Dziś Sąd Najwyższy zajmie się sztandarowym projektem Donalda Trumpa w polityce migracyjnej: zakazem wjazdu dla obywateli z wybranych krajów muzułmańskich.
To będzie pierwszy raz, kiedy sędziowie tej instytucji zajmą się prawem przygotowanym przez Biały Dom Donalda Trumpa. Chodzi o wersję zakazu wprowadzoną we wrześniu ub.r. Obejmuje on obywateli Iranu, Libii, Somalii, Syrii i Jemenu. Początkowo na liście znajdował się również Czad, ale ten zapis został wykreślony w kwietniu. Zakaz dotyczy również mieszkańców Korei Północnej oraz niektórych Wenezuelczyków. Ta część przepisu nie została jednak zaskarżona, w związku z czym Sąd Najwyższy się nią nie zajmuje.
Zakaz stanowił jedną z obietnic wyborczych prezydenta i Trump poważnie podszedł do jej realizacji: to było jego pierwsze rozporządzenie wykonawcze; podpisał je w tydzień po objęciu urzędu. Ta pierwsza wersja zakazu miała obowiązywać przez 90 dni, ale natychmiast napotkała na problemy w amerykańskich sądach i szybko ją uchylono. Wątpliwości sędziów budziły także druga i trzecia, obecnie obowiązująca wersja. To właśnie nią zajmie się Sąd Najwyższy.
Przepisy zaskarża stan Hawaje, którego prawnicy argumentują, że zakaz nie został wprowadzony z troski o bezpieczeństwo USA, ale z uprzedzeń wobec muzułmanów – w związku z czym łamie nie tylko federalne prawo migracyjne, zakazujące dyskryminacji, ale także konstytucję. Przedstawiciele prezydenta odpierają te zarzuty wskazując, że na liście są kraje niemuzułmańskie, jak Korea Północna i Wenezuela. Zaznaczają również, że głowa państwa jest znacznie lepiej zorientowana w kwestiach bezpieczeństwa, bo ma wgląd w tajne informacje – w związku z czym zakaz nie jest wyrazem widzimisię Trumpa. Przeciwnie, jest oparty na uzasadnionych przesłankach. Jakich – tego jednak nie podają.
Sprawa jest też ciekawa o tyle, że dotyka jednego z fundamentalnych zagadnień prawnych w USA: o granice prezydenckiej władzy. Polityka migracyjna jest domeną Kongresu, chociaż prawo federalne daje tutaj głowie państwa ograniczone pole manewru w uzasadnionych sytuacjach. Pytanie więc brzmi: czy lokator Białego Domu może zakazać wjazdu do Stanów Zjednoczonych dowolnej grupie ludzi na czas nieokreślony? Innymi słowy mówiąc: czy prezydent nie przekroczył swoich uprawnień?
Sąd Najwyższy nie będzie miał łatwego zadania, bo sprawa zakazu wjazdu mocno spolaryzowała Amerykę. Z jednej strony prezydent – i wielu jego zwolenników – nigdy nie ukrywał, że wprowadzone przez niego prawo powinno być znacznie ostrzejsze. Z drugiej, sprzeciw wobec zakazu stał się formą buntu wobec całej prezydentury. „Czy prezydent faktycznie może dysponować informacjami, o których reszta z nas nie wie? Jakoś trudno w to uwierzyć w przypadku człowieka, który najprawdopodobniej jako briefing wywiadowczy traktuje seanse programu »Fox i przyjaciele«” – napisał wczoraj w komentarzu redakcyjnym „New York Times”, odnosząc się do popularnej teorii o zamiłowaniu prezydenta do porannego talk-show w konserwatywnej stacji telewizyjnej.

Zakaz już raz trafił na wokandę Sądu Najwyższego, w grudniu ub.r. Wtedy jednak sędziowie podtrzymali jego obowiązywanie (oddalając w ten sposób wątpliwości niższych instancji) bez wnikania w samą treść przepisów – nad czym sąd pochyli się dopiero teraz. Na tej podstawie można podejrzewać, że ostatecznie przepis zostanie utrzymany w mocy, ewentualnie sąd może wprowadzić do niego niewielkie poprawki lub uchylić część zapisów (jak np. bezterminowy czas obowiązywania). Wyrok ma zapaść do końca czerwca.