Czy ktoś słyszał o Wiecznej Zupie? A może o niekończącej się potrawce? Eintopfie bez końca? Perpetual stew? To rodzaj potrawy, który można było zjeść w średniowiecznej karczmie, wchodząc w ten sposób w metafizyczną komunię z pokoleniami innych żywiących się tam podróżnych.
Wieczna Zupa bowiem gotowała się wiecznie, zawsze na ogniu, zawsze w tym samym garze. Goście jedli, a w miarę ubytku mikstury do gara wlewało się wodę i dorzucało warzywa, mięso, kości czy co tam akurat znalazło się pod ręką (niektóre składniki pewnie same się wpraszały, przynosząc w ten sposób poważne oszczędności; w końcu powąchać Wieczną Zupę to nie lada gratka dla szczura czy innej podstępnej formy życia opartej na węglu). Kawałki mięsa czy ziemniaków, które zdołały uniknąć chochli przez kilka miesięcy, powoli traciły twardość, formę oraz definicję i stawały się wywarem. Smak Wiecznej Zupy więc ustalał się tygodniami, miesiącami, jeśli nie latami. Kto zjadł miskę, ruszając w długą podróż, wróciwszy, mógł trafić na zupełnie już inną Zupę, lecz zwykle echo tej dawnej Zupy wciąż w niej trwało i dawało podobną zgagę. Zupa trwała jak ogień olimpijski, chroniona przed zepsuciem przez ogień; niewzruszona, tajemnicza, jednostajnie bulgocząca.
Ale bywają składniki, które mogą na zawsze zniszczyć smak Wiecznej Zupy. Bywają toksyny, których nie zmoże wysoka temperatura. Ogień może zresztą zgasnąć, a wtedy pojawić się mogą listeria i E. coli. Innymi słowy, Zupa, choć pozornie Wieczna, była zasadniczo bezbronna i podatna na atak, psikusy losu i ludzką bezmyślność.
Gdy przeczytałam dziś rano o ustawicznej potrawie (notabene sposób gotowania, w którym potrawy nie robi się na nowo, tylko uzupełnia, wciąż jest żywy na świecie; Chińczycy w ten sposób robią sos i nazywają go „lo sui”, czyli „stara woda”, i chadzają do restauracji, które chwalą się nawet 70-letnimi sosami), zdałam sobie sprawę, że wiele z naszych narodowych sporów o wiele łatwiej byłoby nam prowadzić, gdybyśmy uczynili Wieczną Zupę obowiązkową metaforą narodu polskiego. Obowiązkowa metafora to wszak nie metafora opcjonalna; trzeba by się więc pewnie wesprzeć jakąś ustawą i poprosić o pomoc IPN („Kto prowadząc ważne spory polityczno-historyczne, nie wizualizuje narodu polskiego jako Wiecznej Zupy, podlega karze więzienia do lat trzech...”). A oto, jakie odnieślibyśmy dzięki takiemu dekretowi korzyści.
Po pierwsze, Wieczna Zupa nie jest kolekcją marchewek i kości, ale jest całością, która istnieje w czasie. Dlatego metafora Zupy pozwoliłaby nam oderwać się od nieważnych szczegółów i dostrzec ogólny obraz sprawy; zobaczyć nasze istnienie jako proces. Dziś ktoś mówi na przykład „Wielu Polaków było antysemitami, wielu też wydawało Żydów nazistom”. Na to odzywa się ktoś inny i krzyczy: „Polacy nie byli kolaborantami! To kalumnie! Byliśmy ofiarami i bohaterami; wielu z nas było Sprawiedliwymi wśród Narodów Świata!”. Gdyby jednak narzucić uczestnikom tej dyskusji metaforę Wiecznej Zupy, natychmiast mogliby się zgodzić, że: 1) na naród składało się wówczas mnóstwo dynamicznie ze sobą połączonych składników, które mieszały się od niepamiętnych lat w garze historii; 2) w owym czasie, ze względu na gorycz antysemityzmu, którą ktoś niewątpliwie zaprawił naszą Wieczną Zupę, miewała ona niekiedy nieprzyjemny posmak; 3) było w niej jednak wciąż wiele moralnego aromatu i była ona nieporównanie lepsza niż na przykład francuska wersja Wiecznej Zupy, która była skwaśniała od oficjalnej kolaboracji; 4) ogólnie rzecz biorąc, była to więc dość niezła zupa; 5) zresztą jakkolwiek wyglądała owa Zupa wtedy, dziś jest to na pewno potrawa przynajmniej nieco inna, więc możemy bez lęku patrzeć wstecz i analizować sposoby, na jakie możemy poprawiać nasz niekończący się przepis.
