Portale i aplikacje randkowe są używane przez miliony Polaków. Z początku myśleli, że znajdą miłość, w większości przypadków kończy się na seksie

Z Agnieszką umawiam się w stołecznym centrum handlowym. Kilka tygodni temu ponownie zalogowała na Badoo, jednej z najpopularniejszych aplikacji randkowych. Atrakcyjna 44-latka korzystała z niego już wcześniej, ale tym razem zdecydowała się napisać o sobie prawdę, w tym podać prawdziwy wiek (dla kobiet to wcale nie takie łatwe) i dołączyć aktualne zdjęcia (jeszcze trudniejsze).

Jest gotowa mówić wprost o tym, co wydarzyło się wcześniej. Najpierw jednak prosi, by nasza rozmowa była anonimowa.

– Córka nie powinna o wszystkim wiedzieć – mówi nieśmiało. Na szczęście zgadza się na to, żebym rozmowę nagrała. Ale im dłużej ona trwa, tym bardziej opowieść się rwie, coraz więcej faktów umyka, coraz trudniej o prawdziwe imiona, daty, miejsce i szczegóły randek. Podobnie jak dla większości osób korzystających z aplikacji i portali randkowych, także dla niej ważniejsze są odczucia i emocje, a nie osoby, z którymi się je dzieli. Tracenie rachuby co do liczby partnerów to norma, zapewniają i inni. Nic więc dziwnego, że każda kolejna osoba, o której przyjdzie mi pisać, nie będzie chciała wystąpić pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. – Zapisałam się, wykorzystuję facetów i o czym tu gadać – Magda ucina wszelkie dalsze pytania. Na dłuższą rozmowę nie mam więc szans, bo w planach ma już kolejne spotkania.

Portale i aplikacje randkowe pokochały miliony Polaków – korzysta z nich 3,6 mln użytkowników, podał PBI i Gemius (dane za marzec 2018 r.). Liczbę tych, którzy kiedykolwiek mieli z nimi do czynienia, oszacowano z kolei na 8–10 mln. Najliczniejszą grupę mają stanowić ci między 25. a 34. rokiem życia. Odważni, przebojowi, świadomi własnych potrzeb seksualnych, ale też, jak mówią sami o sobie, odarci ze złudzeń. O ile jeszcze z początku myśleli, że znajdą w sieci miłość albo chociaż szansę na długą i satysfakcjonującą relację, o tyle teraz nie mają już wątpliwości.

Skończyłam półroczny związek z kobietą i potrzebowałam towarzystwa. To było dwa lata temu. Siedziałam w domu i z nudów zalogowałam się na Badoo. Wcześniej bywałam na Tinderze, ale krótko, potem też na Sympatii, a teraz to już tylko tu. Wygląda na to, że jestem bardzo zdesperowaną kobietą, ale nie – po prostu chciałam kogoś poznać. Mężczyznę. Zresztą konkretnego: młodszego – co najmniej o 10 lat, wysokiego – tak ze 180 cm, i z okolic Warszawy – żebyśmy mieli do siebie blisko. Do tej pory umówiłam się z dwoma. Tak, wiedzieli o sobie. Jeden był zazdrosny do tego stopnia, że zdarzało się, że w sypialni nie stawał na wysokości zadania.

Seks w wielkim mieście

Ekran telefonu, który Agnieszka podczas rozmowy co i rusz bierze do ręki, zajmuje teraz biało-fioletowa grafika firmy, która promuje się hasłem: „Nowy sposób na łączenie się z innymi”. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda obiecująco: trójstopniowa weryfikacja, w tym poprzez konto e-mailowe albo FB, a do tego – obowiązkowo – zdjęcie robione tu i teraz. Koniecznie trzeba ułożyć dłoń w określony sposób, bo inaczej fotografia nie zostanie zapisana w systemie – to jeden ze sposobów, by nie dołączać zdjęć modelek czy modeli. – „Tylko realnie istniejące osoby”, chwalił się swego czasu serwis – przypomina sobie Agnieszka. Ale teraz znacznie częściej można usłyszeć inne: „Znajdziesz tu męża, ale koleżanki”, „Tej nie lubię, tej nie pocałuję...” albo krótko i dosadnie: „Daj mi tę noc”. W podobny sposób Polacy nazywają też inne aplikacje i strony randkowe, których łącznie jest już około 100, w tym C-Date, które promuje się hasłem: „Odkryj teraz swoje fantazje”, czy np. DataZone – „Dyskretnie i bez zobowiązań”.

