Wiosną 2016, tuż przed szczytem NATO, Komisja Europejska była bliska porozumienia z polskim rządem ws. Trybunału Konstytucyjnego. Istotną rolę w rozmowach z Brukselą odgrywał Mateusz Morawiecki. Warunki kompromisu akceptowała opozycja. Gdyby do niego doszło, dziś nie byłoby tematu artykułu 7.

O rozmowach wiedziała Nowogrodzka. Sprzyjała im ambasada USA w Warszawie. Nasi informatorzy ze strony PiS i instytucji unijnych przekonują, że porozumienie wydawało się gotowe. Do 2017 w skład TK mieli wejść sędziowie wybrani przez Sejm zdominowany przez PiS. Prawo i Sprawiedliwość miało również wybrać „swojego” przewodniczącego Trybunału. Rozwiązanie było czystą polityką. Wówczas nikt jednak nie miał złudzeń: spór zaszedł za daleko i nie da się go załatwić w duchu pozytywizmu prawniczego.

- Potwierdzam, że takie symultaniczne rozmowy z Komisją i opozycją prowadzono. Proponowano różne scenariusze. Wydawało się, że kompromis był blisko. Zastrzegam jednak, że nigdy nie doszło do bezpośrednich negocjacji, przy jednym stole, między PiS i opozycją w sprawie Trybunału Konstytucyjnego – mówi DGP wysokiej rangi przedstawiciel obozu rządzącego. – Szukaliśmy po stronie rządowej osób, które po pierwsze rozumiały jak bardzo szkodliwy dla Polski jest spór z Komisją, po drugie takich, które były wystarczająco silne w PiS, by przekonać prezesa Jarosława Kaczyńskiego do konieczności poszukiwania porozumienia – relacjonuje informator DGP ze struktur europejskich. – Taką osobą był ówczesny wicepremier Morawiecki i dysponujący kanałami komunikacji z posłami PO Jarosław Gowin. Równocześnie chcieliśmy dotrzeć jak najbliżej Nowogrodzkiej – dodaje. Mediatorem miał być również jeden z kościelnych hierarchów.

Dlaczego rozmowy o kompromisie wokół TK ostatecznie upadły? CZYTAJ w środowym DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