LEGGERI: Ochrona granic UE nie może bazować na funkcjonariuszach udostępnianych przez kraje członkowskie. Zbudujemy profesjonalną służbę graniczną z siedzibą w Warszawie
Obcokrajowcy próbujący ubiegać się o azyl na przejściu granicznym w Terespolu są odsyłani z powrotem na Białoruś. Czy Frontex monitoruje tam sytuację?
Zasady przekraczania zewnętrznych granic UE są ustalone w kodeksie granicznym Schengen. Nie daje on nikomu automatycznego prawa wjazdu do UE. Procedura jest ściśle określona i musi być przestrzegana. Są odmowy wjazdu, nie tylko na tej granicy, ale wszędzie. To wynika z prawa. Jednocześnie Frontex nie jest odpowiedzialny za kwestie azylowe. Nie jest to naszą rolą i nie jesteśmy zaangażowani w procedurę.
Po trzech latach od wybuchu kryzysu migracyjnego ponownie widzimy wzrost liczby uchodźców przybywających z Grecji do Turcji. Na ile groźna jest sytuacja?
Zaobserwowaliśmy nieznaczny wzrost na przełomie marca i kwietnia, ale nie ma to nic wspólnego z sytuacją sprzed trzech lat. Mówimy teraz średnio o 200 osobach przybywających na greckie wyspy każdego dnia. W 2015 r. było ich kilka tysięcy.
Ale to świadczy o tym, że kontrola zewnętrznych granic UE nie działa w pełni skutecznie.
Presja migracyjna nie słabnie. Od kwietnia najczęściej uczęszczanym szlakiem w UE znowu jest ten na greckie wyspy i granicę lądową z Turcją. Jest to spowodowane warunkami pogodowymi i większą presją z Syrii, Iraku i Iranu, którą odczuwa także Turcja. W Syrii trwa wojna, przed którą ludzie szukają schronienia. Porozumienie z Ankarą działa. Tamtejsze władze są zaangażowane w efektywną kontrolę granicy po swojej stronie. Turecka straż przybrzeżna zajmuje się także ratowaniem ludzi.
Migrację z Libii do Włoch przez centralną część Morza Śródziemnego udało się w ciągu ostatniego roku ograniczyć o ponad 70 proc. Na tym szlaku mamy do czynienia z uchodźcami ekonomicznymi z Afryki Subsaharyjskiej. Oczywiście są też ludzie tego kierunku, którzy potrzebują ochrony. Mam tu na myśli chociażby Erytreę. Od dwóch lat obserwowany jest też wzrost migracji na zachodnim odcinku Morza Śródziemnego – z Maroka do Hiszpanii. W zeszłym roku odnotowaliśmy 23 tys. nielegalnych wjazdów. Połowa z nich to młodzi Marokańczycy i Algierczycy szukający pracy i lepszych perspektyw życia. Druga połowa to migranci ekonomiczni z głębiej położonych krajów afrykańskich.
Frontex prowadzi trzy duże operacje na każdym z tych odcinków. Jesteśmy lepiej wyposażeni niż przed dwoma czy trzema laty. Nasz budżet został potrojony, mamy więcej pracowników i szerszy mandat do działania. Ale musimy być przygotowani na rosnącą presję migracyjną. Jednym z rozpatrywanych rozwiązań jest dopasowanie poziomu migracji do rozwoju gospodarczego. Wzrost demograficzny nie może być szybszy niż rozwój gospodarczy, nie zapewnimy pracy każdemu. Polityka migracyjna powinna to uwzględniać.
Co zrobić z nielegalnymi migrantami ekonomicznymi?
Jednym z rozwiązań jest odsyłanie do kraju pochodzenia. Frontex ma rozszerzony mandat do wspierania krajów członkowskich w tym procesie. Nie będzie skutecznego zarządzania granicami czy polityki migracyjnej, a nawet azylowej, jeśli system odsyłania nie będzie dobrze działał.
Niezwykle istotna jest współpraca z krajami pochodzenia, by te uznawały swoich obywateli i przyjmowały ich z powrotem. Wskaźnik powrotów do krajów subsaharyjskich pozostaje niski. Jedynie 15 proc. decyzji o odesłaniu zostało zrealizowanych. Dużo lepiej idzie nam współpraca z krajami Bałkanów Zachodnich takimi jak Albania. W ich przypadku niemal wszystkie decyzje o odesłaniu są realizowane.
