Aby putinizm stał się dojrzały, musiał przepracować sam siebie. To nie stało się jednak z dnia na dzień. Putin to proces, który trwa już prawie dwie dekady.
Władimir Putin wygrał zaplanowane na 18 marca wybory już dwa miesiące temu. W rosyjskojęzycznej wersji wyszukiwarki Google po wpisaniu hasła „wybory 2018” pojawiał się odnośnik do Wikipedii i definicji hasła „Wybory prezydenckie w Rosji (2018)”. Po kliknięciu w tę definicję wyświetlał się opis obecnej głowy państwa jako „zwycięzcy” ( @RY1@i02/2018/054/i02.2018.054.00000040b.801.jpg@RY2@). W trybie dokonanym. Rosyjscy internauci szydzili, że w ten sposób Amerykanie mszczą się za ingerencję Kremla w elekcję prezydencką w USA, którą wygrał Donald Trump. „Używając Google’a, Amerykanie wmieszali się, tłumacząc, który kandydat jest dla nich faworytem” – pisał jeden z nich. To wszystko byłoby może i śmieszne, gdyby nie to, że władzę cementuje polityk, który jest uosobieniem trendu w globalnej polityce. O ile w Europie i USA triumfy święci mieszczański populizm, to w Rosji, Chinach i Turcji utrwalane są systemy dożywotnie.
W 2006 r. po Moskwie krążyła broszura, której autorem miał być Gleb Pawłowski. Bliski Kremlowi politolog analizował w niej warianty operacji „sukcesja”. Czyli w miarę zgodnego z rosyjską konstytucją procesu utrzymania władzy przez Władimira Putina, który po dwóch prezydenckich kadencjach z rzędu powinien się żegnać z polityką. W broszurze czytaliśmy o wariancie „przerywnika”. Językiem ezopowym sugerowano, że może pojawić się ktoś taki jak Dmitrij Miedwiediew, aby Kreml nie musiał łamać prawa. Tak też się stało. Od tego momentu wiele się jednak w Rosji zmieniło. System Putina nie upadł nawet w sytuacji międzynarodowej izolacji i sankcji nałożonych po aneksji Krymu. Przeciwnie – okrzepł. Ostrzelał się w misjach ekspedycyjnych na Bliskim Wschodzie i Ukrainie. Wypracował model przetrwania gospodarki w trudnych czasach. W takich, w których ropa i gaz tracą na znaczeniu i nie są już podstawowym źródłem dochodów budżetowych. Na arenie międzynarodowej Rosja poszła na biespriedieł, czyli na całość i bez żadnych zasad, czego wyrazem były kolejne zamachy z użyciem trucizn w Wielkiej Brytanii.
Aby putinizm stał się dojrzały, musiał przepracować sam siebie. W dzisiejszej wersji dla państw graniczących z Rosją jest autentycznie niebezpieczny. To nie stało się jednak z dnia na dzień. Putin to proces, który trwa już prawie dwie dekady. Proces, którego stawanie się określały porażki i podnoszenie się z nich. Dzisiejszy biespriedieł to efekt tych dwóch dekad stawania się.
1999: Kim pan jest, panie Putin?
Borys Jelcyn pod koniec swojej ostatniej kadencji w niczym nie przypominał zdecydowanego polityka, któremu udało się pozbawić wpływów wszechwładnego niedawno przywódcę ZSRR Michaiła Gorbaczowa. W 1999 r. chory na serce, nadużywający alkoholu prezydent był cieniem samego siebie. Osaczany przez rozpasanych oligarchów, gorączkowo szukał następcy, któremu będzie mógł oddać władzę nad Rosją. Przy czym nie chodziło o kogoś, kto byłby w stanie podźwignąć podupadającą gospodarkę i instytucje państwowe, ale przede wszystkim kogoś, kto da Jelcynowi i jego ludziom gwarancję bezpieczeństwa. Kto nie będzie doszukiwać się nieprawidłowości przy gromadzeniu majątków i nie będzie ciągać politycznych emerytów po sądach. Zgodnie z rosyjską konstytucją w razie dymisji prezydenta obowiązki szefa państwa przejmuje premier. Dlatego casting na następcę obejmował właśnie nominację na ten urząd. Od marca do sierpnia 1998 r. szefem rządu był ekonomista Siergiej Kirijenko. Po nim do maja 1999 r. Jewgienij Primakow, dyplomata z doświadczeniem na stanowisku szefa wywiadu. Jego z kolei zastąpił Siergiej Stiepaszyn, który utrzymał się w fotelu szefa rządu zaledwie do sierpnia 1999 r. Dopiero po nich przyszedł Putin. W czasach ZSRR niespecjalnie zdolny kagebista, potem petersburski urzędnik, wreszcie dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Gdy we wrześniu 1999 r. doszło do wybuchów bloków w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku – do dziś trwają spory, kto był ich sprawcą – pokazowo ostra reakcja Putina przysporzyła mu popularności. Następca różnił się od Jelcyna, którego Rosjanie zaczynali się wstydzić. Był młody, wysportowany, zdecydowany. 31 grudnia 1999 r. Jelcyn podał się do dymisji. Pierwszym dekretem nowy p.o. prezydenta dał mu i jego rodzinie gwarancję bezpieczeństwa. W marcu 2000 r. bez większych problemów wygrał wybory prezydenckie.
