Izrael traktuje państwa naszego regionu jako przeciwwagę dla starej Europy
Podczas ubiegłotygodniowej wizyty w Izraelu szefowa rządu i przewodniczący niższej izby parlamentu Rumunii poinformowali o chęci przeniesienia ambasady swojego kraju z Tel Awiwu do Jerozolimy. To pierwsza tak poważna deklaracja ze strony państwa należącego do UE i Sojuszu Północnoatlantyckiego, a zarazem jednego z najważniejszych sojuszników Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance NATO.
Wpisuje się ona w strategię premiera Benjamina Netanjahu, który w krajach Europy Środkowej należących do Unii widzi sojuszników mogących wpłynąć na korekty w polityce bliskowschodniej całej Wspólnoty. W rozmowach Vioriki Dăncili i Livia Dragnei z Netanjahu, które były poświęcone m.in. współpracy wojskowej i cyberbezpieczeństwu, brał również udział szef MSZ Rumunii Teodor Meleşcanu.
Deklaracje szefowej rządu i lidera koalicji rządzącej wpisują się również w wewnętrzny spór z prezydentem Rumunii, do którego – zgodnie z konstytucją – należy ostateczna decyzja o przeniesieniu ambasady. Klaus Iohannis apelował o większą odpowiedzialność pani premier. – Rozumiem, że rząd chciał wykreować platformę do dyskusji. Od dyskusji do przeniesienia ambasady jest jednak długa droga – komentował Iohannis.
Rumunia prowadzi specyficzną politykę wobec Izraela. Z jednej strony robią to rząd i prezydent. Z drugiej – własną dyplomację uprawia lider Partii Socjaldemokratycznej (PSD) i rządzący państwem z tylnego siedzenia Dragnea. Polityk spotykał się niezależnie z premierem Netanjahu, korzystając z formuły nieformalnych konsultacji politycznych. W kontaktach oficjalnych, międzyrządowych, Dragneę reprezentuje jego zaufany współpracownik i zarazem szef kancelarii premiera Adrian Mlădinoiu. Liderowi PSD za pomocą jednoznacznych deklaracji o przeniesieniu ambasady udało się zbudować wyśmienite relacje z Netanjahu.
Dla Izraela słowa wpływowych polityków rumuńskich mają znaczenie strategiczne. Bukareszt do pewnego stopnia wyłamuje się w ten sposób z oficjalnej polityki UE w kwestii lokalizacji ambasad. Do tej pory w unijnym głównym nurcie obowiązywał pogląd, że o przeniesieniu placówek nie może być mowy do czasu zakończenia procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Państwa starej Europy prowadzą również politykę uwzględniającą interesy Palestyńczyków w tym procesie.
Holandia, Wielka Brytania i Dania proponowały np. znakowanie towarów, które pochodzą z osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu. Pomysł ten poparły w 2015 r. również Parlament i Komisja Europejska. Ówczesny minister spraw zagranicznych Izraela Awigdor Lieberman mówił wtedy, że oznaczenia produktów z osiedli izraelskich przypominają mu znaki żółtej gwiazdy Dawida, do których noszenia Żydzi byli zmuszani przez nazistowskie Niemcy. Netanjahu komentował z kolei, że UE „powinna się wstydzić”.
W polityce wobec UE Netanjahu gra na dwie Europy – starą, która prowadzi niekorzystną dla Jerozolimy politykę bliskowschodnią, oraz nową, znacznie bardziej uwzględniającą interesy Izraela. Kluczowymi państwami w tej grze są: Polska, Węgry i Rumunia. W ubiegłym roku izraelski premier – po raz pierwszy od 30 lat – był z wizytą w Budapeszcie. Wziął wówczas udział w szczycie Grupy Wyszehradzkiej w ramach rozszerzonego formatu V4. Jak podawały potem agencje prasowe, na zamkniętym spotkaniu Netanjahu ostro krytykował UE za uzależnianie relacji z Izraelem od spełniania przez ten kraj pewnych warunków co do procesu pokojowego. Te wypowiedzi były przez pomyłkę transmitowane do słuchawek dziennikarzy.
W grudniu ubiegłego roku USA uznały Jerozolimę za stolicę Izraela. Donald Trump zapowiedział wówczas przeniesienie z Tel Awiwu ambasady Stanów Zjednoczonych. W 2017 r. o rozważeniu analogicznego kroku informował też prezydent Czech Miloš Zeman.