Chciałem panu powiedzieć, panie Macierewicz, że jest pan kłamcą, przestępcą, w przyszłości stanie pan przed sądem wolnej Polski za kłamstwa i szkody poczynione państwu polskiemu oraz pojedynczym ludziom. Zadawanie panu pytań nie ma jakiegokolwiek sensu – słowa Wojciecha Czuchnowskiego, dziennikarza „Gazety Wyborczej”, skierowane do ministra obrony narodowej na konferencji, podczas której był prezentowany tzw. raport techniczny dotyczący katastrofy smoleńskiej, wywołały bardzo gorącą dyskusję wśród dziennikarzy.

Dziennik Gazeta Prawna
Szalenie ciekawe było to, w jaki sposób Czuchnowskiego broniono. Według wielu – choć przekroczył on granice tradycyjnie rozumianego dziennikarstwa, to zrobił to w imię wyższej wartości, jaką jest obywatelski obowiązek dbałości o dobro wspólne i odpowiedzialność za losy ojczyzny. Padały również głosy, że mieliśmy do czynienia z aktem odwagi, której wielu dziennikarzom brakuje. Po raz kolejny rozgorzał przy tym spór o symetryzm: o to, jak dziennikarze mają zachowywać się wobec władzy, której działania – w opinii wielu przedstawicieli branży – zagrażają demokracji i wolności. Krytycy obecnej ekipy uznają, że mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową, w której partia bez konstytucyjnej większości zmienia ustrój, więc sama odbiera sobie prawo do bycia traktowaną jako władza legalna. Wolność i demokracja są zagrożone, należy więc walczyć w ich obronie. Ktoś, kto walki unika, czyni to ze strachu albo oportunistycznego cynizmu. Niemożliwe jest, myślą obrońcy demokracji, żeby rozsądny człowiek zagrożenia nie widział, by, cytując doskonały felieton Grzegorza Sroczyńskiego, „nie czuł tej grozy”.
Kłótnia była bardzo intensywna i osobista, bo często toczona przez ludzi, którzy latami ze sobą pracowali. Wpisywała się jednak w szerszy kontekst trwającego w kraju od lat politycznego sporu. Sporu, którego elementem stał się rozwój mediów tożsamościowych.
Wielu polskich dziennikarzy oraz publicystów o poglądach konserwatywnych i prawicowych uważa, że debata publiczna została zdominowana przez „media liberalne”, które pod hasłem obiektywizmu promują relatywizm moralny. Ma on według przedstawicieli prawicy prowadzić do erozji tradycyjnej wspólnoty i stopniowego promowania liberalizmu kulturowego. Odpowiedzią na to powinno być dziennikarstwo zaangażowane, którego fundamentem jest konserwatywny światopogląd.
W takiej sytuacji warto zadać pytanie o to, czy przyjęcie filtra ideologicznego nie uniemożliwia pełnego przedstawiania rzeczywistości. W pewnym sensie do tego zagadnienia odniósł się prezes TVP Jacek Kurski w wywiadzie, którego udzielił dziennikarce DGP Elżbiecie Rutkowskiej. Przypomniał w nim argument powtarzany przez przedstawicieli prawicowych mediów tożsamościowych – przewaga ośrodków liberalnych jest tak duża, że prawicowa wyrazistość jest jedynym możliwym antidotum:
„JK: Chcę, żeby ludzie poddawani praniu mózgu przez Polsat i przede wszystkim TVN mieli prawo do prawdziwej informacji. W telewizji publicznej dostają co innego niż tam.
ER: To, co pan nazywa informacją, to jest pranie mózgu i nabijanie procentów PiS.
JK: Nawet jak nie jesteśmy ideałem prawdy, to jesteśmy jej bliżsi niż tamci. (...) My jesteśmy elementem wolności, pluralizmu i normalności. Wywołujemy wściekłość za przełamanie monopolu i dopuszczenie pomijanej połowy narodu do przestrzeni debaty publicznej”.
Taka postawa, dla wielu dziennikarzy szokująca, w oczach przedstawicieli mediów tożsamościowych jest jak najbardziej uzasadniona. Jeżeli uznamy, że zagrożone są naród, wspólnota, wolność słowa (której grozić ma „dyktatura politycznej poprawności”), to takich fundamentalnych wartości należy bronić. I znów – ktoś, kto walki unika, musi czynić to ze strachu albo oportunistycznego cynizmu. Niemożliwe jest, by rozsądny człowiek zagrożenia nie widział. Żeby „nie czuł tej grozy”.