Jest konkretnie i prosto, bo taka jest idea, która stoi za pomysłem – Badoo wymyślił ponad 12 lat temu rosyjski przedsiębiorca Andriej Andriejew. Skoro szukamy sekspartnerów, na co mamy coraz mniej czasu i możliwości w realnym świecie, a technologia daje odpowiednie narzędzia, to nic tylko połączyć jedno z drugim, a reszta sama chwyci. Jest szybko i intuicyjnie. Bez skomplikowanych testów na dopasowanie układanych przez psychologów i informatyków. Czy też arkuszy preferencji, w których trzeba wybierać między „Lubię krzyżówki” a „Lubię robótki ręczne” (tak, to autentyk). Wystarczą – oprócz zdjęcia – krótki opis i geolokalizacja („Szukam partnera w odległości X km”). Odpowiedzi przychodzą natychmiast – i są to tylko ci kandydaci, którzy najbardziej odpowiadają określonym wcześniej przez nas preferencjom.

– Potem wystarczy już rzut oka na zdjęcie i jeden ruch kciukiem. Albo w lewo, co oznacza: odrzucam znajomość, albo w prawo – pasujesz mi – dopowiada Agnieszka. – Jeśli druga strona też przerzuci cię na prawo, możecie się poznawać i umawiać.

Badoo bije pod tym względem konkurencję na głowę – tylko w ostatnim miesiącu aplikację uruchomiono na świecie 71 mln razy, a czatowano ponad 15 mln godzin. Dziennie wysyłano ponad 350 mln wiadomości!

Spotkałam się tylko z jednym mężczyzną z Tindera. „Nie mogę sobie na wiele pozwolić, bo jestem osobą publiczną” – powiedział na początku. „Co to znaczy? Co robisz?” – nie dawałam za wygraną. Kiedy znałam już nie tylko jego prawdziwe imię, ale też miejsce pracy, bardzo łatwo go namierzyłam. „O, masz fajne nazwisko” – zagaiłam. „Jak mnie znalazłaś?” – od razu odpisał. Spotkaliśmy się kilka razy. Raz, pamiętam, w środku nocy, po tym jak wróciłam z imprezy, poszliśmy pić w centrum. Chwilę posiedzieliśmy, po czym zdecydowałam: czas na mnie. „To cześć, chłopczyku” – tak do niego powiedziałam, odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Był w szoku. Ale nie przeszkodziło mu to wydzwaniać do mnie następnego dnia i wyczekiwać pod domem. Tak, znał mój adres. „Mimo tego, że mnie nie wpuściłaś, i tak bardzo chce się z Tobą spotkać” – tak mi pisał. Jakiś czas później faktycznie się umówiliśmy. W konkretnym celu. I właściwie to był koniec. Swój cel zrealizowałam, brutalnie mówiąc. Podobał mi się, ale nie czułam, żeby coś z tego mogło być.

Niebezpieczne seksrandki

W centrum handlowym już pustki. Jest późny piątkowy wieczór, kiedy pobliski hipermarket opuszczają ostatni klienci obładowani torbami wielkości komody. My z nosami w telefonach.

Agnieszka – na swoim profilu ma 5–8 zdjęć, w tym tylko jedno całej sylwetki – na brak zainteresowania nie narzeka. Pod jej palcami tylko dziś przewinęło się kilkudziesięciu mężczyzn. Z gołą klatą i pod krawatem, na dalekich wyprawach i w przydomowym ogródku, w zamku i z meblościanką w tle, młodych i starych, singli i żonatych z dziećmi, bogatych i biednych – jeśli wierzyć temu, co piszą. Bo – jak wynika z badań firmy KasperskyLab „Niebezpieczne randki, czy wszyscy robią tak online” – „57 proc. kłamie podczas umawiania się na randki online – podając fałszywe informacje, aby wyglądać lepiej, niż czuje się w rzeczywistości”. Najwięcej kłamstw dotyczy przy tym: wieku (59 proc.), zdjęć (54 proc.), stanu cywilnego (35 proc.), zawodu (29 proc.) i oczekiwań co do związku (23 proc.). Rzadziej – miejsca pracy (16 proc.), preferencji seksualnych (14 proc.) i statusu majątkowego (13 proc.).

