Za 170 mln zł zafundujemy sobie bałagan prawny i organizacyjny. W dodatku wyniki głosowania o niczym nie zdecydują
Choć Pałac Prezydencki zaproponował aż 15 potencjalnych pytań referendalnych w plebiscycie o nowej konstytucji, to już wiadomo, że będzie ich mniej. – Mówiliśmy o siedmiu, ośmiu pytaniach, góra dziesięciu – powiedział wczoraj marszałek Senatu Marszałek Karczewski po spotkaniu z prezydenckim ministrem Pawłem Muchą. Kolejne spotkanie w tej sprawie zaplanowano na środę.
Rozmowy nie są łatwe, bo prominentni działacze PiS nie kryją niechęci do prezydenckiego plebiscytu. Nikt w partii nie pali się do tego, by wydawać 170 mln zł na niepewną inicjatywę. Ostatnie referendum z wiążącą frekwencją odbyło się w 2003 r.
Kwestie natury politycznej i finansowej nie są jedynymi problemami. Dochodzą do nich dylematy natury prawnej. Choć plebiscyt konstytucyjny głowy państwa ma się odbyć tuż po wyborach samorządowych, to jednak głosowanie przebiegnie w zupełnie innym reżimie prawnym mającym wpływ m.in. na to, kiedy głos uznać za ważny.
Uwagę na to zwraca w rozmowie z DGP szef Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) sędzia Wojciech Hermeliński.
– Wyborców czeka chaos. Ustawa referendalna, w przeciwieństwie do kodeksu wyborczego, nie została znowelizowana. Ma to swoje realne konsekwencje – przekonuje.
Po pierwsze, chodzi o sposób głosowania. – Przy referendum ważność głosu będzie liczona jak dawniej, czyli jakiekolwiek dopiski na karcie do głosowania, poza znakiem „x”, będą unieważniały głos. W przypadku wyborów dopiski są dopuszczalne – zwraca uwagę szef PKW.
Będą także komplikacje organizacyjne. Jak słyszymy, przy referendum nie będzie możliwości skorzystania z usług kilku tysięcy urzędników wyborczych. W jego przypadku za sprawy organizacyjne dalej będą odpowiadać urzędnicy gminni.
W przeciwieństwie do wyborów dla referendum nie będzie dwóch komisji – rejestrującej głosujących i przeliczającej wyniki – tylko jedna.
Różne będą też godziny otwarcia lokali: przy referendum jednodniowym lokale są czynne od godz. 6 do 22, a przy dwudniowym: od 6 do 20. W wyborach można głosować od godz. 7 do 21.
Dałoby się ujednolicić przepisy kodeksu wyborczego i ustawy o referendum ogólnokrajowym, zwłaszcza, że niedawno Sejm przegłosował kolejną nowelizację przepisów wyborczych. Ale tylko teoretycznie. – Bo gdyby ustawodawca chciał teraz zmienić te przepisy, naruszałby zasadę sześciomiesięcznej ciszy legislacyjnej – wyjaśnia Wojciech Hermeliński. Zasada ta wywodzona jest z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. Zgodnie z nią na pół roku przed zarządzeniem wyborów (w tym przypadku skierowania projektu postanowienia prezydenta w sprawie zarządzenia referendum, który może zostać skierowany do Senatu najwcześniej 23 lipca) nie można dokonywać istotnych zmian w regulacjach.
Otoczenie prezydenta bagatelizuje problem. – Polacy to mądry naród, wiedzą, jak oddać ważny głos. Reszta to kwestie czysto organizacyjne – mówi nam osoba z Pałacu Prezydenckiego.
Opozycja komentuje ostro. – To koronny dowód na to, że intencje PiS były nieszczere, jeśli chodzi o nowelizację kodeksu wyborczego. W pędzie po władzę zagalopowali się tak bardzo, że zapomnieli o przepisach referendalnych – ocenia Jakub Stefaniak z PSL. – To referendum nie ma sensu. Widzieliśmy, jak przebiegł plebiscyt ogłoszony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, składający się tylko z trzech pytań. Mamy XXI w., jeśli prezydent Andrzej Duda oczekuje jakiegoś głosu narodu, może lepiej zorganizować konsultacje internetowe, a nie wydawać 170 mln na zagrywkę polityczną – dodaje.
No i jeszcze najważniejsza kwestia: co miałoby się stać po plebiscycie, gdyby jego wynik okazał się wiążący. PiS nie ma większości pozwalającej zmienić konstytucję, natomiast art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym stanowi, że „właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem”. Powinno się to stać nie później niż w ciągu 60 dni od ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego o ważności referendum.
Zdaniem byłego prezesa TK Jerzego Stępnia referendum nie doprowadzi do niczego konkretnego. – Nie znamy ostatecznej treści pytań. Ma to być niby referendum konsultacyjne, a takiego nasza konstytucja nie zna – mówi. – Co innego, gdyby dotyczyło konkretnych rozwiązań, wówczas odpowiedź „tak” lub „nie” byłaby równoznaczna z podjęciem decyzji i przyznaniem organom państwa mandatu na techniczne wprowadzenie zmian w życie. Ale moim zdaniem do tego referendum nie dojdzie – uważa Stępień.