Wpływowy rumuński ekspert Iulian Fota tłumaczy DGP, że Rumunia poprze każdy format współpracy regionalnej, w tym Trójmorze, o ile nie zagrozi on jedności UE i NATO
Jesienią w Bukareszcie odbędzie się szczyt Trójmorza. Jakie znaczenie ma ono dla Rumunii?
Sam fakt, że prezydent Klaus Iohannis podjął się organizacji szczytu, oznacza, że postrzega ten projekt jako ważną część agendy. Na razie jednak temat nie był szeroko omawiany publicznie. Nie istnieje w obiegu medialnym.
Do tej pory Rumunia nie interesowała się zbytnio polityką regionalną.
Byliśmy tak skupieni na zbliżeniu z Zachodem, że ignorowaliśmy region. Jestem tego najlepszym przykładem. Całe życie zawodowe poświęciłem polityce zagranicznej i sprawom międzynarodowym, co wiązało się głównie z wizytami w Brukseli, Berlinie i Waszyngtonie. W Kiszyniowie, stolicy Mołdawii, z którą jesteśmy blisko związani kulturowo, byłem po raz pierwszy w 2002 r. W Chinach byłem szybciej! Zaniedbaliśmy sąsiadów, nie wykorzystaliśmy swojego potencjału. A jest on znaczny choćby ze względów geograficznych. Rumunia to duży kraj na styku Europy Środkowej, Wschodniej i Bałkanów. Należymy do każdego z tych regionów i w każdym powinniśmy odgrywać ważną rolę. Współpraca z Polską jest tu ważna. Gdy rozmawiam z polskimi kolegami o bezpieczeństwie i postrzeganiu roli Rosji, okazuje się, że nasze perspektywy są prawie identyczne.
Warszawa i Bukareszt nie mają najlepszych relacji z Brukselą. Reforma sądownictwa w Polsce spowodowała uruchomienie art. 7, Rumunia jest krytykowana za próby zmian w wymiarze sprawiedliwości. Czy w tej sytuacji Trójmorze nie jest postrzegane jako projekt antyunijny?
Sytuacje Polski i Rumunii są różne. Faktycznie próby reformy wymiaru sprawiedliwości podejmowane przez nasz rząd są postrzegane jako ograniczanie walki z korupcją, czyli dbanie o własne interesy przez elitę rządzącą. Ale w naszej polityce nie ma miejsca na eurosceptycyzm. Pojawia się krytyka Komisji Europejskiej za konkretne działania, w tym stosunek do rządu, ale dominuje przekonanie, że Rumunia chce być w głównym nurcie eurointegracji.
Nie spodziewa się pan eskalacji sporu między KE a rumuńskim rządem?
Doprowadzenie do otwartego konfliktu byłoby ryzykowne społecznie. Badania pokazują, że Parlament Europejski cieszy się dużo większym zaufaniem niż nasz parlament. Krytyka wobec UE jest marginalna. Na naszej scenie politycznej nie ma żadnej partii eurosceptycznej. Innymi słowy, rumuński spór z Brukselą wydaje się o wiele mniej fundamentalny niż wasz. W Rumunii nie ma miejsca na głosy antyunijne, które pojawiają się we Francji, Włoszech, na Węgrzech czy w Polsce.
Skąd ta silna proeuropejskość?
Polacy jako naród katolicki zawsze czuli się częścią Zachodu. Prawosławni Rumuni musieli o swoją zachodniość walczyć. Cała idea rumuńskiej modernizacji była pomysłem na przekształcenie wschodniego kulturowo terytorium w zachodnie państwo. Na tym oparliśmy tożsamość narodową. To pozwoliło połączyć wiele regionów w jedno państwo. Dlatego jesteśmy przewrażliwieni na punkcie przynależności do Zachodu. Rumuni zastanowią się dwa albo i trzy razy, zanim wejdą w antyeuropejski dyskurs.
Jak więc rysuje się przyszłość współpracy z Polską czy Węgrami?
Wszelkie formaty współpracy regionalnej postrzegamy jako wzmacniające UE i NATO. Tylko wtedy są dla nas atrakcyjne. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, po co Warszawie spór z Zachodem. Co chcecie osiągnąć? Świat przechodzi wielkie zmiany. Spada znaczenie Zachodu, wzrasta rola Rosji i Chin. Przez niecałe trzy dekady porządek międzynarodowy miał charakter multilateralny. Najważniejsze decyzje były podejmowane wspólnie. Teraz na scenę wracają wielkie mocarstwa. Gra o nowy porządek toczy się na Bliskim Wschodzie. Chodzi nie tylko o Syrię, ale o potencjalny konflikt między Iranem a Arabią Saudyjską, za którymi stoją światowe potęgi. Turcja do niedawna była czynnikiem stabilności w regionie. Teraz nie jest to takie oczywiste. Ankara czuje się zagrożona. Jeszcze nigdy Turcy nie mieli rosyjskich wojsk na południu. Teraz mają. Konflikt na Ukrainie będzie się tlił jeszcze długo – taki jest cel Rosji. Kończy się świat, który znaliśmy. Na tym tle UE jest gwarantem stabilności i siły. Nie jest idealna, ale trudno sobie wyobrazić lepszą alternatywę dla krajów takich jak Rumunia czy Polska. Tymczasem niektóre państwa i siły polityczne w Europie starają się tą Unią wstrząsać. To naprawdę nie jest dobry moment.
Widzi pan Polskę wśród tych sił?
Niestety tak. Moje przesłanie dla kolegów z Polski brzmi: bądźcie krytyczni, walczcie o swoje prawa, ale nie zagrażajcie Unii jako takiej. Bez niej nie przetrwa też NATO. Nie widzę możliwości, że rano walczymy ze sobą i niszczymy Unię, a wieczorem siadamy przy stole pod flagą NATO i współpracujemy w kwestiach strategicznych. Głównym beneficjentem rozbijania jedności Zachodu jest Rosja. ⒸⓅ