Bomba, którą Kongres chciał uderzyć w Kreml, okazała się niewypałem. Demokraci winią Trumpa.
Administracja prezydenta w ostatniej możliwej chwili przedstawiła Kongresowi listę „przyjaciół Władimira Putina” – urzędników i oligarchów bliskich prezydentowi Rosji. Tyle że parlament zamawiał opis łączących ich związków biznesowych, a te, o ile w ogóle zostały uwzględnione w raporcie, trafiły do jego utajnionej części.
Ranking miliarderów „Forbesa”
Dokument przygotował Departament Skarbu na mocy ubiegłorocznej ustawy o przeciwdziałaniu przeciwnikom USA przez sankcje (CAATSA). Miał zawierać listę „najważniejszych graczy w sferze polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej oraz oligarchów”, ułożonych według „stopnia bliskości wobec rosyjskiego reżimu i ich majątku netto”. Resort miał też opisać przesłanki świadczące o skorumpowaniu wymienionych osób, oszacować zasoby, którymi dysponują członkowie ich rodzin, oraz ustalić, jaki mają one wpływ na „kluczowe sektory gospodarki”, jak bankowość, ubezpieczenia i nieruchomości.
Kongres zostawił urzędnikom furtkę w postaci zapisu, że pewne fragmenty raportu mogą zostać utajnione. I tak też się stało. Tyle że administracja prezydenta Trumpa zdecydowała się utajnić cały raport poza załącznikami ze spisem „przyjaciół Putina”. Co więcej – narzekają obserwatorzy – resort skarbu poszedł po linii najmniejszego oporu. Pierwszy załącznik zawiera „najważniejszych polityków” i składa się ze 114 nazwisk – kierownictwa administracji prezydenta, ministrów, szefów najważniejszych urzędów i przedsiębiorstw. Wśród tych ostatnich są m.in. dyrektorzy Aerofłotu, Gazpromu, Rosatomu czy Sbierbanku. Drugi załącznik to 96-osobowa „lista oligarchów”, przepisana po prostu z najnowszego rankingu miliarderów „Forbesa”.
„I to ma być nowość? Czy rząd USA ujawnił cokolwiek nowego? Jestem zażenowany. Znam osobiście wielu biznesmenów z tej listy. Niektórzy są zbliżeni do Putina, inni nie. Niewiele pracy włożono w to, by rozróżnić te dwie kategorie” – narzekał na Twitterze były amerykański ambasador w Moskwie Michael McFaul. Media spekulują, że stopień zbliżenia do Kremla jest opisany w tajnej części raportu.
Książka telefoniczna Kremla
Tymczasem rosyjskie władze z trudem skrywają ulgę. „Służby specjalne USA, musząc znaleźć haki na rosyjskich polityków, po prostu przepisały kremlowską książkę telefoniczną” – szydził na Facebooku Konstantin Kosaczow, szef senackiej komisji spraw zagranicznych.
Zareagował także szef państwa. – Lista kremlowska to nieprzyjazny akt, który utrudni relacje Rosji z USA i przynosi szkodę stosunkom międzynarodowym – mówił wczoraj Putin. – Za każdym z członków listy kremlowskiej stoją zwykli Rosjanie, a więc na listę wpisano całą ludność państwa. My jednak musimy się zająć swoimi sprawami. Wtedy dojdą do wniosku, że nie ma sensu formułować list, grozić i straszyć. Rosja powinna kierować się znaną zasadą „psy szczekają, karawana idzie dalej” – tłumaczył prezydent, którego w marcu czekają kolejne wybory.
Moskwa przez ostatnie dni szykowała się na znacznie poważniejsze problemy. Państwowa telewizja przygotowywała odbiorców pod względem propagandowym. Oligarchowie wysyłali do Waszyngtonu przedstawicieli, by ci sprawdzili na miejscu, czy trafią na listę i co się z tym wiąże. Rzecznik Putina Dmitrij Pieskow przestrzegał przed „symetryczną odpowiedzią” (choć wczoraj Putin zapowiedział, że się przed tym powstrzyma). Teraz Pieskow, który sam trafił na listę, narzeka głównie na nazwę ustawy CAATSA, która zawiera sformułowanie „przeciwnicy USA”. – De facto wszyscy zostali nazwani wrogami – dowodził.
