Prokurator wojskowy donosił na Andrzeja Przyłębskiego - pisze portal wPolityce.pl na podstawie protokołu z zeznań ambasadora RP w Berlinie złożonych przed prokuratorem Biura Legislacyjnego IPN w sierpniu tego roku. Opisane donosy miały miejsce w latach 70.

Jak wynika z przytoczonych przez portal zeznań ambasadora, jego kontakt z - jak się okazało - funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa miał miejsce, kiedy w 1979 roku był studentem pierwszego roku filozofii na UAM w Poznaniu.

"Nie widziałem dla siebie perspektyw w ówcześnie istniejącej w Polsce sytuacji.(…) Złożyłem na Komendzie Wojewódzkiej MO w Koninie wniosek paszportowy.(…) W terminie wezwania udałem się na komendę zapewne do wskazanego pokoju. Tam przyjął mnie urzędnik biura paszportowego. On występował po cywilnego.(…) Z tego co pamiętam on nie przedstawił mi się z imienia i nazwiska, a już z całą pewnością nie informował mnie przed rozpoczęciem rozmowy, że był funkcjonariuszem SB" - zeznawał Przyłębski.

Według ambasadora RP SB-ek przedstawił mu szereg zastrzeżeń związanych z jego ubieganiem się o paszport.

"(...) stwierdził, że mam kuzyna Romana N., który przed trzema laty wyjechał na Zachód i nie powrócił. Mogło być tak, że funkcjonariusz miał pretensje, bo nie umieściłem kuzyna we wniosku paszportowym" - stwierdził Przyłębski.

"Funkcjonariusz zarzucił mi, że zajmuję się kolportażem literatury opozycyjnej +drugiego obiegu+. Chodziło głownie o literaturę Polskiego Porozumienia Niepodległościowego i o jakieś inne jeszcze +mniejsze+ wydawnictwo, być może chodziło tu o KOR. Ten urzędnik stwierdził, że to najpoważniejszy zarzut, który najprawdopodobniej przeszkodzi w wydaniu mi paszportu" - dodał.

Zeznający przed IPN amb. Przyłębski powiedział, że był zaskoczony, bo "okazało się, że od dłuższego czasu jestem w jakiś sposób inwigilowany przez organ PRL". "Zresztą ta sytuacja umocniła mnie wówczas w przekonaniu, że nie mam już szukać w PRL i muszę wyjechać na stałe" - czytamy.

Następnie Przyłębski opisał spotkanie z tym samym urzędnikiem, które miało miejsce kilka dni później.

"(...) logicznie rzecz ujmując wiedziałem, że jest z SB, ale którego nadal traktowałem jak urzędnika paszportowego i do którego przyszedłem, by dowiedzieć się o decyzji paszportowej w mojej sprawie" - mówił Przyłębski.

"Ten funkcjonariusz tym razem od samego początku zaatakował mnie. Stwierdził, że nie tylko nie dostanę paszportu, ale wręcz wszczęte zostanie wobec mnie postępowanie o relegowanie z uczelni, ponieważ rozpowszechniam literaturę opozycyjną. Potem stwierdził, że jedynym moim wyjściem jest zgodzić się na bliższe związki ze służbą bezpieczeństwa.(…) Zaproponował mi wówczas podpisanie zobowiązania do współpracy ze służbą bezpieczeństwa" - kontynuował zeznanie Przyłębski.

"Ja byłem wtedy młodym człowiekiem i już nawet pomijając to, że zależało mi na otrzymaniu paszportu, to obawiałem się realnie jego zapowiedzi dotyczącej wyrzucenia mnie ze studiów. W takich warunkach zgodziłem się napisać zobowiązanie do współpracy, przy czym nie zamierzałem jej realizować, zwłaszcza wobec moich planów pozostania na stałe za granicą. Wydaje mi się, że jakoś bezpośrednio po tej rozmowie wydano mi paszport(…)" - wyjaśniał swoje ówczesne motywacje Przyłębski.

Spotkania z konkretnym, ale nieznanym z nazwiska funkcjonariuszem na tym się urwały.

"Po tym drugim spotkaniu na komendzie, a przed wyjazdem, ja już nie widziałem się z tym funkcjonariuszem. Oddałem oczywiście paszport, ale z nim się nie widziałem. Po jakimś czasie od mojego powrotu do Anglii ja także nie spotkałem się z tym funkcjonariuszem(…). Po jakimś czasie od mojego powrotu z Anglii ten funkcjonariusz chyba telefonicznie albo do akademika albo do mojego domu rodzinnego kontaktował się ze mną i prosił o spotkanie. Ja wówczas początkowo się zgodziłem, ale po namyśle ostatecznie nie poszedłem na to spotkanie i potem już nigdy się z tym funkcjonariuszem nie spotkałem" - opowiadał ambasador.

Jak pisze wPolityce.pl, podczas sierpniowego przesłuchania "wyszło też na jaw, kto w 1979 roku był tajnym współpracownikiem SB w otoczeniu Andrzeja Przyłębskiego i kto dostarczył bezpiece informacji, dzięki którym można było go szantażować. Tą osobą okazał się Stanisław S." (redakcja wpolityce.pl nie podała pełnego nazwiska TW - PAP).

"To był przyjaciel moich rodziców" - mówił Przyłębski.

"On był prokuratorem wojskowym w Szczecinie. Pochodził z tej samej miejscowości co ja i bywał zwłaszcza w weekendy u swojej rodziny. Przy tej okazji często odwiedzał moich rodziców. Rozmawiał głównie z rodzicami, ale później kiedy byłem już starszy także ja toczyłem z nim rozmaite dyskusje o wartościach. On był zaprzysięgłym komunistą stąd gorąco dyskutowaliśmy w trakcie tych wizyt, zwłaszcza gdy rozpocząłem już studia filozoficzne. Ponieważ ja przywiozłem do domu te materiały z +drugiego obiegu+ Stanisław S. widział je, bo pokazywałem mu je podczas naszych dyskusji. Ja nic nie wiedziałem o związkach Stanisława S. z SB.(…)" - tłumaczył dyplomata prokuratorowi IPN.

Odnosząc się do swoich kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa, Przyłębski stwierdził, że "w ogólności chciałbym jeszcze raz powiedzieć, że wszelkich podjętych przez mnie zobowiązań wobec SB podczas tych rozmów ja nie traktowałem poważnie. Nie miałem zamiaru podejmować żadnej współpracy, dostarczać jakichkolwiek istotnych dla SB informacji, nie zamierzałem ukrywać swoich rozmów z SB, zwłaszcza przed tymi osobami, których one dotyczyły".

"W mojej ocenie nigdy nie przekazałem służbie bezpieczeństwa żadnych istotnych dla niej informacji, czy to w formie pisemnej, czy ustnej" - podkreślił. (PAP)