33 zamiast 27. Tylu członków może liczyć unijny klub za kilkanaście lat. Do pierwszego rozszerzenia mogłoby dojść w 2025 r. Taką orientacyjną datę podaje przedstawiona wczoraj przez Komisję Europejską Strategia na rzecz wiarygodnej perspektywy rozszerzenia dla Bałkanów Zachodnich.
Jeśli wszystko pójdzie gładko, do UE mogłyby wtedy przystąpić dwa kraje, które już rozpoczęły negocjacje akcesyjne, czyli Czarnogóra i Serbia.
Niedługi, 19-stronicowy dokument nie zapowiada rewolucji w relacjach między Brukselą a szóstką państw zachodniobałkańskich. Nie znajdziemy tutaj więc obietnicy zwiększenia ilości środków przedakcesyjnych, a przynajmniej nie w ramach obecnej perspektywy finansowej. Sporo miejsca poświęca się za to temu, ile państwa bałkańskie muszą jeszcze zrobić, aby spełnić warunki członkostwa. – Wydaje mi się, że wokół tego dokumentu było nieproporcjonalnie dużo szumu w stosunku do jego zawartości. Strategia nic w perspektywie państw bałkańskich nie zmienia. Niemniej jednak jest to próba przywrócenia wiarygodności samej idei rozszerzenia – mówi Simonida Kacarska, dyrektor Instytutu Polityki Europejskiej w Skopju.
Ważną informacją z punktu widzenia państw bałkańskich jest z pewnością to, że Bruksela chce pomagać we wprowadzaniu reform niezbędnych do członkostwa. Służyć temu ma sześć inicjatyw, w ramach których mają zostać zwiększone nakłady na wymianę studencką, lepszy dostęp do środków, za które budowane są połączenia między systemami energetycznymi, wsparcie dla upowszechnienia szerokopasmowego internetu, rozwiązań dla e-administracji i start-upów.
– Dokument mówi o tym, że możliwą datą rozszerzenia jest 2025 r., i określa go jako „niezwykle ambitny”. Mówiąc trochę przewrotnie: biorąc pod uwagę, ile dotychczas zajmowały negocjacje akcesyjne – w przypadku Chorwacji to było niespełna sześć lat – data podana w dokumencie świadczy o niewiarygodnym spowolnieniu tempa rozszerzenia – mówi Tomasz Żornaczuk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Lutowa ofensywa
Publikację strategii można uznać za element „lutowej ofensywy” Komisji na Bałkany. Dzisiaj do Czarnogóry i Serbii udaje się z kilkudniową wizytą komisarz ds. rozszerzenia Johannes Hahn. Pod koniec lutego z kolei każdy z krajów odwiedzi przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker, zaś wiosną po regionie będzie podróżować szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini. To wszystko ma być wstępem do szczytu Unia Europejska–Bałkany Zachodnie, do którego ma dojść 17 maja.
– Co równie ważne, dokument nie jest skierowany tylko do mieszkańców państw bałkańskich, ale też do obywateli Unii – zwraca uwagę Kacarska. Komisja chce zapewne uniknąć w ten sposób wrażenia, że oto eurokraci z Brukseli starają się narzucić mieszkańcom kontynentu kolejny pomysł, co mogłoby wykoleić proces rozszerzenia. I faktycznie, w towarzyszącym strategii komunikacie prasowym jest mnóstwo ciepłych słów. „Inwestowanie w stabilność i dobrobyt na Bałkanach Zachodnich oznacza inwestowanie w bezpieczeństwo i przyszłość naszej Unii (...). Bałkany Zachodnie stanowią część Europy: łączy nas historia, geografia, dziedzictwo kulturowe, ale także szanse i wyzwania, przed jakimi stoimy dzisiaj i będziemy stać w przyszłości”.
Komisja nie omieszkała również podkreślić ekonomicznych aspektów zbliżenia z Bałkanami Zachodnimi, w tym faktu, że europejskie firmy są największymi inwestorami w regionie, że wzajemna wymiana handlowa wynosi 43 mld euro rocznie oraz że potencjał regionu to 18 mln konsumentów.