Co zawiera zastrzeżona część raportu?
Jedyne, co wiadomo na pewno, to to, że „może uwzględniać osoby nieuwzględnione w niezastrzeżonych załącznikach 1 i 2, które sprawują funkcje niższe od tych uwzględnionych lub których majątek netto jest wart poniżej 1 mld dol.”. Ciekawsza może być część zawierająca największe spółki, w których udział skarbu państwa przekracza 25 proc., „włączając rolę, jaką odgrywają w gospodarce Federacji Rosyjskiej, przegląd najważniejszych branż gospodarki USA narażonych na wpływ Rosjan” oraz „możliwy wpływ na gospodarki USA i Rosji dodatkowych sankcji, które mogą zostać nałożone na oligarchów, polityków lub przedsiębiorstwa”.
Sam dokument nie ma żadnego bezpośredniego wpływu na losy osób z listy. Miał to być najwyżej sygnał ostrzegawczy dla rosyjskich elit oraz element przygotowania samej administracji amerykańskiej na sytuację, w której władze uznają za stosowne solidniej uderzyć w przedstawicieli rosyjskich władz i biznesu. Tymczasem taka perspektywa nie tylko się nie przybliżyła, ale wręcz oddaliła. Równolegle bowiem w nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu Biały Dom ogłosił, że nie zrealizuje zawartych w CAATSA postanowień o poszerzeniu sankcji o przedsiębiorstwa współpracujące z rosyjską branżą zbrojeniową i służbami specjalnymi.
Ta wiadomość była zaskoczeniem, tym bardziej że w sierpniu 2017 r. restrykcje, mające być odpowiedzią na próby ingerencji Kremla w ostatnie wybory prezydenckie w USA, poparła przygniatająca większość deputowanych z obu ugrupowań. W Izbie Reprezentantów głosowanie zakończyło się wynikiem 419:3, w Senacie – 98:2. Biały Dom – jak przekonywali jego przedstawiciele – uznał jednak, że przyjęte przepisy... odniosły zamierzony skutek jeszcze przed ich praktyczną realizacją. – Uważamy, że zagraniczne rządy zrezygnowały z planowanych lub ogłoszonych już zakupów rosyjskiego sprzętu wojskowego na kwotę kilku miliardów dolarów – mówiła rzeczniczka Departamentu Stanu Heather Nauert.
Pozwolili Rosji się wymigać
Demokraci spodziewali się, że raport może zostać rozwodniony przez otoczenie Trumpa, choć mało kto spodziewał się, że aż tak. Dlatego 10 stycznia zaprezentowali 206-stronicowy raport, którego głównym tematem był sposób, w jaki Rosjanie korzystają z mechanizmów demokratycznych, by realizować własne cele w Europie. Szczegółowo opisano metody dezinformacji, korumpowania urzędników i pogłębiania wewnętrznych sporów politycznych od Holandii po Bałkany i Gruzję. Wśród wykonawców takiej polityki znalazły się organizacje pozarządowe, skrajne ugrupowania polityczne i spółki energetyczne.
Autorzy postawili m.in. tezę, że budowa gazociągu Nord Stream 2 zwiększy polską wrażliwość na kryzysy energetyczne. Sprawa przeciwdziałania projektowi NS2 była jednym z tematów rozmów podczas piątkowo-sobotniej wizyty sekretarza stanu Rexa Tillersona w Warszawie. Jednocześnie Polska została opisana jako państwo, które wspólnie z Estonią pomagało Gruzji odbudować w 2008 r. zaatakowane przez rosyjskich hakerów systemy teleinformatyczne.
Wczoraj opozycja nie ukrywała wściekłości. „Administracja Trumpa miała do podjęcia decyzję, czy będzie przestrzegać prawa i uderzy w ludzi odpowiedzialnych za zaatakowanie amerykańskiej demokracji w 2016 r. Zamiast tego po raz kolejny pozwoliła Rosji wymigać się od odpowiedzialności” – napisał nowojorski kongresmen Eliot Engel, jeden z najważniejszych specjalistów Partii Demokratycznej w dziedzinie polityki zagranicznej.