Polityczne sukcesy prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana przyćmiła spektakularna zapaść liry
Po tym, jak wczoraj lira odnotowała kolejny rekord swojej słabości, turecki bank centralny podniósł referencyjną stopę procentową dotyczącą tzw. szybkiej płynności z 13,5 do 16,5 proc. Od początku roku lira straciła 17 proc. na wartości względem dolara. Dalszy spadek mógłby zagrozić nie tylko lokalnemu biznesowi, ale też walutom rynków wschodzących. W tym złotemu.
Problemy z lirą to m.in. reakcja na zapowiedź Erdogana, że po wygranych wyborach weźmie większą odpowiedzialność za politykę monetarną. Inwestorzy odczuwali niepewność, gdy dzielił się swoimi opiniami na temat gospodarki. Ostatnio stwierdził, że stopy procentowe to matka wszelkiego zła. Dlatego długo zwlekano w Turcji z decyzją o ich podniesieniu.
Erdogan przygotowuje się do umocnienia swojej pozycji w kraju. Zielone światło do skupienia jeszcze większej władzy – w tym nad bankiem centralnym – dali mu Turcy w referendum konstytucyjnym. By przyspieszyć zmiany ustrojowe, Erdogan zarządził przedterminowe wybory prezydenckie i parlamentarne na 24 czerwca – nie czekając na kolejne, które zgodnie z kalendarzem wyborczym miałyby się odbyć w przyszłym roku. I ruszył wraz ze swoją partią AKP po zwycięstwo, które pomimo dołującej waluty na razie wydaje się pewne.
Tym bardziej że w tym tygodniu prezydent odniósł kolejny sukces. Na niedzielnym wiecu wyborczym w Sarajewie za jednym zamachem zmobilizował europejską część elektoratu i pokazał Unii Europejskiej, że ma dużo do powiedzenia na Bałkanach. Skupiając swoich wyborców w Sarajewie, Erdogan ominął zakaz organizowania podobnych wydarzeń w krajach UE, które przysparzały problemów władzom w Niemczech, Holandii i Austrii. Wiec w stolicy Bośni i Hercegowiny zgromadził 20 tys. zwolenników Erdogana. Według szacunków połowa z nich przyjechała z zachodniej Europy, gdzie mieszkają trzy miliony tureckich obywateli posiadających prawo głosu w wyborach. To ważny dla Erdogana elektorat: do tej pory to na niego głosowała większość europejskich Turków.
Tłum w Sarajewie przywitał przywódcę z Ankary okrzykiem „sułtan”, co wzbudziło skojarzenia z Imperium Osmańskim, które rządziło na Bałkanach przez ponad cztery stulecia do 1878 r. Dzisiaj Turcja Erdogana odbudowuje mocarstwową pozycję i jednym z kluczy do tego jest powrót na Bałkany. Tam co prawda pierwsze skrzypce gra Unia Europejska, ale od czasu kryzysu finansowego w 2008 r. jej zainteresowanie regionem osłabło. Ostatnio Bruksela podjęła próbę odbudowania relacji z krajami bałkańskimi, na razie bez większych efektów. Mocny sygnał miał popłynąć podczas zeszłotygodniowego szczytu UE – Bałkany Zachodnie w Sofii, ale unijni przywódcy nie zaoferowali wiele. Powtórzyli tylko deklarację sprzed 15 lat, gdy miał miejsce ostatni szczyt z krajami bałkańskimi, że wspierają ich aspiracje do przystąpienia do UE. Przywódcy wracali do domów z przekonaniem, że integracja unijna to odległa perspektywa.
Cztery dni po szczycie w Sofii oferta współpracy popłynęła z Sarajewa. Już dzisiaj tureckie firmy intensywnie inwestują w region. Turcja zapewnia pomoc rozwojową w regionie, otwiera uniwersytety i remontuje meczety. Według oficjalnych tureckich danych handel pomiędzy Turcją a krajami Bałkanów Zachodnich wzrósł z 354 mln euro w 2002 r. do 3 mld euro w 2016 r. Naturalnym partnerami Turcji na Bałkanach są muzułmańskie społeczności w Bośni i Hercegowinie, Kosowie i Albanii. Ale i Serbia – mająca największe historyczne uprzedzenia wobec Turcji i tradycyjnie szukająca wsparcia w Moskwie – rozwija współpracę z Ankarą. Dowodem jest wizyta serbskiego prezydenta Aleksandra Vučicia w Ankarze, który w drodze do Moskwy złożył wizytę u tureckiego prezydenta. Vučić zachęcał turecki biznes do inwestowania. W Serbii już działa 400 firm i – jak mówił ostatnio serbski minister do spraw handlu – nie ma tygodnia, by nie pojawił się nowy inwestor z Turcji. Otwarte pozostaje pytanie, jak problemy z walutą wpłyną na dalsze plany inwestycyjne tureckiego biznesu.