Kim zapowiedział całkowitą denuklearyzację. Trump dał mu gwarancje bezpieczeństwa, ale szczegóły jednego i drugiego nie są nigdzie zapisane.
Wczorajsze spotkanie Donalda Trumpa i Kim Dzong Una w Singapurze na pewno przejdzie do historii. Choćby dlatego, że było pierwszym bezpośrednim kontaktem urzędujących liderów Stanów Zjednoczonych i Korei Północnej. Ale czy będziemy je wspominać jako początek wielkich zmian na Półwyspie Koreańskim? A może jako kolejną nieudana próbę porozumienia się z Pjongjangiem? To się dopiero okaże.
Podpisana przez obu przywódców deklaracja jest dobrym punktem wyjścia do pierwszego z tych scenariuszy. Bo mówi o tym, że Kim potwierdza mocne i bezwarunkowe zobowiązanie do całkowej denuklearyzacji, zaś Trump – do zapewnienia gwarancji bezpieczeństwa dla KRL-D. W czterech punktach, z których składa się deklaracja, zapisano, że oba kraje zobowiązują się do ustanowienia nowych relacji w celu zapewnienia pokoju i dobrobytu, do budowy trwałego i stabilnego pokoju na Półwyspie Koreańskim. Pjongjang przystępuje do całkowitej denuklearyzacji, a oba państwa podejmą natychmiastowe działania na rzecz identyfikacji i zwrotu szczątków żołnierzy poległych i uwięzionych podczas wojny koreańskiej.
Z jednej strony trudno nie odnieść wrażenia, że deklaracja jest bardzo ogólna i brakuje w niej wiążących zobowiązań i terminów. Z drugiej – trzeba pamiętać, że jeszcze wczoraj rano nie było wiadomo, czy powstanie jakikolwiek dokument. Trump przecież groził, że jeśli nie będzie widział u Kima realnej chęci do porozumienia, po prostu wyjdzie i zerwie szczyt. Tymczasem jakaś personalna chemia między obydwoma przywódcami się pojawiła. Na konferencji prasowej Trump mówił, że rozmowy były owocne, a Dzong Un okazał się zdolnym, choć twardym negocjatorem.
Właśnie na konferencji amerykański prezydent ujawnił więcej szczegółów na temat porozumienia. Kim zgodził się, by denuklearyzacja rozpoczęła się niezwłocznie i była weryfikowana przez zagranicznych obserwatorów. Sankcje gospodarcze na razie pozostaną w mocy, Stany Zjednoczone zaś zawieszą przeprowadzanie wspólnych ćwiczeń wojskowych z Koreą Południową, a docelowo wycofają swoich żołnierzy z tego kraju. Wszystkich tych ustaleń dokonano podczas rozmowy. Nie zostały zapisane w prawnie obowiązującej formie. Wbrew spekulacjom nie podjęto żadnych ustaleń w sprawie formalnego zakończenia wojny koreańskiej 1950–1953. Trumpowi wytknięto też, że nie wykorzystał okazji do nacisków na Kima w sprawie przestrzegania praw człowieka w Korei Północnej i wypuszczenia więźniów politycznych.
Tym niemniej zgodnie z przewidywaniami prezydent USA po spotkaniu przekonywał, że osiągnął bardzo dobre porozumienie, a Kim Dzong Un na pewno się z niego wywiąże. Biorąc pod uwagę poprzednie próby porozumienia z Koreą Północną – zawarte w 1994 i 2005 r. – takiej pewności mieć jednak nie można. Wówczas okazywało się, że Pjongjang mimo obietnic nadal potajemnie prowadził prace nad programem jądrowym.
– Niestety nie wiemy, czy Kim podjął strategiczną decyzję o denuklearyzacji i czy dalsze negocjacje ostatecznie doprowadzą do tego celu. To wygląda jak powrót do miejsca, w którym pozostawiliśmy negocjacje ponad 10 lat temu, a nie duży krok naprzód – uważa Anthony Ruggiero, analityk z waszyngtońskiego think tanku Foundation for Defence of Democracies.
– Kim osiągnął już swój sukces, bo spotykając się z prezydentem USA, zyskał uznanie międzynarodowe i przejście do historii – mówi DGP dr Nicolas Levi, ekspert od spraw koreańskich z Centrum Studiów Polska-Azja, który uważa, że mimo obietnic Korea Północna nie zrezygnuje z broni atomowej. Ten sukces w postaci uznania może być nawet jeszcze większy, bo Trump nie wykluczył zaproszenia w przyszłości Kima do Białego Domu. Wątpliwości co do porozumienia mają nawet niektórzy politycy republikańscy, jak np. były rywal Trumpa do prezydenckiej nominacji, senator Marco Rubio, choć większość z nich wyraża się z uznaniem o działaniach prezydenta.
Jeśli chodzi o państwa najbardziej zainteresowane sytuacją w regionie, to z największym optymizmem wypowiedział się prezydent Korei Południowej Moon Jae-in. I to mimo że zapowiedź wycofania w przyszłości wojsk amerykańskich musi w tym kraju budzić pewien niepokój. Moon oświadczył, że „obie Koree i USA piszą nową historię pokoju i współpracy”.
Poparcie dla porozumienia wyraził też japoński premier Shinzo Abe, mimo że do tej pory opowiadał się on raczej za twardym kursem wobec Pjongjangu. Z ostrożnym optymizmem do efektów szczytu odniosły się też Chiny i Rosja, choć rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow nie omieszkał dodać, że „diabeł tkwi w szczegółach”.
Swoje trzy grosze wtrąciły też władze Iranu, ostrzegając Pjongjang, by nie ufał w to, że Amerykanie będą przestrzegać porozumienia. Na początku maja Trump wypowiedział umowę atomową z Teheranem.