Każda rocznica odzyskania niepodległości prowokuje do liczenia na głos, ilu mamy patriotów. I jak mantra wraca spostrzeżenie, że jeśli naród ma być jednością, musi liczyć na swoich wrogów.
Dziennik Gazeta Prawna
Brzeszcze. Grupka podpitych mężczyzn zaczepia przechodniów. 33-letni Ukrainiec reaguje na zaczepki. Agresorom nie podoba się jego wschodni akcent, więc ruszają do bitki. Dopadają ofiarę w sklepie spożywczym, na zmianę bijąc i kopiąc. Powiedzą później, że do agresji sprowokowało ich pochodzenie katowanego. Usłyszeli zarzut pobicia, ale tylko dlatego, że ofiara nie zgłosiła, że została obrażona.
Rzeszów. Grupa Portugalczyków, która przyjechała do Polski w ramach programu Erasmus na praktyki i szkolenia zawodowe, zatrzymuje się w hotelu Iskra. Jeden z nastolatków zostaje zaatakowany w hotelowym korytarzu – na szczęście tylko słownie – przez starszego mężczyznę, który nie lubi obcych.
Łódź. 37-letni mężczyzna wyzywa 25-letnią Algierkę podróżującą tramwajem. Wypycha ją z pojazdu. Sprawca zostaje złapany i przyznaje się do winy. Na swoją obronę mówi, że nienawidzi muzułmanów, nie chce ich w Polsce i to nie pierwsza jego „interwencja” dla utrzymania czystości rasowej w Polsce. Grozi mu do trzech lat pozbawienia wolności.
Przykłady można mnożyć: tureccy studenci pobici w Toruniu, Włoch zaatakowany w Szczecinie, nigeryjski doktorant – w Warszawie. Od kilku lat zauważalnie rośnie w Polsce liczba przestępstw na tle rasowym. W 2016 r. (z którego pochodzą przytoczone powyżej przykłady) było ich 765, podczas gdy w 2014 r. – 262.
Dyskryminacja tolerancji
„Niemal w każdym wypadku napaść poprzedzały obraźliwe słowa dotyczące wyznawców islamu, Ukraińców czy czarnoskórych”, piszą autorzy raportu „Mowa nienawiści, mowa pogardy w Polsce 2016” (Fundacja im. Stefana Batorego we współpracy z Centrum Badań nad Uprzedzeniami, interdyscyplinarną jednostką Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego) poświęconego badaniom przemocy werbalnej wobec grup mniejszościowych. Wymieniają dziesięć grup, wobec których zdarza się nam stosować mowę nienawiści. To geje, lesbijki, osoby transseksualne, feministki, imigranci, muzułmanie, osoby czarnoskóre, Romowie, Żydzi i Ukraińcy. Transseksualiści i lesbijki zazwyczaj słyszą pod swoim adresem epitety w stylu: „odmieńcy” i „odszczepieńcy” (w przypadku tych pierwszych było to 59,3 proc. ogółu wypowiedzi, w przypadku drugich – 45,5 proc.). Geje budzą „biologiczne obrzydzenie” (85,7 proc.), Romowie to „oszuści i przestępcy” (63,6 proc.), a za grzechy historii najdotkliwiej powinni odpokutować Ukraińcy (79,2 proc.) oraz Żydzi (59,1 proc.). Co ciekawe, tylko osoby czarnoskóre wywołują jednoznaczne emocje – 100 proc. opinii na ich temat podszyte jest werbalną odrazą: „dzicz”, „brak inteligencji”.
– Mowa nienawiści jest zjawiskiem, które polega na używaniu języka w celu rozbudzenia, rozpowszechniania czy usprawiedliwiania nienawiści i dyskryminacji, jak również przemocy wobec konkretnych osób, grup osób, przedstawicieli mniejszości czy jakiegokolwiek innego podmiotu będącego na celowniku danej wypowiedzi – tłumaczy Przemysław Iwanek z Fundacji Humanity in Action Polska, która wspiera działania na rzecz szacunku praw człowieka i budowy społeczeństwa obywatelskiego. – Przyczyny tego zjawiska są różnorakie i nie jest to nowy problem w Polsce. Z jednej strony obserwujemy rewolucję w przestrzeni medialnej, która uległa decentralizacji – to użytkownicy internetu tworzą sami newsy – i obniżeniu standardów weryfikacji przedstawianych faktów. Z drugiej strony można dostrzec krytykę rządzących środowisk wobec edukacji antydyskryminacyjnej, praw mniejszości i tolerancji. Programy antydyskryminacyjne i uwrażliwiające na prawa człowieka w wyniku nagonki na gender nie są prawie w ogóle wspierane przez państwowe fundusze. Jedynie niektóre samorządy nadal widzą w nich wartość – dodaje.
