Po wielomiesięcznej batalii na Ukrainie przyjęto prawo, które przybliża Kijów do stworzenia sądu antykorupcyjnego. Jednak czy naprawdę pomoże on zwalczyć powszechną korupcję w kraju? – W jakim państwie istnieją sądy antykorupcyjne? We Francji? W Polsce albo Finlandii? Gdziekolwiek, gdzie udało się efektywnie zwalczyć korupcję?
Nie. Sądy antykorupcyjne istnieją w Ugandzie, Malezji – takimi słowami dziewięć miesięcy temu prezydent Petro Poroszenko wyrażał niechęć dla stworzenia nowej instytucji do walki z korupcją.
Starał się wówczas przekonywać, że postawiony przez zachodnich partnerów Ukrainy warunek dla dalszej pomocy finansowej, którym było stworzenie sądu antykorupcyjnego, tak naprawdę wpisuje ją w szeregi państw Trzeciego Świata. Jednak statystyki nie kłamią. Pod względem poziomu korupcji Ukraina jest wyjątkowa nie tylko w skali europejskiej, ale również światowej. Według ostatnich badań Transparency International kraj ten zajmuje 130. miejsce na 180 pod względem walki z korupcją. Z państw europejskich gorszy wynik zanotowała jedynie Rosja (135. miejsce). Plasuje to Ukrainę na poziomie takich państw, jak Gambia, Mjanma i Sierra Leone.
Trudno się więc dziwić, że Ukraina została postawiona przed koniecznością zmierzenia się z problemem i stworzenia kompleksowego systemu walki z korupcją. Sama instytucja sądów antykorupcyjnych funkcjonuje obecnie w 17 państwach, m.in. w Afganistanie, Bangladeszu, na Filipinach, w Indonezji, Kenii, Pakistanie czy Senegalu. Została powołana do życia również w trzech państwach europejskich: w Chorwacji, Bułgarii oraz na Słowacji. Ukraina nie będzie więc europejskim wyjątkiem. Z biegiem czasu także Poroszenko zmienił swoją retorykę.
– Nie robimy tego dla MFW, Rady Europy, Unii Europejskiej czy USA. Tworzymy sąd antykorupcyjny dla Ukrainy, aby zagwarantować efektywną i przejrzystą walkę z korupcją. A także po to, aby stworzyć niezależną instytucję, która stanie się częścią zreformowanego systemu sądowniczego – zapewniał niedawno prezydent. W zmianie zdania pomógł mu nacisk, jakiemu zostały poddane ukraińskie władze przez zachodnich partnerów. Powołanie sądu stało się warunkiem wypłaty kolejnej transzy kredytu MFW. Parlament przyjął ustawę, która opisuje proces powstania sądu antykorupcyjnego. Aby jednak mógł on zostać ostatecznie powołany, będzie potrzebna jeszcze jedna ustawa o samym powołaniu do życia sądu antykorupcyjnego.
W teorii to tylko formalność, która zwieńczy rozpoczynający się proces tworzenia instytucji. W ukraińskiej praktyce w przyszłości może się to okazać kolejnym mechanizmem spowalniającym powstanie sądu. Już teraz pojawiły się pierwsze kontrowersje. Wraz z wydrukowaniem pełnego tekstu ustawy okazało się, że wprowadzono do niej zapisy, które w dużym stopniu pomogą uratować złapanych w ciągu ostatnich kilku lat łapówkarzy przed karą. Wprowadzono m.in. zasadę, że apelacje składane względem obecnie toczących się spraw, które są rezultatem śledztw Narodowego Biura Antykorupcyjnego (NABU), będą w dalszym ciągu rozpatrywane przez zwykłe sądy, a nie przez sąd antykorupcyjny.
Tym samym furtka umożliwiająca uniknięcie odpowiedzialności przez osoby już złapane pozostała otwarta. – To w zasadzie amnestia dla wszystkich ludzi, przeciw którym toczą się obecnie sprawy w sądach z powodu korupcji. Przeczy to wszystkim wcześniejszym ustaleniom i zostało wprowadzone do tekstu ustawy na chwilę przed głosowaniem – zwraca uwagę Witalij Szabunin, jeden z głównych ukraińskich działaczy antykorupcyjnych. I być może właśnie to jest najlepszym podsumowaniem intencji ukraińskich władz, dla których realna walka z korupcją pozostaje niewygodnym tematem.