Frontex w zeszłym roku zorganizował 341 lotów powrotnych dla ponad 14 tys. nielegalnych migrantów. Oznacza to, że jedna na dziesięć odesłanych osób wróciła do rodzimego kraju za sprawą naszej agencji. Teraz pracujemy ściśle z krajami członkowskimi i Komisją Europejską nad w pełni zintegrowanym systemem powrotów. To wymaga także współpracy w zakresie azylu. Cudzoziemcy mają prawo ubiegać się o międzynarodową ochronę, ale jeśli po zakończeniu procedury azylowej nie dostaną statusu uchodźcy, muszą zostać odesłani. Inaczej będzie to niesprawiedliwe dla osób, które naprawdę potrzebują ochrony.
Obecnie agencja zatrudnia 600 osób. Komisja Europejska zaproponowała zwiększenie liczby funkcjonariuszy do 10 tys. po 2020 r. Czy to wystarczy, by zarządzać ochroną granic zewnętrznych?
Po raz pierwszy mówimy o pracownikach Frontexu, którzy mają być skierowani do kontroli na granicach zewnętrznych. Do tej pory zatrudnieni w agencji działali głównie w jej siedzibie. Gdyby polski rząd zwrócił się do nas w sytuacji wyjątkowego natężenia ruchu na lotnisku w Warszawie o przysłanie funkcjonariuszy do pomocy, nie moglibyśmy takiego wsparcia udzielić, bo leży to poza naszymi kompetencjami.
Propozycja Komisji to na razie zarys, szczegóły poznamy w czerwcu. Ale rozumiem z niej tyle, że będziemy poszukiwać nowej formuły dla ochrony granic zewnętrznych. Wyczerpuje się dotychczasowy model, w ramach którego za każdym razem musimy zwracać się do krajów członkowskich o udostępnienie strażników granicznych. Potem są oni szkoleni i rozlokowywani na dwa, trzy miesiące na granicy, po czym wracają do domu. Proszę sobie wyobrazić energię i czas stracone na wdrażanie funkcjonariuszy i przesuwanie ich na trzy miesiące, np. z Polski na greckie wyspy.
Ten model sprawdzał się na początku działania agencji, gdy w operacje Frontexu zaangażowanych było najwyżej kilkuset strażników. Na początku kryzysu migracyjnego w 2015 r. mieliśmy rozlokowanych na granicach zewnętrznych 350 funkcjonariuszy z krajów członkowskich, dzisiaj jest ich od 1300 do 1700.
Pięciokrotny wzrost liczby funkcjonariuszy z krajów członkowskich zaangażowanych w operacje Frontexu jest już odczuwalny także dla tych krajów, które mają swoje własne wyzwania. Polska ma najdłuższą zewnętrzną granicę lądową i znacznie większy ruch na lotniskach. Potrzebuje strażników tu, na miejscu.
Nasze potrzeby są coraz większe, prowadzimy operacje na dużą skalę, rozszerzony został mandat Frontexu o obszar związany z bezpieczeństwem. 10 tys. funkcjonariuszy to sensowna liczba. I logiczna odpowiedź na obecne wyzwania.
Obawia się pan o przyszłość strefy Schengen? Presja migracyjna spowodowała przywrócenie kontroli na granicy pomiędzy Niemcami a Austrią i nie zapowiada się, by to się miało szybko zmienić.
Tu chodzi przede wszystkim o wzmocnienie granic zewnętrznych, by kraje członkowskie miały pełne przekonanie, że są one właściwie zarządzane. Brak tego przekonania będzie skutkował przywracaniem kontroli na granicach państwowych. Gdy kraj członkowski, zwłaszcza duży, który ma znaczący wkład w nasze operacje, przywraca kontrole, to jego zapotrzebowanie na strażników granicznych rośnie i nie może przysłać więcej funkcjonariuszy do operacji na granicach zewnętrznych prowadzonych przez Frontex. W tym kontekście jeszcze lepiej widać, jak wiele problemów rozwiąże zatrudnienie własnych strażników granicznych. 10 tys. to oczywiście przyszłość, ale gdybym miał możliwość, byłbym wdzięczny za 500 takich funkcjonariuszy już pod koniec tego roku. Byliby to pracownicy wdrożeni w nasze operacje, których w każdej chwili mógłbym wysłać w dowolne miejsce. Nie trzeba byłoby negocjować ich „wypożyczania” z krajami członkowskimi, szczególnie że niejednokrotnie one same nie mają już więcej personelu do oddelegowania.