Z badań raportu „Mowa nienawiści, mowa pogardy” wynika, że 54 proc. dorosłych mężczyzn i 35 proc. kobiet zdarzyło się chociaż raz użyć mowy nienawiści wobec którejś z dziesięciu mniejszości. Ale aż 64 proc. osób młodych, poniżej 20. roku życia, przyznało się do stosowania obraźliwych określeń na tym tle w mowie lub na piśmie. Na szczęście z wiekiem ta tendencja spada – wśród 30-latków to 56-proc., a wśród 40-latków - 43 proc. wypowiada się niepochlebnie o mniejszościach, a najstarszych problem ten dotyczy w najmniejszym stopniu (tylko co piąty 70-latek). Powodem złego nastawienia do innych jest – jak podaje raport – niska samoocena oraz ogólny poziom agresji werbalnej; i dotyczy to tak samo młodzieży, jak dorosłych. Inne są natomiast źródła, które inspirują do stosowania tego rodzaju przemocy. W przypadku młodszych winę za taki stan rzeczy ponosi internet (tak uważa 96 proc. przebadanej młodzieży). Starsi ulegają jej głównie za pośrednictwem telewizji, ale – i to jest wielki powód do niepokoju – aż 65 proc. dorosłych przyznaje, że zaraża się mową nienawiści w trakcie rozmów ze znajomymi.
– Prawdopodobnie „kryzys uchodźczy”, a zwłaszcza to, jak jest on relacjonowany w różnych mediach, wpłynął na dynamikę rozprzestrzeniania się mowy nienawiści – komentuje wyniki badań Wiktor Soral, jeden ze współautorów raportu „Mowa nienawiści, mowa pogardy”. – Porównania częstości kontaktu z mową nienawiści w 2014 do 2016 r. wskazują niekiedy na aż dwukrotny wzrost tego zjawiska – zwłaszcza w przypadku mowy nienawiści dotyczącej muzułmanów. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to nie tylko wzrost uprzedzeń sprzyja wzrostowi stosowania mowy nienawiści, ale również – być może przede wszystkim – rozprzestrzenianie się mowy nienawiści sprzyja wzrostowi uprzedzeń.
Złe emocje wzmacnia oczywiście internet. – Interaktywność, poczucie anonimowości, szybkość przekazu i powszechność – wylicza Soral. – Przez to tworzy warunki sprzyjające naturalnemu, przypominającemu epidemię, rozprzestrzenianiu się mowy nienawiści. W artykule, który został opublikowany kilka dni temu w czasopiśmie „Aggressive Behavior”, wykazaliśmy (współautorami artykułu są Michał Bilewicz i Mikołaj Winiewski – red.), że sam kontakt z mową nienawiści – ale istotnym warunkiem jest, aby był on powtarzalny – prowadzi do wzrostu poziomu uprzedzeń. I może sprzyjać częstszemu jej stosowaniu.
W internecie pojedyncza wiadomość może wywołać reakcję w postaci lawiny mniej lub bardziej zorganizowanego hejtu, co tylko nakręca spiralę nienawiści. Zjawisko trollingu, czyli forsowania w sieci natarczywych, często nieprawdziwych treści, ale zawsze obliczonych na wywołanie agresywnych dyskusji i negatywnych emocji, Robert Gorwa z Uniwersytetu w Oksfordzie klasyfikuje jako jedno z trzech narzędzi do szerzenia informatycznej propagandy (pozostałe dwa to produkowanie fake newsów oraz używanie politycznych botów, które udając prawdziwych użytkowników, z automatu infekują sieć partyjnymi przekazami). W raporcie „Computational Propaganda in Poland: False Amplifiers and the Digital Public Sphere” Gorwa przygląda się m.in. nienawistnym wpisom w polskim internecie i ich żywotności w sieci. Autor opracowania zwraca uwagę na to, że w wirtualnym świecie nic nie ginie, a próba uporania się z hejtem przypomina walkę z wiatrakami. Bo usunięty przez moderatorów wpis odradza się dzięki indeksującym go algorytmom. I jeśli nagonka na daną osobę miała charakter permanentny, jej nazwisko w wyszukiwarce nadal będzie się wyświetlało w niekorzystnym kontekście.
