Środowe głosowanie nad rezolucją ws. praworządności w Polsce pokazuje, że Parlamencie Europejskim może nie być wystarczającej większości, aby uruchomić art. 7 unijnego traktatu wobec naszego kraju.

Eurodeputowani przegłosowali w środę rezolucję wzywającą polski rząd do przestrzegania postanowień dotyczących praworządności. Zainicjowali też własną procedurę zmierzającą do uruchomienia wobec Polski art. 7 traktatu UE.

Chodzi o skierowanie wezwania do Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych PE, by ta opracowania specjalne sprawozdanie dotyczące Polski. Dzięki temu PE będzie mógł na sesji plenarnej przyjąć sprawozdanie komisji, wzywając tym samym Radę UE do podjęcia działań przewidzianych przez art. 7 ust. 1 Traktatu o Unii Europejskiej.

Zgodnie z nim Rada UE, czyli przedstawiciele rządów, może na wniosek PE lub Komisji Europejskiej stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez państwo członkowskie wartości unijnych. Potrzeba do tego większości czterech piątych państw UE. Na uruchomienie art 7. wobec Polski, mimo wielu wezwań ze strony europarlamentarzystów, nie zdecydowała się do tej pory Komisja Europejska.

Jednak wynik głosowania ws. rezolucji Parlamentu Europejskiego też pozostawia wątpliwości co do tego, czy znajdzie się wystarczająco wielu europosłów, by uruchomić art. 7 wobec Polski. Procedura w tej sprawie opisana jest w art. 83 regulaminu europarlamentu.

W świetle jego zapisów uzasadniony wniosek wzywający Radę do podjęcia działań zgodnie z art. 7 ust. 1 Traktatu o UE musi być przegłosowany większością dwóch trzecich oddanych głosów.

W środę takiej większości za rezolucją nie było. Za jej przyjęciem opowiedziało się 438 eurodeputowanych (152 było przeciw, 71 wstrzymało się od głosu), czyli nieco mniej niż 2/3.

Taki wynik to konsekwencja postawy m.in. polskich europosłów, którzy niezależnie od frakcji w większości nie poparli rezolucji. Eurodeputowani PiS byli przeciw; PSL zbojkotowali udział w głosowaniu, a PO - poza kilkoma wyjątkami - się wstrzymali.

"Nie będziemy popierali rezolucji, która będzie zawierała odniesienia do badania stanu praworządności, które z kolei otwierają drogę do art. 7" - mówił przed głosowaniami szef delegacji PO w PE Janusz Lewandowski.

Z nieoficjalnych informacji PAP wynika, że ustalona wcześniej dyscyplina w delegacji Platformy została złamana przez kilkoro eurodeputowanych, m.in. Różę Thun i Michała Boniego.

"Głosowałem za, bo to narzędzie presji na zmianę pozycji przez rząd, to nie jest decyzja, to kierunek prac, nie ma żadnego przesądzenia o sankcjach, jak to niektórzy interpretują. Jestem przeciwko sankcjom" - przekazał PAP Boni.

Inaczej sprawę widzi inny europoseł PO Jerzy Buzek, który zagłosował przeciw rezolucji. "Nie poparłem uruchomienia art. 7, bo uderzyłby w Polskę i Polaków. Ubolewam, że rząd brakiem dialogu naraża nas na niebezpieczeństwo sankcji" - oświadczył na Twitterze.