Bałkańskie problemy
Przedstawiciele Komisji doskonale zdają sobie sprawę, że wraz z przystąpieniem do Wspólnoty krajów bałkańskich Bruksela odziedziczy związane z nimi problemy, a także wzajemne animozje. Tak jest już teraz, czego dowodem jest wciąż niezakończony spór o przebieg granicy morskiej między Chorwacją i Słowenią. Rozszerzenie UE o dodatkowych sześć krajów tylko zwiększy liczbę punktów zapalnych, takich jak konflikt o nazwę „Macedonia”, jaki ten kraj toczy z Grecją, napięte relacje pomiędzy Serbią i Kosowem, a także beczkę prochu, jaką jest Bośnia i Hercegowina.
Jak uporczywe w rozwiązaniu są te problemy, niech świadczy przykład Chorwacji i Słowenii. Oba kraje zwróciły się o zakończenie sporu granicznego do trybunału arbitrażowego w Hadze. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że premier Chorwacji Andrej Plenković zrezygnował z arbitrażu, oskarżając Słoweńców o uchybienia proceduralne (argument powtórzył podczas wczorajszej wizyty w Strasburgu). – Ten spór nie jest aż tak dramatyczny, jak się go czasem przedstawia – uspokajał nalegającego na szybkie zakończenie Junckera.
Co więcej, dopiero niedawno udało się przełamać impas w sporze nazewniczym między Macedonią i Grecją (to z jego powodu kraj ten na arenie międzynarodowej występuje pod nazwą „Była Jugosłowiańska Republika Macedonii” albo wręcz jej angielskim skrótem FYROM). Jak poważnie Grecy traktują tę kwestię, niech świadczy fakt, że od dekady blokowała ona zachodnie aspiracje Macedonii.
Do tego dochodzi kwestia napiętych relacji między Serbią a Kosowem, zaostrzanych pod wpływem prowokacji to z jednej, to z drugiej strony. Ostatnio Serbowie odeszli od stołu rozmów po zabójstwie Olivera Ivanovicia, jednego z liderów kosowskich Serbów. Przed rokiem z kolei do napięć doprowadziła kwestia przedłużenia bez konsultacji z władzami w Prisztinie linii kolejowej do serbskiej enklawy na północy Kosowa. Zresztą w negocjacjach akcesyjnych Belgrad ma dodatkowy rozdział poświęcony tylko normalizacji stosunków z Prisztiną.
Entuzjazm ostygł
Zresztą na drodze do akcesji stoją również inne problemy. Jak niedawno w rozmowie z DGP mówiła była wicepremier Serbii Suzana Grubješić, państwa bałkańskie tak długo znajdują się w europejskiej poczekalni, że wśród mieszkańców osłabł zapał do członkostwa. – Dla Serbów Unia wciąż jest racjonalnym wyborem, bo mają oni świadomość, że lepsze życie wiąże się z Europą. Po tylu latach trudno mówić jednak o entuzjazmie. Proces ten trwał tak długo, że analogicznie do zmęczenia rozszerzeniem możemy mówić o zmęczeniu akcesją – mówi Grubješić.
Doskonale widać to w sondażach opinii publicznej. Podczas gdy unijni politycy przekonywali się do rozszerzenia, mieszkańcy Bałkanów wręcz przeciwnie.
Według badania „Balkan Barometer 2017” wejście do UE największym poparciem (90 proc.) cieszy się w Kosowie. W Albanii ponad 80 proc. osób uważa, że przystąpienie do UE będzie miało dobry wpływ na kraj. Ale już w Czarnogórze podobnego zdania jest tylko 44 proc. mieszkańców, zaś najniższy odsetek euroentuzjastów jest w Serbii – 26 proc. W tym ostatnim kraju największy jest też odsetek ankietowanych, którzy uważają, że wejście do UE będzie złe dla ich państwa (30 proc.).
– W dokumencie KE znajdziemy niespotykane dotychczas w takich strategiach sformułowania, jak „członkostwo jest wyborem”, czy nawet bardzo poetyckie wyrażenie, że wymaga ono „wsparcia serc i umysłów narodów”. Wydaje mi się, że to nie tylko reakcja Komisji na problemy z praworządnością na Bałkanach – zresztą słowo „praworządność” pojawia się niemal na każdej stronie dokumentu, często kilka razy – ale też na problemy z praworządnością w obrębie samej UE – mówi Żornaczuk.