Kłamstwo kłamstwem pogania. – Są przecież i tacy, którzy zakładają fałszywe profile po to, by przyłapać drugą połówkę na zdradzie, podczas gdy innymi kieruje chęć zemsty. Gotowi są wrzucić do sieci nawet nagie zdjęcie partnera lub filmik z sypialni, żeby tylko go pogrążyć. Taka praktyka doczekała się już nawet swojej nazwy, to revenge porn – mówi seksuolog dr Robert Kowalczyk.

W większości korzystają z sekstingu, czyli wysyłają teksty, zdjęcia i filmiki o treści erotycznej. I zazwyczaj nie ograniczają się tylko do jednego. Kasia, teraz na Badoo, wcześniej na Tinderze, do dziś zastanawia się, dlaczego na porządku dziennym jest przesyłanie fotografii penisa we wzwodzie (to tzw. dick pick). – Na dzień dobry. Bez ostrzeżenia. W pewnym momencie miałam tego dość, dlatego napisałam: „Panom pokazującym przyrodzenie już dziękujemy” – opowiada.

Badanie „Niebezpieczne randki” pokazało też, że „niemal połowa (48 proc.) użytkowników internetowych portali randkowych korzysta z nich dla zabawy, a jednej osobie na dziesięć (13 proc.) chodzi po prostu o seks”. Ci, którzy chcą „znaleźć partnera na platformach takich jak: Tinder, Bumble, OK Cupid, Badoo i innych, stanowią jedynie 11 proc.”.

A to prawili komplementy i zapraszali na spacer, a to proponowali masaż w samochodzie... Wszystko zaczęło się trzy lata temu. Przez pierwszych kilka tygodni euforia, bo jako nowa często pojawiałam się w wynikach wyszukiwarki. Pisali, prosili o numer, dzwonili... Od razu przestałam o sobie myśleć: „O, mam już 35 lat, a partnera jak nie było, tak nie ma”. Szybko załapałam też, kto chce tylko pogadać, kto szuka odskoczni od codziennego życia – czas na odpisywanie znajduje po północy, kiedy partnerka i dziecko śpią. A kto z kolei nie ma co ze sobą zrobić – jest w sieci non stop, potrafi pisać całostronicowe wypracowania i zapewniać: „Odpowiem na każde pytanie”. Ale byli i tacy, którzy od razu wyznawali, co jest ich fetyszem, jakie mają oczekiwania i kiedy będą przejeżdżać obok mojego domu.

Magazyn na majówkę / Dziennik Gazeta Prawna

Flirt od kuchni

Przez aplikacje i portale randkowe przewija się kilka typów użytkowników – od macho po romantyków, którzy nie wyobrażają sobie seksu na pierwszej randce.

– Dla większości Badoo, ale też inne tego typu aplikacje i portale, to przede wszystkim platforma poszerzania własnej seksualności – dopowiada dr Robert Kowalczyk.

– Co to oznacza w praktyce? – dociekam.

– Są osoby, które nie potrafiłyby powiedzieć partnerowi, że kręci ich np. BDSM. A tak przez sieć, która daje poczucie, że można więcej, uczą się, że można poprosić o to, na co dokładnie ma się ochotę. Ale też nazywać swoje potrzeby, rozpoznawać granice własnej seksualności i badać, na co jest się w danej chwili gotowym. A idąc tym tropem dalej: wiedzieć, w jakim chce się być związku i czego oczekuje się od partnera.

W skrócie chodzi o realizację innego ja, co – jak tłumaczy seksuolog – jest próbą zrealizowania potrzeb, których przy partnerze nie ośmielilibyśmy się nazwać. – To silny wątek emancypacyjny, który pozwala uciec od napięć nierzadko znajdujących ujście dopiero w gabinetach seksuologów i psychologów – dodaje.

