Wolimy grać według własnych reguł. Bez celu i listy sojuszników. Za to w oparach godnościowej retoryki.
Przy okazji nowelizacji ustawy o IPN i sporu z Komisją Europejską Waszyngton oraz Bruksela przetestowały granice suwerenności na rządzie, który politykę godnościową podniósł do rangi religii – doprecyzowały mechanizmy dyscyplinujące partnerów. W przypadku USA jest nim groźba zamrożenia kontaktów na szczeblu głów państw. W przypadku Komisji szerokie definicje procedur ochrony praworządności i naruszeniowej. To wszystko dzieje się w czasie kluczowych z punktu widzenia Warszawy negocjacji nad nowym budżetem unijnym, w którym grupa państw pod przywództwem Holandii szuka uzasadnienia dla ograniczenia wydatków na Europę Środkową. I tuż przed zapowiadanym spotkaniem Trump–Putin.

Zdążyć przed resetem

Tylko przyspieszeniem w stosunkach międzynarodowych można tłumaczyć wycofanie się z kwestionowanych przez Jerozolimę i Waszyngton zapisów ustawy o IPN. W połowie lipca odbędzie się szczyt NATO w Brukseli. Po nim, 16 lipca w Helsinkach Donald Trump spotka się z Władimirem Putinem. Niecałe trzy tygodnie temu miały miejsce rozmowy amerykańsko-północnokoreańskie w Singapurze, po których USA zawiesiły wszystkie wspólne manewry z Seulem. Amerykański prezydent pokazał tym samym, jak w praktyce działa doktryna dyplomacji transakcyjnej, i udowodnił, że w relacjach z sojusznikami nic nie jest dane raz na zawsze. Lekcja tego, jak szybko ze strony Waszyngtonu mogą zapaść decyzje zmieniające poziom bezpieczeństwa, jest aż nadto czytelna. Bliski współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy na długo przed kryzysem w relacjach z USA na tle ustawy o IPN przekonywał w rozmowie z DGP, że analizowany był wariant, w którym w wyniku resetu amerykańsko-rosyjskiego dochodzi do zmniejszenia obecności wojskowej sił NATO na wschodniej flance Sojuszu.
– Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której po porozumieniu w jakimś stopniu regulującym status konfliktu syryjskiego i na wschodzie Ukrainy po stronie naszych sojuszników popularny staje się pogląd, że wraz ze zmniejszeniem napięcia w stosunkach z Kremlem nie ma powodu, by wzmacniać wschodnią flankę NATO – mówił. – Taki scenariusz byłby dla Polski niekorzystny i należy robić wszystko, by się nie spełnił – dodawał.
W tym przypadku nie chodzi wcale o realną zmianę jakościową w polityce Rosji wobec Zachodu. Krym nadal jest pod okupacją. Znaczna część Donbasu pozostaje pod kontrolą separatystów. Po wybudowaniu mostu przez Cieśninę Kerczeńską Rosjanie rozpoczęli nawet nowy rozdział w nieregularnej wojnie przeciw Ukrainie. Tym razem blokując jej porty na Morzu Azowskim. Mimo to można sobie wyobrazić przemilczenie tych faktów przez Donalda Trumpa i dokonanie „nowego otwarcia” z Władimirem Putinem. Tym bardziej że stosunki z Moskwą sukcesywnie zaczęły odbudowywać kraje europejskie – Niemcy, Francja, Austria i Włochy.
Wydaje się, że legislacyjna ofensywa w sprawie ustawy o IPN była ostatnim momentem na uregulowanie kryzysu przed szczytem NATO. Podczas majowej wizyty w USA Andrzeja Dudy – związanej z polską prezydencją w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – nie doszło do spotkania ani z prezydentem, ani z wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych. Powtórki tego scenariusza na szczycie Sojuszu i później – na planowanym jesienią spotkaniu przywódców Trójmorza w Rumunii – nie dałoby się uzasadnić.
Całkowite wycofanie się z – „godnościowych” do niedawna – zapisów ustawy o IPN przygotowanych przez wiceszefa resortu sprawiedliwości Patryka Jakiego ma zamortyzować przyjęta równocześnie wspólna deklaracja polsko-izraelska. Po raz pierwszy w historii premier Izraela podpisał się pod dokumentem, w którym stwierdzono istnienie zjawiska antypolonizmu, i przyznał, że pojęcie „polskie obozy koncentracyjne” jest – jak napisano – rażąco błędne. Jak podawaliśmy w DGP w połowie kwietnia, ta deklaracja była negocjowana przez otoczenie prezydenta Dudy i premiera Benjamina Netanjahu już w lutym. Gotowy projekt zarzucono jednak po słowach Mateusza Morawieckiego w Monachium o „żydowskich sprawcach”.
W środę otoczenie szefa rządu w nieoficjalnych rozmowach próbowało przekonywać, że te pół roku sporu z Izraelem i USA na tle ustawy o IPN było misterną grą, w której nie było miejsca na przypadek. Jej celem miało być przeniesienie narracji o historii II wojny światowej na zupełnie inny poziom i jednoznaczne wykluczenie współsprawstwa Polski w Holocauście. Aby uwierzyć w ten makiaweliczny wariant, trzeba być wyjątkowo naiwnym. W tej grze stawką nie była bowiem deklaracja Morawiecki–Netanjahu, tylko powrót do normalnych kontaktów na szczeblu głów państw z podmiotem, który jest jednym z filarów polskiego bezpieczeństwa. Chodziło o powrót do „oczywistej oczywistości”, a nie czegoś ponadprogramowego.