Analiza oksfordzkiego naukowca dotycząca wykorzystywania mediów społecznościowych do manipulowania opinią publiczną w Polsce w latach 2015–2017 w dużej mierze pokrywa się z monitoringiem mowy nienawiści prowadzonym przez Sorala i pozostałych badaczy. A to dlatego, że twórcy raportu porównywali dzisiejszą werbalną aktywność Polaków w stosunku do mniejszości do tej tuż sprzed kryzysu migracyjnego przypadającego na 2015 r. Jeszcze w 2014 r. tylko co piąty dorosły Polak deklarował, że słyszał w telewizji drastyczne wypowiedzi skierowane przeciwko muzułmanom i Ukraińcom, a dziś niemal połowa odbiera w mediach przekaz postponujący wyznawców islamu (złe słowa o obywatelach z Ukrainy zapamiętał co czwarty). Gorzej jest w przypadku młodzieży przesiadującej w internecie – dwa lata temu niecała połowa spotkała się z nagonką na Żydów, muzułmanów czy Ukraińców, teraz wypowiedzi antysemickie przeczytało w sieci 75 proc. młodych ludzi, a 80 proc. z nich znalazło tam negatywne opinie o muzułmanach.
Megalomania narodowa
Pewne jest jedno – mowa nienawiści nie istnieje bez jej adresata, czyli bez wroga. A wróg musi istnieć, aby można było zarządzać społecznymi emocjami; aby było przeciwko komu się jednoczyć; aby móc się od kogo narodowościowo odróżniać. Jeśli świadomości społecznej danej zbiorowości nie zamieszkuje wróg, trzeba go w niej czym prędzej zameldować.
– Jest taka znana książka Umberto Eco „Wymyślanie wrogów i inne teksty okolicznościowe” – mówi prof. Wojciech Burszta, antropolog i krytyk kultury z Uniwersytetu SWPS. – Eco wychodzi w niej od anegdoty, jak w Nowym Jorku jechał taksówką i kierowca, pochodzący z bliżej nieokreślonego kraju afrykańskiego, zapytał: „Jakich Włosi mają teraz największych wrogów?”. „Nie mamy żadnych wrogów” – odpowiedział spontanicznie Eco. A później zaczął się nad tym zastanawiać i na bazie tych refleksji powstał cały tekst dotyczący tego, że bez wrogów nie ma naszej tożsamości. Tworzenie najrozmaitszych obcych jest bardzo ważnym lepiszczem dla tkanki narodowej i społecznej.
Nie ma więc naszej tożsamości bez wroga. A dzięki obcym i negatywnym emocjom, które wywołują, oraz konfliktom (nierzadko zbrojnym) będącym konsekwencjami sporów terytorialnych czy obyczajowych między nimi a nami powstaje wertykalna opowieść o historii narodu przekazywana później z pokolenia na pokolenie. Bitwy, wojny, rozbiory, powstania – te wydarzenia cementują zbiorowe „ja”.
W polskim przypadku położenie geograficzne – między Niemcami a Rosją – od wieków definiowało nasz spór z państwami ościennymi. Niemcy do spółki z Rosjanami są obecni w naszej historii jako najeźdźcy, agresorzy, odpowiedzialni za czystki Krzyżaków, rozbiory, II wojnę światową, hitleryzm, socjalizm. Dlatego do dziś traktujemy obu sąsiadów niechętnie, usprawiedliwiając ten resentyment historycznymi zaszłościami. – Niemcy zawsze uchodzili za cywilizacyjne zagrożenie. Nasze poczucie niższości technologicznej i gospodarczej wobec bardziej rozwiniętego sąsiada szybko się ujawniło. Natomiast nigdy podobnego uczucia nie żywiliśmy do Rusinów – z ich strony obawialiśmy się nawały i zdziczenia. Niemcy więc to za dużo cywilizacji, która mogła przerobić polskiego obywatela na zachodnią modłę, a Rosjanie to zezwierzęcenie kultury i obyczajów – tłumaczy prof. Burszta.
O ile jednak ten strach da się racjonalnie wytłumaczyć, o tyle opluwanie mową nienawiści Żydów czy muzułmanów już takiego uzasadnienia nie dostarcza. Z dziejowego punktu widzenia nie sposób postponować wyznawców islamu, względem których nasila się wrogość. Z powodu ich występowania na naszych terenach – też nie. Według przybliżonych szacunków Głównego Urzędu Statystycznego oraz Urzędu ds. Cudzoziemców w Polsce mieszka jedynie około 10–11 tys. muzułmanów.
