników, okręt Ratownik przeznaczony do wspomagania okrętów podwodnych oraz dwa niszczyciele min Kormoran. To jednak głównie jednostki pomocnicze, które nie podnoszą w znaczący sposób naszej zdolności bojowej.
Kupując te fregaty, nie idziemy do przodu, gdy Rosja się wzmacnia