Ale wybór motywacji jest ogromny, bo w grę mogą wchodzić też sprawdzenie się w kontekście seksualnym czy np. podbudowanie ego. – Jest mi średnio, a chcę, żeby było milej. Niewiele myśląc, wrzucam swoje nowe zdjęcia i obserwuję, ile osób mnie lubi, ile chce do mnie napisać, a ile chce się ze mną spotkać. Przecież to z marszu buduje samoocenę i podnosi akceptację – tłumaczy. – Poza tym pozwala na sprawdzenie się na rynku matrymonialnym. „Mogę”. „Nie wypadam z gry”. „Wystarczy, że odpalę aplikację i proszę – wyskakują mi tysiące chętnych kobiet/mężczyzn. Na pewno jest tu taka/taki, z którą/którym mógłbym więcej...”.

W większości prowadzi to jednak do myślenia, że nie warto się starać poznawać drugiej strony („Po co, skoro cały czas mogę być z kimś innym”). Stąd i kolejna kategoria użytkowników: wieczni poszukiwacze i nałogowi pisarze. Ci pierwsi święcie wierzą, że skoro już są tacy fajni – przynajmniej w swoim przekonaniu – i tyle kobiet/mężczyzn do nich pisze, to na pewno znajdą tego jedynego/tę jedyną. A jak już znajdą, to na pewno będą to wiedzieć. Kalka romantyczna jest w ich przypadku tak silna, że nie daje marginesu na poznanie kogoś z krwi i kości (czytaj: nie jesteś otwarty na poznanie kogoś, tylko na zweryfikowanie swojej projekcji). Jak tylko pojawią się więc przeszkody, to od razu urastają one do rangi problemu nie do przeskoczenia („trudno się nie rozczarować, skoro tak silnie działa mechanizm projekcji”). I zaczynają się pytania, czy to naprawdę ta osoba, czy chcę z nią dalej być. A odpowiedź jest natychmiastowa: „Mam Badoo, to po co ryzykować”.

– Z jednej strony to więc złudne poczucie, że za chwilę będzie ktoś lepszy, a z drugiej – narcyzm, bo przecież nikt się nie może ze mną równać. Ale nierzadko jest to też próba odpowiedzi na pytanie, czy jestem w ogóle gotowy/gotowa na relację – dopowiada dr Robert Kowalczyk.

Ci drudzy – godzinami potrafią pisać i nadal nie wiedzieć, czy chcą się spotkać w rzeczywistości, czy nie. Wydaje się, że wystarcza im sama relacja w sieci. „Nigdy nie widziałem tej osoby, możliwe, że nigdy jej nie zobaczę, ale napędza mnie to, że jestem z nią w stałym kontakcie”, tłumaczą sobie. Seksuolog: – To nic innego jak flirt zastępczy, który z czasem jeszcze bardziej będzie przybierał na sile. Z ostatnich badań wynika, że sieć zaspokoi niebawem 100 proc. naszych potrzeb, także tych seksualnych. Przecież emocje, które się wówczas pojawiają, są jak najbardziej realne.

A chętnych nie brakuje.

Jesteśmy ze sobą już półtora roku i do pewnego momentu wszystko się układało. Konto na Badoo zlikwidował zaraz po tym, jak się spotkaliśmy po raz pierwszy. Otwarcie opowiadał, że wcześniej był w związku – tak, też z kobietą z Badoo – ale im nie wyszło. Było tylko jedno „ale”. Miałam się trzymać z daleka od jego telefonu i komputera. „To moja prywatna sprawa”, zawsze powtarzał. Kiedy ostatnio wyskoczyło mi w wyszukiwarce jego imię i nazwisko oraz Badoo, oczom nie wierzyłam. „Co jest?”, „O co chodzi?”, „Jak to?”. Wchodzę na konto i co jeszcze widzę: aktualne zdjęcia z FB. Jak tylko wrócił z delegacji, to mu o tym powiedziałam. Najpierw się zdziwił: „Jakie Badoo?!”, „Przecież z tego nie korzystam!”, a potem zapewniał: „To musiał być jakiś błąd systemu, na pewno!”, „Szkodliwe oprogramowanie”. Komputera i komórki nie pokazał, więc nadal zakładam, że rozmawia z innymi laskami. I co mu powiem: „Odchodzę”? To tylko wzruszy ramionami i ani się obejrzę, a będzie z inną...

