Francuskie media krytykują w czwartek prezydenta USA Donalda Trumpa. "Wielkim wichrzycielem świata w nieładzie" nazywa go prawicowy dziennik "Le Figaro", a lewicowa gazeta "Liberation" ocenia, że jego projekty są niebezpieczne dla świata.

Publiczne radio informacyjne France Info, powołując się na amerykański "Washington Post", stwierdza w czwartek, że "przez 347 dni Donald Trump miał dwa tysiące błędnych wypowiedzi". Według rozgłośni "prezydent USA sobie przypisuje decyzje, które podjęto, zanim został wybrany".

Z kolei darmowa gazeta "20 Minutes" omawia mającą się ukazać w USA książkę o Trumpie ("Fire and Fury: Inside the Trump White House" Michaela Wolffa); powołując się na nią, podaje, że "nie chciał być prezydentem, a chodziło mu tylko o rozgłos" albo że "Trump niczego nie czyta".

W "Liberation" czytamy natomiast, że "Twitter służy Donaldowi Trumpowi głównie do dwóch rzeczy: by chwalić się i by grozić". Gazeta omawia tweet, w którym napisał, że pozbawi Autonomię Palestyńską, z powodu wrogości jej przywódców, setek milionów dolarów, które dotąd płynęły tam z Waszyngtonu. Autorzy artykułu, w tym korespondent w Jerozolimie, oskarżają Trumpa o "sprzeczności w wypowiedziach" i "nieznajomość sprawy" w odniesieniu do Bliskiego Wschodu i Jerozolimy.

Dziennikarze obarczają rząd amerykański "odpowiedzialnością za wzrost nacjonalizmu w Izraelu" i cytują palestyńskiego prezydenta Mahmuda Abbasa, dla którego tweet ten to "wypowiedzenie wojny, projekt niebezpieczny dla regionu i dla świata". "To zdanie odnosi się do większości porannych tweetów Trumpa" - dodają dziennikarze "Liberation".

"Polityka międzynarodowa amerykańskiego prezydenta nie wynika z żadnej teorii, ale z jego wewnętrznych impulsów" – czytamy w "Le Figaro". Autorka tekstu Laure Mandeville pisze m.in. o "przekonaniu (Trumpa), że najpierw należy zajmować się swoimi sprawami, a dopiero potem innych" czy o "wprowadzenie do gry sojuszów elementu transakcji handlowej".

"Rok temu Donald Trump, zostając prezydentem USA, spowodował poważną turbulencję w całym amerykańskim systemie politycznym. Rok po tym, gdy nowojorski cyklon z pomarańczowymi włosami zasiadł w Gabinecie Owalnym, cały świat zdaje się chwiać w podstawach" – pisze Mandeville, uznawana we Francji za wybitną specjalistkę od spraw międzynarodowych.

Dziennikarka zauważa, że "zadziwiające tweety" i "niedyplomatyczne" zachowania prezydenta powodują, że zarówno jego sojusznicy, jak i przeciwnicy nie wiedzą, co kryje się za hasłem "America First".

Wycofanie się z paryskiego porozumienia w sprawie klimatu, jak i działania wokół porozumienia nuklearnego z Iranem - czytamy - "ukazując wolę działania w sposób jednostronny, zwiększyły niepokój" obserwatorów.

Mandeville zauważa jednak, że choć liczni analitycy uznali Trumpa za przyczynę rozsypania się systemu międzynarodowego, "rzeczywistość jest bardziej złożona".

Choć "Trump wykazuje potencjalnie wybuchowe skłonności do mącenia w układach międzynarodowych, nie on jest przyczyną wielkiego nieładu w świecie" - ocenia komentatorka. Przypomina, że "wielkie wyzwania naszych czasów", jak rozrastanie się chińskiej potęgi, dążenia Rosji do zburzenia status quo, wojna domowa w Syrii, islamski terroryzm i polityka nuklearna Korei Północnej, nie zrodziły się wraz z wyborem Trumpa na prezydenta USA.

Choć w kampanii wyborczej Trump mówił "America First", nie okazał się izolacjonistą - czytamy w "Le Figaro". "Jest on raczej nacjonalistycznym +realistą+, niechętnym zaangażowaniu wojskowemu, ale gotowym do użycia siły, jeśli to konieczne" – pisze dziennikarka, stwierdzając, że wcześniej w ten sposób postępował prezydent Ronald Reagan.

Zauważa, że jednocześnie Trump, "wyrażając poparcie dla narodu irańskiego przeciw reżimowi mułłów", zamyka usta tym, którzy "oskarżali go o lekceważenie praw narodów". Również fascynacja Trumpa z czasów kampanii wyborczej dla prezydenta Rosji Władimira Putina nie przeszkodziła "silnemu poparciu dla Kijowa, odmowie zniesienia sankcji wobec Rosji i pozwoleniu na sprzedaż broni Ukrainie".

Podobnie "pośpieszne deklaracje", że odrzuci art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, który mówi o obronie kolektywnej, "jeśli sojusznicy nie wzięliby na siebie większej części kosztów, nie przeszkodziły prezydentowi w zasadniczym wzmocnieniu obecności amerykańskiej w Europie" - czytamy.

Na zakończenie Mandeville cytuje anonimowego dyplomatę: "To, co robi prezydent USA, jest o wiele ważniejsze od tego, co mówi Trump". (PAP)

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)