Politycy i eksperci potępiają wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Macrona o "białych mężczyznach", którzy nie mogą narzucać rozwiązań dla tzw. trudnych przedmieść zamieszkanych przez ludność muzułmańską. Słowa te określono jako "uznanie podziałów rasowych".

Szef państwa, który - jak się spodziewano - miał we wtorek ogłosić szeroko zakrojony plan walki z problemami "trudnych przedmieść", oświadczył, że żadnego planu nie będzie, bo "nie ma sensu, żeby dwaj biali mężczyźni, którzy nie mieszkają w tych dzielnicach, wymieniali się bezskutecznymi projektami". Prezydent nawiązał tu do siebie i byłego ministra ds. spójności socjalnej Jeana-Louisa Borloo, któremu zlecił napisanie raportu w tej sprawie. Według Macrona do sprawy należy podejść od strony "emancypacji i szacunku".

Tę wypowiedź potępia się od lewej do prawej strony politycznej jako "wyraz pogardy prezydenta bogaczy dla Francji, która ma pusty brzuch", lub przejęcie stylu "muzułmańskich ugrupowań antyrepublikańskich".

Francja od lat zmaga się z problemami przedmieść zamieszkanych przez przybyszy z Afryki Północnej i ich potomków.

Prezydent, który odrzuca "kolejny plan dla przedmieść", zapowiedział jednak liczne kroki, takie jak zwiększenie liczby miejsc w żłobkach, praktyki w przedsiębiorstwach dla uczniów szkół średnich, spotkania "okrągłego stołu" przedstawicieli administracji, stowarzyszeń i mieszkańców.

"Trzeba zebrać wszystkich i razem dyskutować; chodzi o stworzenie dynamiki" – powiedział w środowym wywiadzie radiowym sekretarz stanu w ministerstwie spójności terytorialnej Julien Denormandie. "To są propozycje kosmetyczne" – odparł w tym samym programie znany we Francji komentator polityczny Jean-Michel Aphatie.

"Czułam się znieważona przez Emmanuela Macrona" – powiedziała Sylvine Thomassin, socjalistyczna mer podparyskiego przedmieścia Bondy, która wyszła z sali przed końcem prezydenckiego przemówienia. Szef państwa oskarżał samorządy o klientelizm. "To nie do zniesienia, nie mamy ani mieszkań, ani etatów do rozdawania" – unosiła się radna, twierdząc, że "przedmieścia mają potrzeby o 30 proc. większe, a otrzymują o 30 proc. mniejsze środki niż inne obszary".

Clementine Autain, niegdyś komunistka, a obecnie deputowana skrajnie lewicowego ugrupowania Francja Nieujarzmiona, uznała propozycje Macrona za "wyraz pogardy prezydenta bogaczy dla Francji, która ma pusty brzuch".

Przewodniczący partii Republikanie (LR) Laurent Wauquiez potępił politykę prezydenta, który "nie ma nic do powiedzenia" i "porzuca zapomniane obszary Republiki". A przywódczyni skrajnie prawicowego Frontu Narodowego (FN) Marine Le Pen napiętnowała "strusią politykę" rządu, gdy chodzi o "walkę z fundamentalizmem islamskim".

Szczególnie jednak zirytowało prawicę mówienie o "białych mężczyznach". "To argument rasowy", "znak, że akceptuje się podział wspólnotowy (Francji)" – oświadczyła Le Pen. Na Twitterze za "nadzwyczaj szokujące" uznała "posłużenie się (przez prezydenta) argumentem muzułmańskich ugrupowań antyrepublikańskich".

Deputowany FN Bruno Bilde ocenił, że wypowiedź Macrona "daje legitymację dla narracji stowarzyszeń islamsko-lewackich. Według deputowanej LR Valerie Boyer sformułowanie prezydenta "wyjęte zostało z elementarza stowarzyszeń muzułmańskich". Podobnie wypowiadali się inni działacze LR, zdaniem których sformułowanie jest "uznaniem podziałów rasowych".

We Francji obowiązuje zakaz zbierania danych o wyznaniu i pochodzeniu. "Jak rozwiązać problemy ludności, o której się nic nie wie?" – pytał w radiu ministra Denormandie dziennikarz Aphatie. Nie otrzymał jednak odpowiedzi.

"Problemu +trudnych przedmieść+ nie da się zredukować do spraw socjalnych" – tłumaczył profesor Andrew Hussey, pracujący w Paryżu angielski historyk kultury, autor książki "Francuska Intifada: Długa Wojna między Francją i jej Arabami". Zwraca on uwagę, że młodzi muzułmanie często sami określają się jako "żołnierze podjazdowej wojny" przeciw Francji i Europie. Według naukowca taka postawa to spadek po kolonializmie, ale według innych analiz jest to wynik nowych, zataczających coraz szersze kręgi wpływów "islamu politycznego".

Deputowany wyznania mojżeszowego Meyer Habib powiedział po niedawnym zamachu terrorystycznym w stolicy Francji, że "intifada doszła do centrum Paryża" i wezwał do "skończenia z radykalnym islamem". "Taka opinia coraz popularniejsza jest wśród Francuzów i niezależnie od jej słuszności, powoduje odwracanie się od tradycyjnej demokracji oraz wzrost wpływów ugrupowań populistycznych" – podsumował komentator telewizji BFM Bruno Jeudy.