Po drugie, Wieczna Zupa jako centralna metafora pomogłaby nam lepiej opowiadać o tym, jaki jest charakter naszej tożsamości historycznej; co nas łączy z Polakami z przeszłości i co nas będzie łączyć z tymi, którzy przyjdą po nas. Dziś najczęściej owa tożsamość widziana jest zero-jedynkowo. Ci z przeszłości albo po prostu są nami (opcja konserwatywna), albo właśnie wcale nami nie są (opcja wynaturzonego liberalizmu). Metafora Zupy pokazuje, że istnieje trzecia droga: naród to ciągłość, ale niekoniecznie stabilna; czasem skład i jakość pozostają te same przez wieki, a czasem jedyne, co łączy Polaków kiedyś z Polakami dziś, to formalna struktura gara, czyli język i granice. Bywają składniki, które raz wrzucone na długo determinują aromat; bywają takie, które się rozpłyną i znikną w oparach wywaru. Powiązania są miękkie i nie do końca definiowalne; nie da się do końca odtworzyć i zanalizować treści odwiecznego wywaru; sprawa narodowej tożsamości jest (widać to w metaforze Zupy) po prostu niezwykle tajemnicza.
Po trzecie, używanie metafory Wiecznej Zupy zmusiłoby nas do rozumienia narodu jako niezwykle złożonego systemu, o dużym poziomie entropii, którego nie da się dobrze opisać, gdyż ten, mimo pozorów stałości, poddany jest bezustannej zmianie. I moglibyśmy się wówczas zgodzić, że da się owym systemem jakoś sterować i popychać go w pożądane kierunki, ale jednocześnie dostrzeglibyśmy jego (właściwą złożonym systemom) delikatność, przez którą zbyt radykalne pomysły racjonalizowania polskiej duszy mogą się skończyć tak, jak wrzucenie do garnka mleka z cytryną; roztwór się zwarzy i pozostanie zgasić ogień.
Dziennik Gazeta Prawna
A po czwarte, gdybyśmy się zobowiązali do używania rzeczonej metafory, nie dałoby się wciąż nie przywoływać słów mędrca, które miałyby na nas zbawczo uspokajający efekt, a mianowicie: „Moi drodzy, po co kłótnie / Po co wasze swary głupie / Wnet i tak zginiemy w zupie”. Metafora Wiecznej Zupy ma bowiem wymiar quasi-eschatologiczny: oto Jacek Żakowski i Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sakiewicz i Tomasz Lis, Jarosław Kaczyński i Donald Tusk, a także ja i ty, czytelniku, wszyscy pływamy po powierzchni, próbując wywrzeć jakiś wpływ na ogół Wiecznej Zupy. A Zupa wszystkich nas powoli rozgotuje, zamieni w wywar (wszystko jest wywarem!) i nie będzie już nas, ale zostawimy po sobie jakieś mniej lub bardziej śladowe zapachy i aromaty, na dłużej lub na krócej. Zupa trwa, my jesteśmy w niej na chwilę, wiele nie zdziałamy; jedyne, co tak naprawdę możemy zrobić, to na naszą skromną miarę starać się Zupy nie zatruć, nie przypalić i nie prowokować głupio właścicieli wszystkich okolicznych karczm, bo przyjdą i cepami roztrzaskają gar.