Nadzorować i karać

Proces dyscyplinujący został zastosowany również w relacjach Polski z Komisją Europejską. Zmiany w wymiarze sprawiedliwości doprowadziły do osłabienia pozycji rządu w rozkręcających się negocjacjach nad wieloletnim budżetem UE. Jeszcze do środy wydawało się, że procedurę ochrony praworządności uda się uśmiercić w Radzie ds. Ogólnych (GAC). Po wysłuchaniu w GAC i – przyjmijmy wariant dla Mateusza Morawieckiego optymistyczny – głosowaniu, w którym przedstawiciele rządów stwierdzą, że nie ma „wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia wartości” unijnych, Polska z wyczyszczonym kontem zasiadałaby do rozmów o pieniądzach. Tak się jednak nie stanie. Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans pytany wczoraj o ewentualne rozpoczęcie procedury o naruszenie prawa UE w związku z ustawą o Sądzie Najwyższym powiedział, że zostanie to rozważone w najbliższych dniach.
– Desperacko staram się przekonać polski rząd, by zrozumiał, że powinien podjąć kroki w kierunku sugerowanym przez KE. Mam nadzieję, że to zrobią. Czekam na sygnały, czy polski rząd chce wypełnić rekomendacje KE – mówił wczoraj Timmermans po posiedzeniu Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych PE. Jakie mogą być ramy czasowe postępowania, o którym wspominał wiceszef KE? Pierwszym etapem procedury naruszeniowej będzie wezwanie do usunięcia uchybienia (Polska dostanie na to maksymalnie dwa miesiące). Jeśli z Warszawy nie będzie odpowiedzi lub w opinii KE będzie ona niezadowalająca, mamy kolejne dwa miesiące na skorygowanie sytuacji. Jeśli i to nie zadowoli Komisji, będzie mogła ona skierować sprawę do Trybunału Sprawiedliwości UE. Średnio po dwóch latach TSUE decyduje, czy państwo członkowskie naruszyło przepisy UE. Mamy zatem w sumie dwa i pół roku „grillowania”. W tym czasie będą trwały negocjacje budżetu unijnego. Jedną z propozycji jest powiązanie wydatków z praworządnością. Nie trzeba dodawać, jak silna będzie pozycja Polski w rozmowach, gdy równocześnie będzie prowadzone postępowanie antynaruszeniowe.

Lekcja Orbána

Skuteczność Polski w stosunkach z podmiotami, które przynajmniej formalnie pozostają naszymi sojusznikami, można porównać z polityką uprawianą przez Viktora Orbána. Węgierski premier wprowadził wiele zmian ustrojowych łamiących praworządność znacznie bardziej niż te, które zaproponował PiS. Od zakazu pomocy migrantom pod groźbą kary więzienia po delegalizację bezdomności i kontrolę NGO. Mimo to Węgry nie zostały objęte procedurą ochrony praworządności. I to nie dlatego, że Frans Timmermans nie widzi, co się dzieje nad Balatonem. Względny spokój Orbána nie jest również efektem znaczenia Węgier na świecie. Lider Fideszu po prostu buduje funkcjonalne sojusze. Jego partia jest w Europejskiej Partii Ludowej, której lider Manfred Weber wywodzi się ze sceptycznej wobec migrantów CSU i marzy o stanowisku szefa Komisji Europejskiej. Jeśli wystąpi przeciw Orbánowi, ten najpewniej dokona rozłamu w EPP i zacznie budować paneuropejski ruch antymigrancki, zagrażając tym samym ambicjom Webera. Poza tym Orbán – w przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego – rozumie, że nie da się uprawiać skutecznej polityki europejskiej w konflikcie z Niemcami. Dodatkiem do tego jest taktyczny sojusz z Donaldem Tuskiem przeciw poszerzaniu władzy KE i z antymigranckimi populistami z Włoch i Austrii. W ten sposób powstaje szeroka koalicja tych, którzy mogą blokować mechanizmy dyscyplinujące Węgry. Budapeszt nie zależy jedynie od Polski i koalicji wyklętych z Międzymorza – skorumpowanej Bułgarii i pacyfikującej antykorupcyjny wymiar sprawiedliwości Rumunii.
Agencja Gazeta
Polska woli grać według innych reguł. Z niejasnym podziałem ról między Nowogrodzką oraz małym i dużym pałacem. Bez precyzyjnie zdefiniowanego celu i listy sojuszników. Za to w oparach godnościowej retoryki. Efektem takiej polityki może być jedynie absurdalny ciąg wydarzeń, które miały miejsce w przypadku wojny o ustawę o IPN: zła decyzja wyjściowa (nowelizacja ustawy i ogłoszenie tuż po jej przyjęciu, że w zasadzie nie będzie ona obowiązywała), nieprzyznawanie się do błędu (poparcie dla niej ze strony PiS nawet po odesłaniu jej przez prezydenta do TK), kilkumiesięczny dyplomatyczny waterboarding (zamrożenie kontaktów na szczeblu głów państw między Polską i USA) i powrót do punktu wyjścia (utrącenie zapisów krytykowanych przez USA i Izrael). Finałem jest polityczny mentalizm, w którym brak sukcesu jest przedstawiany jako zwycięstwo. W logice partyjnej dla PiS to może nawet oznaczać wzrost poparcia. W logice państwowej to recepta na klęskę.