Na odprężenie nie ma szans. Aby reżim Kim Dzong-una został przy władzy, musi utrzymywać stan napięcia na półwyspie.



Dzisiejsze, pierwsze od ponad dwóch lat bezpośrednie rozmowy pomiędzy przedstawicielami Korei Północnej i Południowej już same w sobie są pewnym sukcesem, bo ostatnio reżim w Pjongjangu głównie groził światu wojną nuklearną. Ale nie należy z tego wyciągać zbyt daleko idących wniosków o odprężeniu na Półwyspie Koreańskim, bo niewiele przesłanek wskazuje, że potrwa ono dłużej niż do zakończenia igrzysk olimpijskich.
Głównym tematem rozmów prowadzonych w Panmundżom w strefie zdemilitaryzowanej ma być właśnie udział sportowców z Północy w zaczynających się za miesiąc zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu w Korei Południowej. O takiej możliwości wspomniał w noworocznym przemówieniu północnokoreański przywódca Kim Dzong-un. Seul zamierza jednak wykorzystać sytuację do poszerzenia tematyki.
– Obie strony będą się skupiać na olimpiadzie, ale rząd będzie dążył do poruszenia kwestii rozdzielonych rodzin i sposobów na złagodzenie napięcia militarnego – mówił wczoraj Cho Myung-gyon, południowokoreański minister ds. zjednoczenia. Na razie jednak nie wiadomo, czy dzisiejsze spotkanie będzie jednorazowe, czy też jeszcze przed igrzyskami jakaś forma kontaktów może być kontynuowana.
Ewentualny udział Korei Północnej w igrzyskach byłby wydarzeniem pozytywnym, bo ograniczyłby to ryzyko, że Pjongjang będzie w tym czasie próbował dokonywać jakieś prowokacje militarne. Jeszcze niedawno Seul bardzo poważnie rozważał taki scenariusz. Innym czynnikiem zmniejszającym napięcie jest przełożenie na okres po zakończeniu igrzysk paraolimpijskich (odbędą się one miesiąc po olimpijskich) budzących irytację Pjongjangu dorocznych manewrów wojsk Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych. To, że Korea Północna nie zamierza utrudniać odbywających się na południu zawodów, nie znaczy jednak, że postanowiła zmienić politykę albo że uderzyły w nią nowe sankcje międzynarodowe.
– Jeśli chodzi o same igrzyska, to pamiętajmy, że podobne rozmowy odbywały się przed tymi w Seulu w 1988 r. i wówczas nic z tego nie wyszło. Niezależnie od igrzysk, na odprężenie nie ma szans, bo północnokoreańskie elity mają zbyt dużo do stracenia w takim przypadku. Aby reżim północnokoreański mógł trwać przy władzy, musi utrzymywać stan napięcia na Półwyspie Koreańskim. Dlatego te rozmowy do niczego nie doprowadzą w kwestii odprężenia – mówi nam dr Nicolas Levi, ekspert ds. Korei z Polskiej Akademii Nauk, autor kilku książek o Korei Północnej. – Władze południowokoreańskie akceptują propozycje rozmów, ale też mają świadomość, że nic z nich nie wyjdzie. Deklarują chęć współpracy z Północą, aby w ten sposób oddalić ryzyko konfliktu na Półwyspie Koreańskim, lecz nie wierzą, że Pjongjang może taką współpracę podjąć – dodaje.
Poza tym gotowość Kim Dzong-una do rozmów nie wynika ze słabości jego reżimu, lecz raczej z siły. Przeprowadzony w zeszłym roku północnokoreański test nuklearny oraz liczne próby rakietowe pokazały, że program zbrojeniowy Pjongjangu jest znacznie bardziej zaawansowany, niż do tej pory przypuszczano. Ani międzynarodowe sankcje, ani groźby amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa nie zmieniły faktu, że Korea Północna stała się mocarstwem nuklearnym.
Jeśli zatem Kim Dzong-un chce rozmawiać, to dlatego, że wie, iż teraz może coś uzyskać. Znamienne jest to, że w ostatnich dniach zarówno Trump, jak i sekretarz stanu Rex Tillerson wspomnieli o gotowości rozmów z Pjongjangiem bez żadnych warunków wstępnych. Z drugiej strony nie bardzo widać jakiekolwiek pole kompromisu, bo północnokoreański reżim traktuje broń atomową jako gwarancję swojego trwania, zaś uznanie przez Waszyngton Korei Północnej za państwo atomowe byłoby ciężką porażką wizerunkową Trumpa, skoro zapewniał on, że do tego nie dopuści.