Użytkownik z wirusem

Kiedy aplikacje i portale randkowe szturmem zdobywały kolejnych użytkowników, coraz głośniej zaczęło być też o zagrożeniach, które niosą. Najpierw głośno było o oszustach wyłudzających dane, potem także informacje finansowe. Z czasem pojawiły się i ostrzeżenia przed „niebezpiecznymi odsyłaczami lub szkodliwym oprogramowaniem infekującym urządzenia”. I wcale nie lepiej miały się osoby, które publikowały fałszywe informacje – „16 proc. z nich miało zainfekowane urządzenie szkodliwym oprogramowaniem, oprogramowaniem spyware lub ransomware za pośrednictwem internetowej platformy randkowej, podczas gdy wśród osób, które zachowują się uczciwie, odsetek ten wynosił 5 proc.”, podaje KasperskyLab. Ale niewielu zniechęciło to do korzystania z podobnych platform.

Na początku miałam bardzo krótki opis, coś w stylu „fajna dziewczyna z poczuciem humoru”, ale im dłużej tu jestem, tym moje opisy stawały się dłuższe. W ten sposób chcę uniknąć niedomówień i nieporozumień. Ktoś mnie zapytał wprost: „Po co ci taki długi opis w dobie FB”. „Żeby się przekonać, czy ktoś czyta i jest na tyle inteligentny, że mnie zainteresuje” – odpisałam od razu, na co w odpowiedzi przeczytałam: „Fatalnie trafiłaś, bo ja nie jestem inteligentny”. „Nie ja na ciebie, tylko ty na mnie trafiłeś. To nie ja pierwsza napisałam” – zauważyłam przytomnie. Generalnie mam zasadę: nie piszę pierwsza. Do nikogo. Zdarzyło mi się to dwa razy i dwa razy nikt nie odpisał.

Singiel razy pięć

Odrębną kategorię użytkowników aplikacji i portali randkowych stanowią single. Uważają, że udana randka wcale nie musi zakończyć się w łóżku. 33 proc. jest przy tym zdania, że pierwszy seks z nowym partnerem powinien mieć miejsce, gdy pojawi się uczucie, 7 proc. – dopiero po kilku randkach, a jedynie 4 proc. – że im szybciej, tym lepiej.

– Seks dla połowy ankietowanych jest głównie szansą na pogłębienie relacji, a dla co czwartej osoby sposobem okazania uczuć – przytacza dane dr Julita Czernecka, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego i ekspert w projekcie „Pokolenie singli” realizowanym dla Sympatia.pl. – Tylko dla 4 proc. to zaspokojenie potrzeb, a dla 2 proc. – przygoda.

Singlom mniej chodzi o to, by było gorąco, czyli o jednonocne przygody, zapewnia. A bardziej o wersję romantyczną. – Jesteśmy bardziej pruderyjni i zachowawczy w realizacji potrzeb seksualnych. Mamy więcej hamulców, bo cały czas wierzymy jeszcze, że iść do łóżka powinno się z kimś, kogo się kocha albo z kim planuje się założyć rodzinę. A nie, że seks ma być po prostu rozrywką – tłumaczy.

Na tej podstawie dr Julita Czernecka wyodrębniła pięć grup użytkowników. Pierwszy – bezkompromisowy, który wyznaje zasadę, że „lepiej być samemu niż byle jak i z byle kim”. „Żyje sam, ponieważ napatrzył się na negatywne relacje w związkach najbliższych i nie chce negatywnych modeli powielać w swoim życiu. Do tej kategorii zostali zaliczeni także ci, którzy sami wcześniej pozostawali w nieudanych związkach” – doprecyzowuje już w e-mailu badaczka.

Drugi typ to singiel szczęśliwy („jestem zadowolony/zadowolona z tego, że nie jestem w stałym związku”), który akceptuje swój sposób życia i zależy mu wyłącznie na przelotnych znajomościach. Z reguły odpoczywa po poważnych związkach, ale też chce się skupić na karierze i hobby.

