Generał sił powietrznych USA Jeff Harrigian, odpowiedzialny za operacje powietrzne w Iraku i Syrii, powiadomił, że celem nalotu przeprowadzonego przez siły pod wodzą USA 7 lutego w Syrii było odparcie "skoordynowanego" ataku - podaje w czwartek rosyjska redakcja BBC.

Zgodnie z najbardziej rozpowszechnioną wersją wydarzeń 7 lutego oddział, w którego składzie mogli być również Rosjanie, próbował zająć obszar w prowincji Dajr az-Zaur na wschodzie Syrii w pobliżu Eufratu. Region ten jest kontrolowany przez sprzymierzoną z USA arabsko-kurdyjską milicję pod nazwą Syryjskie Siły Demokratyczne(SDF).

Generał Harrigian we wtorek wystąpił na konferencji prasowej, podczas której przedstawił amerykańską wersję wydarzeń.

Jak wyjaśnił, wieczorem 7 lutego międzynarodowa koalicja po wodzą USA broniła się, a amerykańscy doradcy wojskowi pomagali syryjskim powstańcom odeprzeć "niczym nie sprowokowany i skoordynowany atak na ich pozycje zza rzeki Eufrat".

Generał oświadczył, że przed atakiem przeciwnik przeprowadził przygotowanie artyleryjskie z udziałem czołgów, moździerzy, artylerii. Pod osłoną tego ostrzału na pozycje przemieściły się siły o liczebności ok. jednego batalionu.

W tym czasie, jak dodał generał, w powietrzu znajdowały się m.in. drony MQ-9 i myśliwce F-22, które prowadziły działania zwiadowcze.

Harrigian podkreślił, że Amerykanie natychmiast skontaktowali się z przedstawicielami rosyjskiego dowództwa w Syrii i poinformowali o ataku. Nie podał szczegółów dotyczących rozmów ani nie wyjaśnił, jaka była reakcja rosyjskich wojskowych. Zaznaczył jedynie, że negocjacje operacyjne z rosyjską stroną prowadzone są nieprzerwanie.

Po tej rozmowie, kontynuował generał, koalicja przeprowadziła nalot na atakujących, w którym wzięły udział myśliwce F-15E, drony MQ-9, bombowce strategiczne B-52, samoloty AC-130 i śmigłowce szturmowe AH-64 Apache.

Generał powiadomił, że w wyniku nalotów zniszczono kilka systemów artyleryjskich i czołgów. Następnie, jak stwierdził, atakujący wycofali się. Zaznaczył, że nie wie, kto był wśród atakujących.

Rosyjskie ministerstwo obrony twierdzi, że nikt nie zaatakował wspieranych przez USA powstańców. Syryjscy bojownicy mieli zdaniem resortu prowadzić operację przeciwko uśpionej komórce dżihadystycznej organizacji Państwo Islamskie. Resort zapewnia, że bojownicy nie uzgadniali operacji z rosyjskim dowództwem.

Inną wersję zdarzeń przedstawia rosyjska gazeta "Kommiersant". Jak informowała, do incydentu 7 lutego doszło, kiedy przedsiębiorcy wspierający reżim syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada podjęli próbę przejęcia pól naftowych i gazowych Kurdów. W tym celu do ataku skierowano prorządowe formacje, a tzw. oddziały polujących na IS (ISIS Hunters), wspierane przez bojowników tzw. grupy Wagnera, szły w drugim rzucie. Źródło gazety poinformowało, że pod ostrzałem znaleźli się jedni i drudzy.

Wiele rosyjskich i zachodnich mediów donosi, że w wyniku nalotu zginęło od 11 do kilkuset Rosjan.

Rosyjski dziennik "Wiedomosti" podał, że w nalocie zginęło co najmniej pięciu Rosjan, najprawdopodobniej z prywatnej firmy wojskowej nazywanej przez rosyjskie media grupą Wagnera. Według gazety najemnicy z grupy Wagnera wraz z syryjskimi wojskami rządowymi próbowali odbić pole naftowe kontrolowane przez SDF.

Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow oświadczył w środę, że nie może wykluczyć obecności w Syrii rosyjskich cywilów, zapewnił jednak, że nie mają oni związków z rosyjskimi siłami zbrojnymi.

Media zachodnie i rosyjskie wielokrotnie pisały o grupie Wagnera, informując, iż formacja ta walczy w Syrii; podawano, że ta prywatna firma najemnicza prowadziła też działania zbrojne na wschodzie Ukrainy.

W środę serwis Bloomberg informował, że dziesiątki rosyjskich najemników rannych 7 lutego przewieziono do wojskowych szpitali na terenie Rosji.