Jako dziecko uwielbiałem piłkarskie mistrzostwa świata także z powodu hymnów. Było coś niezwykle poruszającego w tych ładnych (zazwyczaj) melodiach nuconych (czasem wykrzykiwanych) przez piłkarzy i kibiców. Potem dowiedziałem się, że hymny są też rodzajem opowieści o kraju. Jego społeczno-polityczną historią w pigułce. Raz zaskakująco obłą, innym znów razem słodko-gorzką gdzieś głęboko w środku.
W 1989 r. socjolożka Karen Cerulo (Uniwersytet Rutgersa) postawiła tezę, której do dziś nikt nie zdołał przebić. Przeanalizowała hymny 150 krajów pod względem muzycznym. Następnie podzieliła je na wyrafinowanie ozdobne oraz skromno-proste. Po czym dowiodła, że ten porządek ma mocny związek z sytuacją polityczną kraju w momencie ustanawiania hymnu jako narodowego totemu.
Weźmy Wielką Brytanię. Tamtejsza państwowa pieśń to „Boże, chroń Królową”. Powstała w 1745 r. i pierwotnie nosiła nazwę „Boże, chroń króla Jerzego”. Był to czas, gdy dynastia hanowerska (późniejsi Windsorowie) umacniała swoją potęgę. Zarówno w kraju, jak i za granicą. Hymn był więc prosty, spokojny i dostojny. Bez fajerwerków.
Podobny przykład, który wymienia Cerulo, to „Powstając z ruin”. Hymn nieistniejących już Niemiec Wschodnich. Gdy powstawał, był 1949 r., autor muzyki Hanns Eisler (komunista i długoletni współpracownik artystyczny Bertolta Brechta) też zdecydował się na melodię spokojną i nudnawą. Zdaniem Cerulo był to wyraz panującego wówczas przeświadczenia, że zakończona kilka lat wcześniej wojna doprowadziła do ustalenia nowego geopolitycznego status quo. Jesteśmy tu i nigdzie się stąd nie ruszamy – zdawali się mówić enerdowscy komuniści.
Na przeciwległym biegunie mamy zaś hymny efektowne i muzycznie wyrafinowane. Takie jak turecki „Marsz Niepodległości”. Powstawał na początku lat 20., w czasie tureckiej wojny domowej. Kilka lat później melodię przerobiono na życzenie zwycięskiego Atatürka. Nowa Turcja nie była wtedy żadną miarą krajem „dokończonym”. Raczej gotującym się tyglem sprzecznych interesów i tożsamości, które eksplodowały po upadku Imperium Osmańskiego. Według Cerulo słychać to w muzyce. Skocznej, pełnej zawijasów i podnoszącej do pionu. Podobnie jest z wieloma hymnami południowoamerykańskimi. I znów ta sama zasada. Większość z nich pochodzi z połowy XIX w., gdy trwała potrójna batalia: o uniezależnienie się od dawnych metropolii (Hiszpanii lub Portugalii), o kształt państwa ze znajdującymi się w podobnym położeniu sąsiadami oraz wewnątrz krajów pomiędzy różnymi grupami interesu. To dlatego ekwadorski „Salve, Oh Patria” czy urugwajski „Orientales, la Patria o la Tumba” brzmią raczej jak opery włoskich kompozytorów. Nie bez przyczyny. Podobno urugwajska pieśń była inspirowana „Lukrecją Borgią” Donizettiego.
Fakt, że Karen Cerulo koncentruje się na muzyce, nie jest przypadkowy. Tam jest po prostu dużo ciekawiej niż w tekstach. Bo prawda jest taka, że teksty hymnów narodowych są do siebie podobne. Większość z nich jest skrojona z tego samego historycznego materiału. Powstawały one jakby w dwóch rzutach. Pierwszy, XIX-wieczny, miał miejsce w większości krajów Europy i Ameryki Łacińskiej. Drugi przyszedł na fali dekolonizacji Azji i Afryki w XX w. Hymny z pierwszej grupy oddają ducha mieszczańsko-niepodległościowych rewolucji. Często ukoronowanych kompromisem monarchii konstytucyjnych. Jak choćby w hymnie belgijskim, gdzie główny motyw to „Le Roi, la Loi, la Liberté”, czyli „Król, prawo, wolność”, co da się czytać jako ewidentną polemikę z francuską „Marysylianką” (hymn do 1799 r. i po 1870 r.) wyrażającą ducha rewolucji. Wolność, równość oraz braterstwo.
Okładka magazyn / Dziennik Gazeta Prawna
A ekonomia? Owszem, była w hymnach obecna. Najbardziej ekonomiczny hymn w historii to „Międzynarodówka”. Z jej licznymi odwołaniami do konfliktu pracy i kapitału oraz do ekonomicznego wykluczenia. „Międzynarodówka” (stworzona pod koniec XIX w.) nie zdołała się jednak załapać na żadne mistrzostwa czy olimpiady. Przestała bowiem być hymnem Związku Radzieckiego w 1944 r. W efekcie jednym z niewielu istniejących do dziś osadzonych ekonomicznie hymnów pozostaje chiński „Marsz ochotników”. Zaczynający się od słów: „Powstańcie, którzy nie chcecie być niewolnikami”. Nawet on skręca jednak potem w stronę imperialno-patriotyczną.
Ostatni raz o hymnie było głośno z przyczyn ekonomicznych w 2015 r. „Widziałem, że moich kolegów w Brukseli kompletnie nie interesują moje argumenty. Równie dobrze mógłbym śpiewać szwedzki hymn narodowy. Niezrozumienie byłoby takie samo (Du gamla, du fria, du fjällhöga nord…)”. To cytat z greckiego ministra finansów Janisa Warufakisa, który przy użyciu takiego bon motu krytykował innych ministrów finansów Eurolandu. Jeden ze szwedzkich portali napisał wtedy, że Warufakis miał wiele racji. „Większość Szwedów zna tylko pierwszą zwrotkę swojej narodowej pieśni. Widać to dobrze po zmieszaniu piłkarzy, gdy organizator meczu wybiera dłuższą wersję i każe im śpiewać również kolejne”.