Poniedziałkowa debata we francuskim parlamencie dowiodła, że nie ma wspólnego stanowiska w sprawie interwencji militarnej w Syrii w ramach retorsji po ataku chemicznym, choć deputowani popierali wcześniej francuskie operacje wojskowe w Afryce.

Podjęta w sobotę interwencja w Syrii została bezwarunkowo poparta przez prezydencką partię LREM i jej koalicyjnego partnera - Ruch Demokratów (MoDem); niejednoznaczna jest postawa socjalistów i prawicy z partii Republikanie. Ataki zdecydowanie potępiła skrajna lewica i skrajna prawica.

Francuska konstytucja przewiduje, że po podjęciu decyzji o interwencji sił zbrojnych rząd informuje o tym parlament w ciągu trzech dni, ale może to zrobić przed rozpoczęciem misji. Debata parlamentarna w takiej sprawie zamyka się bez głosowania.

Otwierając sesję premier Edouard Philippe powtórzył za prezydentem: „nie rozpoczęliśmy wojny z Syrią ani z reżimem Baszara el-Asada. Naszym wrogiem jest Państwo Islamskie”. Poinformował też, że rząd otrzymał dowody na użycie broni chemicznej w syryjskiej Dumie od francuskich służb wywiadowczych.

Nie powstrzymało to skrajnie prawicowego Frontu Narodowego (FN) i skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej (LFI) przed ponownym skrytykowaniem „ślepego pójścia” za przykładem Waszyngtonu. „Zasadniczym błędem” nazwała interwencję szefowa FN Marine Le Pen, która podkreśliła, że interwencja w Syrii została podjęta "bez jakiegokolwiek mandatu ONZ”.

Lider LFI Jean-Luc Melenchon przyznał, że „użycie broni chemicznej musi być karane”, ale podkreślił, że atak na Syrię nastąpił "bez dowodu" na atak chemiczny, bez mandatu ONZ i zgody Unii Europejskiej oraz bez głosowania we francuskim parlamencie.

"To jest awanturniczy rewanż Ameryki Północnej, nieodpowiedzialna eskalacja (napięć)" - napisał na Twitterze Melenchon.

Uznawany za populistę lewicowy polityk zarzucił operacji „brak precyzyjnych celów politycznych i wojskowych” i uznał ją za powrót „do starych metod imperialnych”. Za hipokryzję uznał „moralne podstawy” do ataku. Zapytał, dlaczego moralne przesłanki "nie spowodowały pomocy dla Rohingja czy Kurdów”. Melenchon dodał, że atak podjęto dla obrony „interesów USA i Izraela” i że okaże się on „ciosem we francuską dyplomację”.

Przewodniczący grupy parlamentarnej LR Christian Jacob przyznał, że konstytucja pozwala prezydentowi na samodzielne zadecydowanie o interwencji zbrojnej, ale stwierdził, że „mógł on zorganizować (przedtem) debatę z głosowaniem", by uzyskać legitymację dla swej decyzji.

Jacob ocenił, że działania Rosji przyśpieszyły upadek Państwa Islamskiego. Tłumaczył, że „Rosjanie za swój interes strategiczny uznali utrzymanie (przy władzy) Asada”, i wezwał do nawiązania ściślejszej współpracy z Moskwą. Uznał też, że atak to „stracona okazja”, by odnieść „sukces polityczny”.

Przewodnicząca Nowej Lewicy, czyli niewielkiego ugrupowania socjalistów, Valerie Rabault również zauważyła, że Francja „po raz pierwszy” interweniowała „poza ramami ONZ” (Paryż podjął jednak taką interwencję w Kosowie w 1998 roku).

Rabault wyraziła żal, że Paryż nie włączył do akcji w Syrii partnerów z UE. Wobec „nieprzewidywalności” polityki amerykańskiej i „ekspansji Rosji na Bliskim Wschodzie i Bałkanach” konieczna jest - jej zdaniem - wspólna strategia i polityka obronna UE.

Interwencję pochwalił przewodniczący grupy parlamentarnej LREM Richard Ferrand, który użycie broni chemicznej nazwał „symbolem tchórzostwa Asada” i wyrazem „ludzkiego barbarzyństwa”.

Ferrand dodał, że francuski wywiad wykrył co najmniej 44 przypadki użycia broni chemicznej przez prezydenta Asada. „Teraz on wie, że nie może atakować gazem swego narodu, bo będzie riposta, i to niezależnie od postawy jego opiekunów (Rosji i Iranu)”.