OPINIA | Choć prezydent Andrzej Duda wybrał Wielki Piątek na dzień swego najnowszego weta, zdążył go potępić Antoni Macierewicz, ale też Marek Suski reprezentujący pisowski mainstream. Internet znów pełen jest antyprezydenckich obelg („prezydent Juda”), jak w czasie batalii wokół ustaw sądowych. Jego decyzja przedstawiana jest jako obrona komunistycznego dyktatora i stanu wojennego.
A przecież Andrzej Duda nie zakwestionował celów ustawy, a tylko wskazał na jej prawne mankamenty, proponując dalsze prace nad tym prawem. Nieprzypadkowo rzecz zdarzyła się w momencie zaawansowanych zabiegów rządu o kompromis z Komisją Europejską – wokół tematyki praworządności. Prezydent długo nie ujawniał intencji, ale – mówią jego współpracownicy – przejął się tym, że degradacja dawnych wojskowych dygnitarzy bez prawa do obrony, do wyjaśnień, może być uznana na Zachodzie za kolejny przejaw „prawnego zamordyzmu” rządzącej Polską prawicy. Zachodni politycy nie rozumieją natury rozliczeń komunizmu, czemu sprzyja upływ czasu od końca PRL.
Możliwe, że prezydent wziął też pod uwagę sondażową niechęć większości Polaków wobec takich regulacji, a już zwłaszcza wobec stosowania ich do kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego. Możliwe, że myślał o dopieszczeniu tych wyborców, którzy są potrzebni do szerszej prezydenckiej większości. Że brał pod uwagę nastawienie korpusu oficerskiego.
Od opisania motywów trudniej przewidzieć konsekwencje jego kroku. Nie wiadomo, co ma na myśli Duda, sugerując napisanie prawa „bez błędów prawnych”, skoro w tekście weta zasygnalizował (choć niejasno) swój brak moralnego przekonania do degradacji osób zmarłych. Czy chodzi tylko o stworzenie fikcji obrony także ich racji (przez jaki organ?)? Jednym słowem, czy da się zdegradować Jaruzelskiego i Kiszczaka?
Gdyby ustawa całkiem padła, można by dla tego szukać szerszych politycznych uzasadnień, choćby obawy przed rozpalaniem wojny o przeszłość, na czym odrodzić miałby się SLD. Z drugiej strony wiele prawicowych środowisk ocalenia Jaruzelskiego i Kiszczaka prezydentowi z pewnością nie daruje. Zaryzykował zresztą mocno już dziś, i to nie tylko krzyki antykomunistycznych jastrzębi. Dotknął na przykład szefa MON Mariusza Błaszczaka, z którym dopiero co uzgodnił podział wpływów w wojsku. No i nie ma pewności, czy Jarosław Kaczyński doceni mgliste korzyści z uniknięcia „niepraworządnej” rozprawy z peerelowskimi wojskowymi. Pewne jest, że nie uzgadniali tego ze sobą.
Kaczyński nie wydaje się dziś krzyżowcem tematu rozprawy z PRL. Ale rozumie wiarę w ten cel wielu swoich wyznawców i obawia się schizmy na tym tle. Zarazem wie, że to weto pogłębia wrażenie nieskuteczności jego partii. Zwłaszcza w obliczu pogarszających się sondaży. Zapewne więc nie spróbuje obalania weta, choć w głosowaniu nad ustawą „za” było ponad 3/5 posłów, dzięki poparciu Ruchu Kukiza. Ryzyko porażki jednym, dwoma głosami jednak istnieje. A może wręcz wybierze rezygnację z tematu ponad wikłanie się w kolejne próby pisania „bezpieczniejszego” prawa?
Ta porażka legislacyjna PiS to jeden z wielu problemów. Są inne: marsze przeciw nowemu prawu aborcyjnemu czy zakaz niedzielnego handlu. One wynikają z ideowej natury tego obozu, ale kryzys moralny, zużycie władzą, już nie. Do kłopotu największego Kaczyński przyłożył rękę. Jak wynikało z przecieków, był niezadowolony z nagród dla ministrów. Pamiętamy, jak kazał zwracać podobne gratyfikacje członkom prezydiów Sejmu i Senatu. A jednak kiedy była premier Szydło zareagowała krzykiem z trybuny, przedstawił się jako inicjator jej wystąpienia. Zdaniem jednych, aby pokazać, że sytuacja nie wymknęła mu się spod kontroli. Zdaniem innych po to, aby przytrzeć nosa premierowi Morawieckiemu. Bo szybko zaczął demonstrować niezadowolenie z nowego faworyta.
W systemie coraz szybciej zużywających się zderzaków nowa wojna z prezydentem wręcz się nasuwa. Przy histerii okołopisowskich środowisk, zawsze gotowych do moralnych wzmożeń, pozwoliłaby odwrócić uwagę od innych błędów centrum dowodzenia Zjednoczonej Prawicy. Tylko że prezes potrzebuje głowy państwa do łagodzenia relacji z Unią. I wie, że kolejnych tego typu zatargów warto unikać. Dziś to prezydent skuteczniej niż uważana za stronniczą opozycja jest w stanie przypominać obozowi rządowemu, że pisze prawo na kolanie.
Można debatować, czy wybrano dobre pole konfrontacji, skoro wielu Polaków odbiera ten ruch jako spóźnioną partyjną sztuczkę. To brzmiało nawet w wypowiedziach Jana Olszewskiego, na które powołał się prezydent. Autor tego tekstu uważa, że za uderzeniem w autorów stanu wojennego nawet po latach stały jednak racje moralne. Wybrano kiepski moment, a obóz rządzący ujawnił legislacyjną niezręczność. Okazało się, że nie działa system wczesnego uzgadniania stanowisk wobec ustaw między pałacem i PiS.
To wszystko prawda, tyle że prezydentowi powinno zależeć na naprawieniu tego wrażenia, więc na jakimś załatwieniu tematu dawnych członków WRON, co najmniej tak samo jak liderom PiS. Nawet nie z obawy, że porzuci go radykalna część prawicy. Dlatego, że zgrywając się definitywnie w wyborach roku 2019, obóz Zjednoczonej Prawicy może go pociągnąć za sobą. Konto jest nadal wspólne.