W tym sensie, w moim odczuciu, obydwie postawy ideologiczne, w imię jak najbardziej szlachetnych intencji, zaprzeczają podstawom dziennikarstwa. Rola żurnalisty jest w wymiarze osobistym niezwykle trudna. Zmuszony jest on do codziennego obserwowania i opisywania zjawisk negatywnych. Naturalnym odruchem jest tożsamościowa potrzeba zaangażowania. Wydaje mi się jednak, że lepiej służymy społeczeństwu, pokazując rzeczywistość oraz rozmawiając, a już szczególnie z tymi, z którymi się nie zgadzamy.
Mamy tendencje do tego, żeby postrzegać sytuację w Polsce jako wyjątkową – i pod wieloma względami ona taka jest. Szczególnie tragedia smoleńska, w której wielu dziennikarzy straciło znajomych, była wstrząsem. Wstrząsem, który podzielił środowisko mediów, doprowadził do sytuacji, w której przyjaciele i koledzy przestali ze sobą rozmawiać. Padły i padają słowa najstraszniejsze z możliwych – o zdradzie i cynicznym wykorzystywaniu tragedii.
Smoleńsk czyni sytuację w Polsce wyjątkowo napiętą, ale warto mieć świadomość, że rozwój mediów zaangażowanych jest zjawiskiem światowym, szczególnie widocznym w USA. Odbywa się w czasie, w którym trwa cyfrowa rewolucja rynkowa. Znów – nie wdając się w szczegóły – u dużej części nadawców rodzi się przekonanie, że tylko przekaz wyjątkowo wyrazisty i mocny będzie słyszalny. Tworzy to swoistą medialną kulturę krzyku.
W tym głębokim i ostrym sporze znika jeden ważny element. Pieniądze. Zaangażowane w polityczny spór media tożsamościowe zdają się nie dostrzegać tego, co dla mnie jest największym zagrożeniem dla wolności słowa i demokracji. A jest nim rosnąca siła biznesu i korporacji. Niezależnie od formy własności, pochodzenia kapitału, tego, czy ma on charakter prywatny, czy publiczny reklamodawcy mają zawsze te same oczekiwania – chcą chronić i promować swoją markę. A to często oznacza zagrożenie brutalną manipulacją opinii publicznej i lobbingiem, od którego łatwiej jest odwrócić wzrok, jeżeli biznes potrafi stanąć z dziennikarzem w jednym szeregu walki o wolność, demokrację czy ojczyznę. A według mnie sprawna korporacja potrafi być w każdym ideologicznym okopie jednocześnie.
Na pewno kwestia mediów oraz ich tożsamości i zaangażowania jest warta dyskusji. Dlatego gorąco zapraszam na panel podczas Kongresu Demokracji Bezpośredniej, w którym wezmą udział: Floriana Fossato z CEU School of Public Policy w Budapeszcie, Ondrej Podstupka – zastępca redaktora naczelnego największej słowackiej gazety „SME”, Roman Imielski – zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” oraz Jacek Karnowski – redaktor naczelny tygodnika „Sieci Prawdy”.ⒸⓅ
Magazyn okładka 20 kwietnia / Dziennik Gazeta Prawna
Zaangażowane w polityczny spór media tożsamościowe zdają się nie dostrzegać tego, co dla mnie jest największym zagrożeniem dla wolności słowa i demokracji. A jest nim rosnąca siła biznesu i korporacji. Niezależnie od formy własności – reklamodawcy mają zawsze te same oczekiwania – chcą chronić i promować swoją markę. A to często oznacza zagrożenie brutalną manipulacją opinii publicznej i lobbingiem, od którego łatwiej jest odwrócić wzrok, jeżeli biznes potrafi stanąć z dziennikarzem w jednym szeregu walki o demokrację czy ojczyznę
Personal Democracy Forum CEE (Kongres Demokracji Bezpośredniej) jest platformą wymiany idei i doświadczeń aktywistów m.in. z regionu Europy Środkowo-Wschodniej zajmujących się zwiększaniem zaangażowania obywatelskiego i przejrzystości w życiu społecznym i politycznym przy wsparciu nowych technologii. To największa europejska edycja amerykańskiej konferencji Personal Democracy Forum organizowanej przez nowojorski Hall Civic od 2004 r. Personal Democracy Forum odbędzie 26–27 kwietnia 2018 r. w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku. Szósta edycja konferencji nosi tytuł „Przyszłość dla wszystkich”.