Trzeci – oswojony („przyzwyczaiłem/przyzwyczaiłam się do bycia singlem”). „Nie chce burzyć ładu w swoim uporządkowanym świecie, rezygnować z własnych rytuałów i codziennych przyjemności na rzecz partnera. Wszystkie potrzeby emocjonalne, poczucie akceptacji i pomoc w codziennym życiu zapewniają mu najbliżsi, dlatego on sam często mówi, że »nikogo więcej już nie potrzebuje«” – doprecyzowuje.

Czwarty – romantyczny, który czeka na wielką miłość („jestem sam/sama, bo wciąż czekam na swój ideał”). I albo nigdy nie był w poważnym związku, albo z niego wyszedł, bo partner nie spełniał oczekiwań.

I typ piąty – zraniony, który zapewnia: „wolę być sam/sama niż znowu cierpieć”. „Mimo usilnych prób nie udało mu się zbudować trwałego związku, angażował się jedynie w nieszczęśliwe relacje. (...) nie potrafi zaufać drugiej osobie, przekonany, że sytuacja z przeszłości może się powtórzyć” – podsumowuje socjolog z UŁ. „Najczęściej wybiera życie w pojedynkę, by chronić się przed kolejnymi niepowodzeniami miłosnymi”.

Maksymalnie jestem na portalu 15 minut, bo inaczej głowa by mi pękła. W tym czasie przeglądam średnio 80–120 profili. Widzę zdjęcie, rzucam okiem na opis – błędy ortograficzne dyskwalifikują – i decyduję lewo, prawo. Lewo, lewo, lewo... Większość siedzi tu dla łatwego seksu. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni – płeć nie ma znaczenia. Dlatego o Badoo mówię krótko: ku...stwo. Ja? Co ja? Tak, może powinnam siebie zaklasyfikować jako łatwą... Ale tak ciężko znaleźć kogoś wartościowego. Kogoś, z kim idziesz na randkę na mieście i nie lądujecie od razu w łóżku.

Nowa rewolucja seksualna

Dlaczego jeszcze Polacy tak ochoczo korzystają z Badoo i innych podobnych aplikacji? – to pytanie nadal nie daje mi spokoju.

O ile jedni mówią, że to nic innego jak wentyl bezpieczeństwa w społeczeństwie, w którym seks jest tematem tabu, o tyle inni wskazują na wzorce od lat obecne w naszej kulturze. – Niemcy są pragmatyczni, a Francja otwarta. Polska? Polska jest cierpiąca. To gdzie tu w ogóle miejsce na czerpanie przyjemności z seksu? – pytają retorycznie.

Przywołują przy tym książkę Marii Janion pt. „Niesamowita Słowiańszczyzna”. Tę, w której kobiecość i kobieta utożsamiana jest z matką Polką płaczącą nad grobem powstańca. – Czyli jeśli kobieta, to tylko matka, przy tym heroiczna. Taka, która wykarmi dziecko, ale przyjemności z seksu czerpać nie może. Ba, w ogóle nie powinna o niej myśleć – eksperci rozwijają ten wątek. – A co mamy we Francji? Mariannę. A w Niemczech? Beatę Uzę (założycielka pierwszego na świecie sex shopu), której stoiska spotkać można teraz w każdym markecie. To, nie przymierzając, tak jakby w Polsce cyklicznie organizować Dzień Erotyczny w Tchibo i sprzedawać wtedy np. wibratory. Za granicą nikogo by to nie dziwiło.

O nowej rewolucji seksualnej mówi też dr Robert Kowalczyk. Ma ona polegać na uprzedmiotowieniu partnera zgodnie z zasadą: mam mieć seks, bo seks równa się sukces. – On jest teraz ważnym elementem dookreślenia tego, że odnosisz w życiu sukces. Zwłaszcza wtedy, kiedy możesz go sobie szybko zapewnić – tłumaczy. Skojarzenia z e-agencją towarzyską wcale go nie zaskakują; wydają się tym bardziej oczywiste, że teraz e-kochanków nazywa się najczęściej „friends with benefits” czy np. „fuck buddies”. – „Masz mieć 10 orgazmów w 10 minut, bo inaczej jesteś słaby”, słyszysz z każdej strony, a że brakuje ci cały czas zasobów, to zaczynasz się organizować tak, jak możesz, umiesz i potrafisz. Najszybciej właśnie w domu publicznym 3.0 – kwituje.