Po szczycie G7 jedno jest pewne: pęknięcia między USA a resztą członków grupy najbardziej uprzemysłowionych krajów są coraz poważniejsze. I raczej szybko nie znikną.
Jeszcze w sobotę wydawało się, że spotkanie liderów najbardziej zaawansowanych gospodarek zakończy się umiarkowanym sukcesem. Z nielicznych przecieków z rozmów przywódców wynikało, że przebiegają one w otwartej i przyjacielskiej atmosferze. Delegacja USA zgodziła się na podpisanie wspólnego komunikatu – co wcześniej nie było pewne.

Świetnie, a nawet fatalnie

Podczas konferencji prasowej kończącej wizytę w kanadyjskim miasteczku La Malbaie Donald Trump (prezydent wylatywał kilka godzin przed oficjalnym zakończeniem szczytu na spotkanie z Kim Dzong Unem w Singapurze) doskonale ocenił relacje, jakie ma z pozostałymi członkami grupy. – Gdybym miał ocenić stosunki z liderami tych krajów, to na skali od 1 do 10 dałbym im 10. [...] Angela, Emmanuel i Justin. Mamy doskonałe relacje – mówił lokator Białego Domu.
Wrażenie to prysło już kilka godzin po szczycie, kiedy jeszcze z pokładu Air Force One prezydent USA zamieścił na Twitterze dwa komentarze uderzające we wspólny komunikat oraz premiera Kanady Justina Trudeau. „Biorąc pod uwagę fałszywe komentarze Justina na jego konferencji prasowej oraz fakt, że Kanada nakłada bardzo wysokie cła na naszych rolników, pracowników i firmy, poinstruowałem naszych dyplomatów, aby nie podpisywali się pod wspólnym oświadczeniem, podczas gdy my zastanowimy się nad cłami na samochody zalewające amerykański rynek” – napisał w pierwszym.
Minutę później Trump napisał kolejną wiadomość: „Premier Justin Trudeau podczas szczytu G7 zachowywał się tak potulnie i cierpliwie tylko po to, aby na konferencji prasowej po moim wyjeździe powiedzieć, że „amerykańskie cła są obelżywe” oraz że „nie pozwoli się popychać”. Bardzo nieuczciwe i słabe. Nasze cła to odpowiedź na ich 270 proc. taryfy na nasze przetwory mleczne”.

Bunt świnki skarbonki

Chociaż w podpisanym-niepodpisanym komunikacie znalazł się zapis o tym, że wszyscy uczestnicy szczytu „zgadzają się, że wolne, sprawiedliwe i wzajemnie korzystne handel oraz inwestycje [...] są kluczem do wzrostu gospodarczego i tworzenia miejsc pracy”, to handel był najważniejszym punktem zapalnym podczas szczytu. Najbardziej kontrowersyjnym zagadnieniem pozostawały wprowadzone przez USA pod koniec marca cła na stal, aluminium i wyroby z tych stopów w wysokości 25 i 10 proc. (unijne produkty zostały nimi objęte 1 czerwca).
Z nieoficjalnych doniesień sprzed szczytu, a także z przecieków już w trakcie spotkania w La Malbaie wynikało, że przywódcy mieli nadzieję przekonać Trumpa, że cła nie spełnią pokładanych w nich nadziei i zrobią więcej złego niż dobrego. Portal Politico donosił, że prezydent Emmanuel Macron jako przykład podał chociażby deficyt handlowy Francji z Niemcami. – Dlaczego tak się dzieje? Bo Francuzi lubią niemieckie samochody – przekonywał lokator Pałacu Elizejskiego.
Jak się jednak okazało, Trump pozostał nieprzekonany. Co więcej, po raz kolejny przypomniał, że ma również wątpliwości co do importu zagranicznych aut do USA. To nie jest zwykła retoryka, bo pod koniec maja sekretarz handlu USA Wilbur Ross zlecił swoim podwładnym przygotowanie analizy wpływu importu samochodów na bezpieczeństwo narodowe Stanów Zjednoczonych.
Podobny manewr Waszyngton zastosował wcześniej w odniesieniu do stali i aluminium; opublikowany w lutym raport stwierdzał, że import w znaczący sposób wpływa na wykorzystanie mocy produkcyjnych hut w USA, a przez to obniża amerykańskie bezpieczeństwo. Zawierał tylko jedną rekomendację: cła. Nietrudno sobie wyobrazić, że podobnie może to wyglądać w przypadku motoryzacji, co będzie stanowiło cios dla koncernów z Europy i Japonii.
Prezydent podczas pożegnalnej konferencji prasowej nie omieszkał po raz kolejny przypomnieć, że nie jest zadowolony z deficytu handlowego USA z resztą świata i stwierdził, że dotychczas wszyscy traktowali Stany Zjednoczone „jak świnkę skarbonkę”. Nie zmienia to jednak faktu, że Trump zadziwił wszystkich propozycją globalnego handlu bez ceł, barier pozataryfowych i rządowych dopłat do wszystkich produktów. Jest to zadanie bardziej ambitne niż cokolwiek, co udało się dotychczas wynegocjować na arenie Światowej Organizacji Handlu – bardziej ambitne nawet niż umowy o wolnym handlu na Atlantyku i Pacyfiku, z których Trump wycofał przecież swój kraj.