Walka z rozpasaniem ludzi związanych z administracją i klasą polityczną była jednym z głównych powodów, dla których pod koniec 2013 r. Ukraińcy wyszli na ulice stolicy i rozpoczęli rewolucję godności. Po jej zwycięstwie to właśnie walka z korupcją miała stać się wyznacznikiem tego, jak bardzo zmienia się Ukraina. Powoływanie instytucji do walki z tym procederem było wpisane we wszelkie programy pomocowe dla Kijowa pisane przez międzynarodowe instytucje biznesowe i zachodnich partnerów Ukrainy. W efekcie w ciągu ostatnich czterech lat doszło do powstania NABU, wyspecjalizowanej prokuratury antykorupcyjnej (SAP) i Państwowego Biura Śledczego.
Największym echem odbiła się działalność pierwszej z wymienionych instytucji. Kierowane przez młodego prawnika Artema Sytnyka NABU doprowadziło do zatrzymania kilku prominentnych urzędników i polityków. Szczególnie głośna stała się sprawa postawienia w stan oskarżenia Romana Nasirowa, szefa Państwowej Służby Fiskalnej. Głównym powodem zatrzymania urzędnika stała się kwestia korzystnego rozłożenia zaprzyjaźnionemu biznesmenowi spłaty podatku, co miało narazić ukraińskie państwo na stratę 80 mln dol. Sam Nasirow wydawał się osobą nietykalną i wizyta agentów NABU wyraźnie go zaskoczyła. Do tego stopnia, że media obiegły obrazy, jak młody urzędnik zaczął udawać utratę przytomności. W asyście agentów i przy błyskach fleszy został wywieziony z biura na noszach, na których z bolesną miną zaciskał oczy i nie odpowiadał na pytania dziennikarzy.
W następnych miesiącach NABU – we współpracy z SAP – udało się postawić w stan oskarżenia jeszcze kilku ważnych urzędników i polityków na Ukrainie. Postawiono zarzuty m.in. synowi szefa MSW Arsena Awakowa (korupcja przy zakupie sprzętu dla wojska), Borysławowi Rozenbłatowi (jeden z ważnych polityków prezydenckiej partii, który miał być zaangażowany w nielegalny handel bursztynem) czy merowi Odessy Hennadijowi Truchanowowi (kilka spraw korupcyjnych; w latach 90. był osobistym ochroniarzem szefa miejscowej mafii).
Problem polega jednak na tym, że pomimo zebrania odpowiedniej bazy dowodowej i aresztowania łapówkarzy sprawy trafiają do niezreformowanych sądów. Sędziowie nadal chętnie przyjmują łapówki i celowo przedłużają sprawy lub błyskawicznie decydują się na wypuszczenie aresztowanego za kaucją. W efekcie działalność nowych instytucji jest sabotowana. Tym niemniej zatrzymania i poczucie braku kontroli nad tymi instytucjami powodują nerwowość władz. Aresztowania uderzają w ich partnerów biznesowych oraz odbijają się na sondażach. Stąd niemal od początku istnienia NABU władze podejmują działania mające ograniczyć niezależność Biura, m.in. przez wprowadzenie swoich audytorów, którzy przez wystawienie negatywnej opinii na temat pracy Sytnyka mogliby doprowadzić do jego odwołania. Na razie jednak prawnik cieszy się poparciem USA.
Oprócz samych działań władz, NABU i SAP nie pomagają również konflikty wewnętrzne. Na początku roku szerokim echem odbiła się afera, w której okazało się, że w akwarium w gabinecie szefa SAP Nazara Chołodnyckiego zainstalowano podsłuch NABU. Nagrania co prawda niczego rażącego nie pokazały, ale idealnie obrazują poziom braku zaufania między głównymi „antykorupcjonistami” Ukrainy. NABU podejrzewało bowiem szefa SAP o sabotowanie jego śledztw. Choć później Sytnyk i Chołodnycki zapewniali, że nie ma między nimi konfliktu, sprawa pokazała, że ukraińskie władze mają pole do skutecznego rozgrywania obydwu instytucji. Biorąc pod uwagę ten fakt oraz sposób, w jaki do tej pory Kijów stara się walczyć z korupcją, wszystko wskazuje na to, że nad Dnieprem jeszcze długo nie będzie prawdziwego przełomu w tej walce.