2000: „On zatonął”, czyli pierwszy sprawdzian oblany
Dziś Putin kojarzy się z dobrym wyczuciem nastrojów społecznych. Umiejętnie gra nacjonalistyczną kartą wojenną, ludziom podobają się jego ostre słowa pod adresem terrorystów i Zachodu, a nawet przesadzone machismo, które każe mu fotografować się z gołym torsem podczas jazdy konnej i latać samolotami bojowymi. To częściowo efekt wniosków wyciągniętych z pierwszego kryzysu wizerunkowego. Putin długo uczył się nowej publicznej roli. Wcześniej Na początku zupełnie sobie z nia nie radził. Więc gdy w sierpniu 2000 r. zatonął okręt podwodny „Kursk” ze 118 marynarzami na pokładzie, przez pierwsze pięć dni nie przerwał nawet urlopu w Soczi. Po kolejnych pięciu dniach spotkał się z rodzinami marynarzy i trafił pod gradobicie żali i pretensji, co media skrupulatnie pokazały. Biograf Putina Michaił Zygar twierdzi, że właśnie wówczas zapadła decyzja, by zlikwidować niezależne media, co nastąpiło w ciągu kolejnych miesięcy. Prezydent nie może być oglądany w tak głębokiej defensywie. I już nigdy nie był. On i jego najbliższa ekipa stawali się machistas. I tylko gdy amerykański dziennikarz Larry King spytał go, co się właściwie stało z „Kurskiem”, Putin odrzekł po chwili zawahania: „On zatonął”.
2003: Chodorkowski, układ z oligarchami i nowy podział Rosji
W czasach Jelcyna oligarchowie podporządkowali sobie Rosję. Wprowadzali własne frakcje do parlamentu, rozgrabili przedsiębiorstwa, a za pomocą finansowanych przez siebie mediów wpływali na rodaków. Tylko dzięki nim Jelcyn zdołał wygrać starania o reelekcję, co po drugiej inauguracji skrupulatnie wykorzystywali. Putin od początku chciał odzyskać prezydenckie prerogatywy, odbierając wielkiemu biznesowi władzę nad Rosją. W 2003 r. zatrzymano, a następnie skazano na długoletni pobyt w łagrze Michaiła Chodorkowskiego, właściciela naftowego giganta Jukos. Chodorkowski nieprzypadkowo został kozłem ofiarnym. Wspierał finansowo opozycję od komunistów po demokratów, a co więcej – pozwalał sobie na osobiste połajanki pod adresem prezydenta. Rozprawa była pokazowa. Ale nie chodziło jedynie o to. Władza po pierwsze dowiodła, że skończyły się czasy oligarchicznej samowoli. Po drugie – zablokowała powołanie energetycznego giganta, który miał powstać z połączenia Jukosu Chodorkowskiego i Sibniefti Romana Abramowicza (pod nazwą Jukos-Sibnieft albo JUKSI). JUKSI mogło być również zalążkiem źródeł finansowania ośrodka alternatywnego dla Kremla. Putin pod koniec 2003 r. zatrzymał fuzję i na nowo podzielił własność. Ceną niezależności dla Chodorkowskiego była utrata majątku i wolności.
Oligarchiczna Rosja dzieli się na okres przed i po Chodorkowskim. W tym drugim wybór był prosty: wielki biznes ma zrezygnować z działalności politycznej i w razie potrzeby dorzucać się do wielkich projektów społecznych, a możliwe, że także finansować zachcianki ludzi reżimu. W zamian władze nie pytają, jak najbogatsi Rosjanie zdobyli majątek. Modus operandi działa do dziś. Do tego stopnia, że Kreml uznał, iż Chodorkowskiego można ułaskawić i wygnać za granicę. Co też nastąpiło tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Soczi w 2014 r.
2004: Książę Kadyrow, czyli czeczeński gambit
Aktywna faza drugiej wojny czeczeńskiej zakończyła się w kwietniu 2000 r. zwycięstwem Rosji. Putin postawił w tej grze na Achmata Kadyrowa, który podczas pierwszej wojny walczył po stronie separatystów, by objąć nawet funkcję muftiego nieuznawanej Czeczeńskiej Republiki Iczkerii. Teraz został szefem prorosyjskiej administracji zbuntowanej do niedawna republiki. A gdy zginął w zamachu w 2004 r., jego następcą – początkowo nieformalnie, a potem już oficjalnie – został jego syn Ramzan.
