W rozmowach z zakarpackimi Węgrami próżno szukać argumentów, które pojawiły się w memorandum Viktora Orbána, wzywającym do rewizji polityki NATO wobec Kijowa. Dokument, który opisał wczoraj DGP, Budapeszt wystosował do przywódców państw Sojuszu i sekretarza generalnego organizacji
Dziennik Gazeta Prawna
Liderzy społeczności węgierskiej z Berehowa czy Użhorodu nie czują się obywatelami gorszego sortu. Zdają się rozumieć argumenty Kijowa, który przekonuje, że w systemie edukacji nie może być luki i wszyscy obywatele powinni znać język urzędowy. Jeden z naszych węgierskich rozmówców przekonywał, że „bez znajomości ukraińskiego można najwyżej zamiatać ulice w Użhorodzie”. A Isztwan Petruszka, lokalny polityk pochodzący z Berehowa, w którym znajduje się węgierski uniwersytet, był przekonany, że gra Budapesztu ma ścisły związek z wyborami parlamentarnymi na Węgrzech. Argumentował, że pod koniec kwietnia wszystko wróci do normy. Te kalkulacje okazały się błędne.
Sprawujący po raz trzeci z rzędu urząd premiera Viktor Orbán, wzywając do rewizji polityki NATO wobec Ukrainy, poszedł znacznie dalej niż w czasie kampanii. Dwustronny spór przeniósł na forum organizacji międzynarodowej. Sięgnął przy tym po argumenty, które od zwycięstwa Majdanu są systemowo promowane w rosyjskich mediach, w których Ukraina jest przedstawiana jako bantustan rządzony przez faszystowską juntę, żądną krwi mniejszości narodowych.
Spór Budapesztu z Kijowem w swojej mechanice do pewnego stopnia przypomina polsko-izraelskie starcie o ustawę o IPN. Orbán chce nowelizacji prawa lub całkowitego wycofania się z regulacji, a do osiągnięcia celu wykorzystuje każde możliwe forum. Najpierw zaangażował OBWE, domagając się wprowadzenia misji tej organizacji na Zakarpacie. Teraz lobbuje na forum NATO. Gdyby jego stosunki z Komisją Europejską nie były napięte, skorzystałby pewnie również z narzędzi dostępnych w ramach Unii Europejskiej.
Paradoksalnie, wykorzystywania w sporach z Kijowem członkostwa w UE i NATO nie wymyślili wcale Węgrzy. Szlak przetarła Polska, w listopadzie ubiegłego roku obejmując Swiatosława Szeremetę zakazem wjazdu na terytorium Rzeczypospolitej. Ukraiński urzędnik odpowiedzialny za wstrzymanie prac ekshumacyjnych w Kostiuchnówce trafił nie tylko na tzw. listę narodową, ale i do bazy danych SIS. W efekcie miał zakaz wjazdu do całej strefy Schengen.
Metoda naciskania na Kijów poprzez organizacje międzynarodowe tylko pozornie wydaje się korzystna. Polska przekonała się o tym na własnej skórze, gdy Szeremecie udało się uzyskać wizę niemiecką i mimo zakazu wjechać na teren Niemiec. Później było tylko gorzej. Gdy zdecydowano o konieczności przeprowadzenia ekshumacji w Hruszowicach, które miały wykazać, czy pod zburzonym pomnikiem UPA znajdują się szczątki Ukraińców należących do tej formacji, władze w Warszawie same musiały odstąpić od wydanego zakazu i wpuścić do Polski Szeremetę.
W efekcie z czarnej listy Waszczykowskiego, którą poprzez fakty dokonane do kosza wyrzucił minister Jacek Czaputowicz, Polska nie miała żadnej korzyści. Dosłownie żadnej, bo ekshumacji Polaków na Ukrainie nie wznowiono, a przecież to było faktycznym powodem uderzenia w Szeremetę. Co więcej, sporu o Hruszowice rozstrzygnąć się nie udało. Polski IPN oświadczył, że ciała znalezione pod pomnikiem nie są szczątkami upowców. Szeremeta na Facebooku napisał, że wręcz przeciwnie. Prace archeologiczne ani o krok nie przybliżyły nas więc do rozstrzygnięcia sporu.
Węgrzy zdają się być bardziej zdeterminowani. Współpracy w ramach Komisji NATO-Ukraina nie można porównywać do kwestii objęcia zakazem wjazdu niskiej rangi urzędnika. Niezależnie od tego, czy Orbán faktycznie wymusi na Ukraińcach zmianę ustawy, czy nie, węgierskie memorandum dla Polski jest kłopotliwe. Niezależnie od tego, jak bardzo napięte są nasze stosunki z Kijowem, wchodzenie w narrację Ukrainy jako państwa upadłego czy też upadającego byłoby odwróceniem o 180 stopni dotychczasowej retoryki.
I to odwróceniem szkodliwym dla polskich interesów. Czym innym jest dwustronny dialog z Ukrainą i rozstrzyganie kwestii spornych, a czym innym blokowanie międzynarodowej współpracy z Kijowem. I to w zakresie dotyczącym wojskowości, a więc dziedziny, która z jednej strony ma fundamentalne znaczenie w kontekście wojny ukraińsko-rosyjskiej, a z drugiej strony jest tym obszarem państwa, w którym ukraińskie reformy zaszły zdecydowanie najdalej. Co więcej, Budapeszt broni praw swojej mniejszości, strzelając z armaty do wróbla. W sytuacji, w której sama mniejszość węgierska na Zakarpaciu apeluje o łagodzenie, a nie eskalowanie konfliktu.
Za węgierskim memorandum kryje się jeszcze jedno niebezpieczeństwo. W sytuacji, w której Budapeszt jest kluczowym puzzlem chroniącym Polskę przed sankcjami przewidywanymi przez art. 7 traktatu o UE, Węgrzy mogą oczekiwać od Polaków wzajemności. Czy Warszawa jest gotowa na taką wymianę uprzejmości? Wydaje się, że rząd przedwcześnie założył, iż poparcie Orbána ma charakter bezwarunkowy i oparty na wspólnych wartościach. Węgierski premier, lawirując między Berlinem, Brukselą, Moskwą a Pekinem, nieraz już udowodnił, że wspólne wartości to świetna waluta przetargowa. ⒸⓅ
Dziennik Gazeta Prawna