Rosja pod presją, ale…

Finalny komunikat ze szczytu obejmuje również inne, kontrowersyjne kwestie, które w ostatnich miesiącach podzieliły Zachód. Chociaż nie ma w nim słowa na temat porozumienia nuklearnego z Iranem (chodzi o podpisany jeszcze za Baracka Obamy pakt, w którym Teheran rezygnuje z atomowych ambicji w zamian za zniesienie sankcji; Trump niedawno wypowiedział porozumienie, Europa jest za jego utrzymaniem), to dokument wzywa kraj do natychmiastowego zaprzestania programu budowy rakiet balistycznych oraz finansowania terroryzmu.
Niespodzianek nie ma za to w części poświęconej środowisku. Na samym końcu dokument stwierdza wprost, że chociaż wszystkie zaangażowane strony chcą „czystego środowiska, czystego powietrza, czystej wody i zdrowej gleby”, to jednak mocne postanowienie wdrożenia Porozumienia paryskiego i redukcji emisji wyraziły wyłącznie Kanada, Francja, Niemcy, Włochy, Japonia, Wielka Brytania i Unia Europejska. Osobny punkt stwierdza: „USA wierzą, że zrównoważony rozwój gospodarczy zależy od powszechnego dostępu do tanich i niezawodnych źródeł energii” oraz że Ameryka „podkreśla wagę działań dążących do zmniejszenia zanieczyszczenia wód i powietrza”.
Co ważne – zwłaszcza z polskiego punktu widzenia – komunikat utrzymuje wspólną presję dyplomatyczną na Rosję, aby „zaprzestała działań destabilizacyjnych, podminowania systemów demokratycznych oraz wsparcia dla syryjskiego reżimu”. Moskwa jest wymieniona wprost jako winowajca ataku na Siergieja Skripala. Liderzy po raz kolejny nazywają aneksję Krymu „nielegalną” i zapewniają o poparciu dla ukraińskiej „nienaruszalności terytorialnej”.
Ta deklaracja oznacza, że wspólny front państw zachodnich przeciw Kremlowi wciąż nieźle się trzyma – pomimo niektórych wypowiedzi Donalda Trumpa, który zarówno przed spotkaniem w Kanadzie, jak i już po nim wzywał do włączenia Rosji na powrót do grupy G7, a także obarczył winą za aneksję Krymu swojego poprzednika Baracka Obamę.

G7 vs SOW

Trzeszczący sojusz państw Zachodu wizerunkowo wypadł fatalnie na tle szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy (powstałej z inicjatywy Chin organizacji politycznej obejmującej Państwo Środka, Rosję, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan, a od ub.r. także Indie i Pakistan), który w weekend odbył się w mieście Qingdao. SOW to majstersztyk chińskiej dyplomacji i forum, na którym Pekin może forsować swoje inicjatywy handlowe, wojskowe i polityczne na terenie Azji.
– Podczas gdy unilateralizm, protekcjonizm i sprzeciw wobec globalizacji przyjmują nowe postaci [...] to właśnie współpraca na rzecz wzajemnych korzyści staje się dominującym trendem – mówił w trakcie otwierającego wystąpienia prezydent Chin Xi Jinping.
Przykładem współpracy w obrębie SOW jest chociażby sobotnie porozumienie, na mocy którego Indie będą mogły sprzedawać w Chinach ryż, wcześniej niedopuszczony do obiegu z powodu norm fitosanitarnych. Jest to standardowa bariera handlowa stawiana przez Chiny, która wcześniej blokowała eksport do Państwa Środka mięsa z Europy Środkowej, w tym z Polski. Porozumienie w tej kwestii zostało osiągnięte, chociaż Chiny postrzegają Indie jako głównego konkurenta na kontynencie. SOW stał się również areną współpracy między Chinami a Rosją.