Donald Trump, który w kampanii wyborczej obiecywał wyrzucenie ze Stanów Zjednoczonych wszystkich 11 mln nielegalnych imigrantów, chce przeprowadzić reformę imigracyjną dopuszczającą możliwość uzyskania przez nich amerykańskiego obywatelstwa.
Co więcej, zadeklarował, że weźmie na siebie gniew niechętnie nastawionej do imigrantów części własnego elektoratu.
Zaskakująca deklaracja prezydenta padła podczas jego spotkania z kilkunastoma senatorami i kongresmanami z obu partii, które miało miejsce we wtorek w Białym Domu i częściowo było transmitowane w telewizji. Głównym tematem rozmów była przyszłość 800 tys. osób objętych wygasającym w marcu programem DACA (Deferred Action for Childhood Arrivals). Chodzi o osoby, które przed uzyskaniem pełnoletności nielegalnie przybyły bądź pozostały w USA. Ustanowiony przez administrację Baracka Obamy program chroni je przed deportacją i pozwala na podjęcie pracy, jednak we wrześniu zeszłego roku Trump zdecydował na jego wygaszenie.
Demokraci zażarcie bronią tej grupy imigrantów, grożąc, że jeśli republikanie nie pozwolą im zostać, to oni – wykorzystując mniejszość blokującą w Senacie – nie dopuszczą do kompromisu budżetowego i doprowadzą do zawieszenia działania rządu (od ponad trzech miesięcy administracja działa w oparciu o krótkoterminowe prowizoria, termin najbliższego mija w przyszły piątek). Spora część republikanów byłaby skłonna pozostawić dotychczasowy status tych 800 tys., pod warunkiem że demokraci pójdą na jakieś istotne ustępstwo w innej kwestii, np. zgodzą się na pieniądze na budowę muru na granicy z Meksykiem. Ale do tej pory kompromisu nie osiągnięto.
We wtorek Trump oświadczył, że jeśli tylko przywódcy obu partii porozumieją się w sprawie DACA, on nie będzie stawał na drodze, niezależnie od tego, czy kompromis będzie mu się podobać, czy nie. – Sądzę, że moja pozycja będzie taka, z jaką przyjdą osoby siedzące w tym gabinecie. Jeśli przyjdą do mnie z rzeczami, które mi się nie podobają, podpiszę je, bo ich szanuję – zapowiedział prezydent. Ale to nie wszystko, bo nieco później Trump zachęcił do całościowej reformy imigracyjnej, której nie udało się przeprowadzić ani George’owi W. Bushowi, ani Barackowi Obamie.
– Nie sądzę, by to było takie skomplikowane. Możemy załatwić DACA i zacząć całościową reformę następnego popołudnia. Jeśli chcecie zrobić następny krok, wezmę na siebie cały gniew. Nie jesteście daleko od całościowej reformy imigracyjnej – przekonywał Trump. A wściekłości ze strony jego żelaznego elektoratu byłoby co nie miara, bo każda reforma sprowadza się do zalegalizowania w jakiejś formie statusu 11 mln nielegalnych imigrantów, włącznie ze ścieżką prowadzącą do uzyskania przez nich amerykańskiego obywatelstwa.
Tymczasem walka z nielegalną imigracją była jednym z kilku najważniejszych punktów jego programu wyborczego. Trump w kampanii przekonywał, że przybysze zabierają Amerykanom miejsca pracy, a część z nich to przestępcy i gwałciciele, i obiecał, że jak tylko zostanie prezydentem, wyrzuci z kraju wszystkich niemających prawa pobytu, a na całej południowej granicy postawi mur, za który na dodatek zapłacić będą musiały władze Meksyku.
Na gniew jego żelaznego elektoratu nie trzeba było zresztą długo czekać. – Porozumienia typu „amnestia – teraz, egzekwowanie i reforma – później” zawsze zawodzą Amerykanów. Prezydent Trump musi się trzymać umowy z amerykańskimi robotnikami, że znacząco zmniejszy zarówno nielegalną, jak i legalną konkurencję będącą wynikiem masowej imigracji – oświadczył Roy Beck, szef organizacji NumbersUSA, która postuluje ograniczenie napływu przybyszów do kraju.
Ten gniew może się okazać przedwczesny, bo trudno ocenić, jakie są intencje amerykańskiego prezydenta. Trump często mówi niemal w tym samym czasie rzeczy zupełnie ze sobą sprzeczne. Zaledwie w poniedziałek administracja ogłosiła, że prawie 200 tys. obywateli Salwadoru, którym USA kilkanaście lat temu udzieliły schronienia po trzęsieniu ziemi, będzie musiało najpóźniej w przyszłym roku wrócić do kraju. Być może koncyliacyjny ton Trumpa i dopuszczenie transmisji ze spotkania jest tylko zagraniem PR, które miało pokazać go w lepszym świetle niż obraz wyłaniający się z opublikowanej przed kilkoma dniami książki „Fire and Fury”.
Z drugiej strony od początku kadencji Trump porzucił lub bardzo mocno rozwodnił kilka kluczowych obietnic wyborczych, więc nie można wykluczyć, że to samo zrobi w kwestii imigracji. A są pewne przesłanki, które mogą na to wskazywać. Trump za wszelką cenę chciałby uniknąć zawieszenia rządu, które może nastąpić w rocznicę objęcia przez niego władzy, więc z tego powodu jest gotowy na ustępstwa w sprawie DACA. A przeforsowanie w następnym kroku reformy imigracyjnej – wraz z uchwaloną w grudniu reformą podatkową – pomogłoby zbudować wizerunek Trumpa jako prezydenta zdolnego do budowy ponadpartyjnych porozumień w ważnych sprawach.
To zwiększyłoby szanse republikanów w listopadowych wyborach do Kongresu, a w dłuższej perspektywie – szanse jego samego na reelekcję w 2020 r. Ale reforma imigracyjna może być bardziej skomplikowana, niż wydaje się Trumpowi. Dwa razy – w 2006 i 2013 r. – po miesiącach negocjacji została nawet przyjęta przez Senat, ale zablokowała ją Izba Reprezentantów.