Chcemy mieć też swoją własną flotę, by nie musieć za każdym razem zwracać się o wypożyczenie statku czy samolotu do krajów członkowskich. To mogło być rozwiązaniem na samym początku działania agencji, ale dzisiaj, przy nowym mandacie i nowych oczekiwaniach, stajemy się o wiele bardziej autonomiczną agencją. Nie chodzi o zmuszanie krajów członkowskich do goszczenia operacji na swoim terytorium, ale o to, byśmy byli w stanie prowadzić samodzielnie operacje.
W chwili obecnej w naszych działaniach biorą udział 23 statki. Aby móc zapewnić odpowiednią gotowość operacyjną, potrzebujemy pięciu swoich. Taka flota mogłaby służyć jako bufor na wypadek, gdyby kraj członkowski nie dysponował własnymi zasobami. Ale to wiąże się z następną kwestią – utworzenia załogi straży przybrzeżnej. Dzisiaj zaangażowani są w to funkcjonariusze z Finlandii, Polski, krajów bałtyckich.
Chcę też zwrócić uwagę, że gdy w przyszłości będziemy mieć pięć statków, to problemem będzie zwracanie się za każdym razem do krajów członkowskich o przysłanie załogi. Może być tak, że będziemy mieć statki bez załóg. Do jednego statku potrzeba dwóch załóg, teraz mamy tylko jedną.
Problemem jest brak pieniędzy?
Nie, ja pieniądze mam. Problemem jest to, że kraje członkowskie nie mają więcej personelu. Jeżeli udostępnią więcej funkcjonariuszy na potrzeby operacji Frontex, zabraknie im pracowników na miejscu. Komisja proponuje zatem utworzenie rezerwy profesjonalnej europejskiej straży granicznej i przybrzeżnej.
Musimy wymyślić tę agencję trochę na nowo. To naprawdę duże i wspaniałe wyzwanie. Polska ma szczęście, że siedziba Frontexu jest w Warszawie.
Z Warszawy będzie też zarządzany nowy system ETIAS monitorujący osoby wjeżdżające do UE w ramach ruchu bezwizowego.
System dotyczy osób pochodzących z państw spoza UE, wobec których zniesiony został obowiązek wizowy. To ponad 60 narodowości, w tym Japończycy, Amerykanie, Australijczycy, a także Ukraińcy czy Gruzini. Wszyscy oni nie potrzebują wizy, by wjechać do UE. Ale wkrótce będą musieli uzyskać elektroniczną autoryzację. Takie rozwiązanie funkcjonuje już w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Wnioski będą przetwarzane automatycznie w ramach wielkiego systemu informatycznego. Z doświadczeń USA i Kanady wiemy jednak, że 5 proc. wniosków musi być sprawdzanych ręcznie. Chodzi o sytuacje, w których są wątpliwości, np. powtarzają się nazwiska, brakuje dokumentów albo pewne dane udostępnione przez kraje członkowskie świadczą o tym, że osoba wnioskująca o autoryzację miała tam problemy w przeszłości. To wszystko musi być sprawdzone. Taki departament we Frontexie powstanie.
W Warszawie?
Nie widzę powodu, by miał powstawać gdziekolwiek indziej. Będzie on musiał być w stałej łączności z niektórymi unijnym agencjami: Europolem, z którym będziemy opracowywali zasady sprawdzania, oraz z agencją Eu-LISA odpowiedzialną za duże systemy informatyczne. Najprawdopodobniej przedstawiciele tych agencji będą musieli być tu, na miejscu. W mojej ocenie potrzebne jest też zaangażowanie funkcjonariuszy z krajów członkowskich, którzy szybko będą weryfikować informacje z własnych baz danych.
Na rozpatrzenie wniosku będą 72 godziny. Tyle będą mieli urzędnicy na sprawdzenie wnioskodawcy. I to będzie praca, którą trzeba będzie wykonywać niezależnie od pory dnia czy nocy. Wnioski będą składane online cały czas. Według szacunków Komisji potrzeba do tego ok. 250 dodatkowych pracowników. Łącznie do 2021 r. w siedzibie Frontexu w Warszawie zatrudnionych będzie 1250 osób.
Kiedy ETIAS ruszy?
Prace legislacyjne w UE są bardzo zaawansowane, ale jeszcze się nie skończyły. System powinien być gotowy do 2021 r. Na jego przygotowanie mamy więc niecałe trzy lata.