Od formalnego wystąpienia z UE do końca 2020 r. Wielka Brytania będzie miała wszystkie dotychczasowe obowiązki i znacznie mniej praw
Uzgodnione przez Michela Barniera i Davida Davisa porozumienie o okresie przejściowym, który nastąpiłby po formalnym opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, ma pomóc, by rozwód przeprowadzić w uporządkowany sposób. To jednak wcale nie gwarantuje, że nie dojdzie do brexitu bez umowy, czego obawia się biznes po obu stronach kanału La Manche.
Porozumienie, które w piątek zostanie zatwierdzone przez przywódców UE, nie daje takiej gwarancji z dwóch powodów. Po pierwsze: bo w negocjacjach przyjęto zasadę, że dopóki wszystko nie jest uzgodnione, nic nie jest uzgodnione. Czyli jeśli do 29 marca przyszłego roku obie strony nie podpiszą i nie ratyfikują całościowej umowy o wystąpieniu Wielkiej Brytanii, to poniedziałkowe porozumienie będzie można uznać za niebyłe. Po drugie: bo teoretycznie jest ono krokiem w stronę końcowego porozumienia, ale premier Theresie May będzie bardzo trudno uzyskać poparcie części jej własnej Partii Konserwatywnej do tego, co uzgodniono. Trudno bowiem nie dostrzec, że w negocjacjach na temat okresu przejściowego Londyn ustąpił niemal na wszystkich polach. Brytyjskim ustępstwem jest już długość okresu przejściowego, który zakończy się 31 grudnia 2020 r., jak chciała Bruksela. Nic się nie zmieni w prawach obywateli UE do mieszkania w Wielkiej Brytanii. Ci, którzy przybędą tam w okresie przejściowym, zyskają takie same prawa jak dotychczasowi imigranci, choć jeszcze niedawno May mówiła, że się na to nie zgodzi. Do końca 2020 r. w sprawach spornych Wielką Brytanię nadal będą obowiązywały wyroki Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, mimo że brexit miał oznaczać natychmiastowe uwolnienie się spod jego orzecznictwa. Wielka Brytania przez ten czas pozostanie de facto we Wspólnej Polityce Rybołówstwa, nie mając jednak na nią wpływu, a odzyskanie kontroli nad połowami było powodem, dla którego rybacy masowo poparli wystąpienie z UE. Nawet w nieuregulowanej jeszcze kwestii statusu granicy między Irlandią Północną a Irlandią, Londyn dokonał ogromnego ustępstwa. Ustalono, że w przypadku gdyby nie znaleziono innego rozwiązania, w celu uniknięcia przywrócenia fizycznej granicy, Irlandia Północna pozostanie w tym okresie częścią unii celnej oraz jednolitego rynku. Jeszcze niedawno May mówiła, że taka propozycja jest podważaniem integralności terytorialnej kraju i żaden brytyjski premier się na to nie zgodzi.
Tym, co Wielka Brytania uzyskała, jest prawo do negocjowania, podpisywania i ratyfikowania w okresie przejściowym umów o wolnym handlu z państwami trzecimi, choć mogą one wejść w życie dopiero od 1 stycznia 2021 r. Małym sukcesem Wielkiej Brytanii jest też to, że formalnie zapisano, iż postanowienia dotyczące okresu przejściowego odnoszą się też do Gibraltaru. Niedoprecyzowanie tego dawało Hiszpanii okazję do wysuwania roszczeń terytorialnych wobec tego terytorium. Trudno jednak uznać, by wobec liczby ustępstw na innych polach te dwie sprawy mogły zadowolić zwolenników twardego brexitu.
W szeregach eurosceptycznego skrzydła Partii Konserwatywnej zresztą od razu słychać było głosy, że to porozumienie to kapitulacja. – W tym porozumieniu oddajemy prawie wszystko i bardzo trudno dostrzec, co rząd dostaje w zamian. Jedyną rzeczą, która czyni je akceptowalnym, jest to, że prowadzi do właściwego brexitu na koniec roku 2020 – skomentował Jacob Rees-Mogg, który wyrasta na czołową postać najtwardszych zwolenników brexitu wśród konserwatystów.