Obecność skrajnych nacjonalistów w rządzie i korupcja budzą w Brukseli zaniepokojenie.
Od poniedziałku pracom w Unii Europejskiej przewodzi Bułgaria. Wprawdzie prezydencja nie jest już tak istotną sprawą, jak była przed wejściem w życie traktatu lizbońskiego (jej wpływ na ustalanie agendy UE jest mniejszy), ale symbolicznie nadal jest to ważne wydarzenie. Zwłaszcza dla krajów, które – jak Bułgaria – sprawują ją po raz pierwszy. Dla Brukseli będzie to jednak dość kłopotliwe przewodnictwo.
Największą kontrowersją związaną z prezydencją Sofii jest skład koalicji rządowej. W wyborach z marca 2017 r. wygrała kierowana przez Bojko Borisowa centroprawicowa partia GERB, ale jako że nie uzyskała bezwzględnej większości, zawarła koalicję z ugrupowaniem o nazwie Zjednoczeni Patrioci. To blok wyborczy trzech skrajnie prawicowych partii, przy których współrządząca od niedawna Austrią prawicowo-populistyczna Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) wygląda na polityczny mainstream.
Waleri Simeonow, jeden z liderów Zjednoczonych Patriotów, a zarazem wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę oraz politykę demograficzną, w 2014 r. przemawiając w parlamencie nazwał bułgarskich Romów „zuchwałymi, nadmiernie pewnymi siebie dzikimi małpami człekokształtnymi” (w zeszłym roku sąd uznał go winnym używania mowy nienawiści, a od czasu wejścia do rządu stonował swoje wypowiedzi).
Krasimir Karakaczanow, który pełni jednocześnie funkcje wicepremiera odpowiedzialnego za kwestie bezpieczeństwa oraz ministra obrony, powiedział w zeszłym roku w wywiadzie – już jako członek rządu – że w celu zatrzymania nielegalnej imigracji do Europy na jej zewnętrznych granicach powinny zostać rozmieszczone wojska NATO lub UE, mające prawo w razie potrzeby używać siły.
Minister środowiska Neno Dimow kwestionował w 2015 r. istnienie zmian klimatycznych, przekonując, że nie powinny być one przedmiotem troski, bo są manipulacją, a unijne cele ograniczania emisji szkodliwych substancji są tworzone po to, by wielki biznes mógł zarabiać w ten sposób miliardy euro.
I na dokładkę mamy wiceministra rozwoju regionalnego Pawel Tenew, który kilka dni po objęciu funkcji podał się do dymisji, gdyż media znalazły na jego profilu na Facebooku zdjęcie z 2008 r., gdy wykonuje nazistowski salut w Paryżu.
Ogółem Zjednoczeni Patrioci mają w 21-osobowym gabinecie Borisowa siedmiu członków.
Oczywiście Bułgaria podczas sprawowania prezydencji będzie reprezentowana głównie przez szefa rządu, ewentualnie przez prezydenta Rumena Radewa, ale też nie jest tak, że skrajna prawica będzie nieobecna. Karakaczanow jako minister obrony będzie uczestniczył w unijnej Radzie Spraw Zagranicznych, minister gospodarki Emil Karanikołow będzie przewodniczył radzie ds. konkurencyjności, zaś wspomniany Dimow – posiedzeniom ministrów środowiska.
Jeszcze na wiele tygodni przed rozpoczęciem bułgarskiej prezydencji wielu polityków z zachodniej części UE wyrażało oburzenie poglądami głoszonymi przez Zjednoczonych Patriotów oraz konsternację z powodu tego, iż chcąc nie chcąc znajdą się oni na eksponowanych miejscach.
Bułgarska opozycja złożyła wniosek o wotum nieufności dla rządu (nie z powodu poglądów głoszonych przez Zjednoczonych Patriotów, lecz oskarżeń o korupcję), który będzie poddany pod głosowanie w połowie stycznia. Szanse na to, że rząd zostanie odwołany, są jednak niewielkie. A pewności, że koalicja sama z siebie się nie rozpadnie w ciągu najbliższego półrocza, nie ma żadnej.
GERB i Zjednoczeni Patrioci w wielu kwestiach mocno się różnią, a wspólny rząd tworzą bardziej z powodu braku alternatywy niż bliskości programowej. Z kolei ewentualny upadek rządu i przedterminowe wybory w trakcie sprawowania unijnej prezydencji nie pomogą Sofii w realizacji jej priorytetów, którymi według rządu Borisowa mają być: wypracowanie porozumienia w sprawie polityki migracyjnej wspólnoty, przygotowanie do rozmów o nowej perspektywie budżetowej dla UE i integracja z Unią zachodnich Bałkanów.
Cieniem na bułgarskim przewodnictwie w Unii kładzie się też kwestia korupcji. Po 11 latach członkostwa we Wspólnocie postępy w jej zwalczaniu są niewielkie. Bułgaria nadal jest najbardziej dotkniętym przekupstwem państwem Unii (według bułgarskich badań, w praktykach korupcyjnych, czyli przyjmowaniu bądź dawaniu łapówek, brał udział więcej niż co piąty dorosły mieszkaniec kraju).
Borisow po raz pierwszy doszedł do władzy, obiecując bezpardonową walkę z tą plagą, ale skoro nawet wobec członków jego rządu wysuwane są takie oskarżenia, świadczy to, że problem jest poważny. A to, że unijnym spotkaniom ministerialnym mogą przewodniczyć politycy z korupcyjnymi zarzutami, też raczej nie nastraja Brukseli optymistycznie w kontekście bułgarskiej prezydencji.