Dzisiaj wielu nazywa Ramzana Kadyrowa najbardziej niezależnym od Putina politykiem w Rosji. Dawniej podśmiewano się ze zdjęć na Kremlu, w których podawał dłoń Putinowi ubrany w dresy. Dziś tylko on może sobie pozwolić na wprowadzanie niezgodnych z rosyjską konstytucją przepisów opartych na szariacie czy utrzymywanie niepodporządkowanych Moskwie sił paramilitarnych. Jego ludzie zabijają przeciwników Kadyrowa w Rosji i poza jej granicami. Tajemnica niezależności jest prosta. Kadyrow gwarantuje Putinowi spokój na swoim terenie, nie cofając się przed terrorem. Czeczenia rzeczywiście jest dziś znacznie spokojniejsza niż choćby sąsiedni Dagestan. W zamian otrzymuje sowite dotacje od Moskwy, przez co Grozny coraz bardziej przypomina kuriozalną kopię Dubaju. Politolodzy twierdzą jednak, że układ jest osobistym dealem Putin – Kadyrow. A gdy tego pierwszego zabraknie, udzielny władca Czeczenii może wypowiedzieć posłuszeństwo nowemu władcy, jeśli ten spróbuje ograniczyć jego swobodę.
2015: Misja ekspedycja
Po uporządkowaniu państwa przyszedł czas na – jeszcze wówczas niedefiniowany wprost – rosyjski świat. Czyli były Związek Sowiecki. Akurat ten biespriedieł zaczynał się „niewinnie”. Od próby zatrzymania zmian, które przyniosły kolorowe rewolucje. Putin nigdy nie przegrał wyborów w Rosji. Ale przegrał je wiele razy w swoim rosyjskim świecie. I to – jak sam twierdził – z Amerykanami, CIA, ich – jak przekonani są do dziś Rosjanie – sługusami pszekami, czyli Polakami.
Szczególnie Gruzja i Ukraina były momentami krytycznymi. Wydawało się, że kremlowscy analitycy wiedzą wszystko o „wyłącznej strefie wpływów”, „terytoriach” i „państwach niezaistniałych”, jak określano republiki byłego ZSRR aspirujące do zbliżenia z Zachodem. Okazało się jednak, że dotowanie tanimi surowcami energetycznymi i tanim kredytem nie było jednak wystarczająco przekonującym argumentem dla, nominalnie prorosyjskich, nomenklaturowych liderów. Do tego pojawili się zupełnie sprawni lokalni liderzy opozycji, których żony miały zachodnie paszporty, a oni sami nie widzieli przyszłości w wielkoruskim kręgu cywilizacyjnym. Aby zapobiec odpływaniu byłego ZSRR na Ukrainie, w 2004 r. podjęto próbę otrucia kandydata opozycji na prezydenta – Wiktora Juszczenki. Sukces był jednak połowiczny. Choć polityk przeżył, wyprowadził lud na Majdan i w wynegocjowanej przy udziale zagranicznych partnerów (w tym pszeków) w trzeciej turze wyborów wygrał, to przez pewien czas nie był jednak w stanie skutecznie sprawować władzy. Co, jak twierdził w rozmowie z nami jego były bliski współpracownik Ołeh Rybaczuk, było jedną z przyczyn degeneracji pomajdanowego systemu władzy i kolorowych rewolucji w ogóle. – Juszczenko po prostu nie był w stanie panować nad grupami interesów. W związku z leczeniem miał długie przerwy w urzędowaniu. Nie kontrolował sytuacji – opowiadał Rybaczuk.
Dziennik Gazeta Prawna
W przypadku odwracania efektów gruzińskiej rewolucji róż Rosja zaangażowała znacznie większe siły. Gdy wiosną 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie okazało się, że Tbilisi i Kijów mają szansę na Plan Działań na Rzecz Członkostwa w Sojuszu (który właściwie otwierał im drogę do pełnego członkostwa), Kreml musiał podjąć decyzję o operacji militarnej, która podważy suwerenność Gruzji i na lata otworzy kwestię ustalenia granic. W sierpniu 2008 r. Putin zdał polityczną maturę. Podważył ład międzynarodowy, dokonując – po serii prowokacji – inwazji na Gruzję. Dyplomem studiów wyższych była aneksja Krymu i próba oderwania wschodniej Ukrainy. Doktoratem operacja w Syrii zaczęta w 2015 r.
Dziś Putin zbiera owoce swoich decyzji. Początkowo wydawało się, że nadmierna zuchwałość pogrzebie go jako przywódcę. Po tym jak Zachód nałożył sankcję na Rosję, prezydent – jak komentuje „Foreign Affairs” – przyglądał się trzeszczącej gospodarce i systemowi władzy z taką samą dbałością jak własnej, wyćwiczonej na sztandze klatce piersiowej i nabotoksowanej twarzy. Wydaje się jednak, że ta ostrożność była nadmierna. Po tym, jak zuchwale „stał się”, zaczął sprzyjać mu los. Dla pszeków to zła wiadomość.