– Turcja nigdy nie była dla nas takim wrogiem jak Rosja i Niemcy, nigdy z nami nie wygrała – komentuje złą polską emocję wobec kultury bliskowschodniej prof. Burszta. – Czasy sarmackie to było sturczenie obyczaju i stroju, czerpanie garściami z tamtejszej kultury w sferze języka, kuchni, uzbrojenia z jednoczesną wyższością kulturową. Określenia „sukmana” czy „husaria” to są wszystko przetworzone słowa z języka tureckiego. To był wróg, z którego osiągnięć korzystano. Co ciekawe król Sobieski pod Wiedniem kazał naszym wojakom opasywać się sznurami konopnymi, żeby odróżniali się od Turków, którzy nosili identyczne stroje. Kultura, którą dzisiaj w takim propagandowym zapale nazwano islamską, była bardzo silnie obecna w naszej tradycji, już nie mówiąc o wpływach ormiańskich, występujących również w sztuce, bo chociażby obraz Matki Boskiej Częstochowskiej te wpływy zdradza. XVII-wieczny flirt czy wręcz romans z kulturą Orientu trwał do oświecenia – w następnym stuleciu nastąpiła krytyczna wiwisekcja tych fascynacji, co równolegle zbiegło się z upadkiem państwa polskiego i zmianą orientacji na zachodnią.
Wspomniana wyższość kulturowa ma tu niebagatelne znaczenie. Rzec by nawet można – za Janem Stanisławem Bystroniem – „megalomania narodowa”. Zdaniem prof. Burszty ten brzydki nawyk społeczny wcale się przez wieki nie zdezaktualizował, on się utrwala. Dlatego protekcjonalnie traktujemy Białorusinów, Ukraińców czy Żydów – bo pobrzmiewa w nas resztka sarmackiej wyniosłości, którą socjolog Jan Sowa w „Fantomowym ciele króla. Peryferyjnych zmaganiach z nowoczesną formą” sportretował następująco: „Szlachta uważała samą siebie za naród, co znajdowało odzwierciedlenie w micie odrębnego pochodzenia. Daje nam to ciekawą sytuację, w której relacja elit do reszty społeczeństwa miała charakter kolonialny na mocy samodefinicji owych elit: w fantazmacie tym szlachta jako wojownicy pochodzący ze stepów Azji podporządkowała sobie osiadłą, rolniczą ludność Europy Środowo-Wschodniej”.
Jaka tożsamość
Mowę nienawiści da się więc uzasadnić na kilka sposobów, o których mowa powyżej – zaszłościami historycznymi, sarmacką wyniosłością oraz poczuciem niższości. Warto zatrzymać się na moment przy tej ostatniej emocji. Kompleks cywilizacyjnie rozwiniętych Niemców doskwiera nam nadal i podsyca społeczny gniew, dodatkowo wspierany przez prawdziwą (choć nadużywaną) opowieść o martyrologii narodu polskiego pod niemiecką okupacją. Co interesujące, wrogich uczuć nie żywimy wobec Szwedów, choć toczyliśmy z nimi wojny w XVII wieku, a zrabowane nam dobra są do tej pory w posiadaniu zamorskich sąsiadów. Skąd ta niekonsekwencja w tolerowaniu akurat skandynawskiego narodu? Otóż i Polacy, i Szwedzi w czasach potopu mieli podobną strukturę społeczną; w stratyfikacji dominowali chłopi, a szlachta i mieszczaństwo stanowiły dużo mniejszy odsetek. Skoro nie mieliśmy podstaw do kompleksów wobec Szwedów, Skandynawowie nie dostąpili zaszczytu stania się obcymi w polskich oczach.
Nasi prawdziwi wrogowie byli dlatego groźniejsi, bo łatwi w etykietowaniu. Żyd przed wojną był wrogiem gospodarczym, który zagrażał polskim interesom. Ukrainiec – w wyniku krwawej historii wołyńskiej i ludowych przesądów – wyrósł na diabła wcielonego o czarnym podniebieniu. Homoseksualista był oswojonym obcym, który miał cicho siedzieć i się nie afiszować, a kiedy wyszedł na powierzchnię, zrobił coming out, pozakładał stowarzyszenia i zaczął urządzać parady równości, trafił do głównego nurtu nienawiści.
Mimo wszystko najgroźniejsi obcy to nie ci, którzy już tu są, ale ci, którzy dopiero tu przyjdą.
Robert Gorwa, monitorując pośrednio mowę nienawiści w polskim internecie, nie patrzy z optymizmem w przyszłość. Formułuje taką oto refleksję natury ogólnej: „Wkraczamy w złoty wiek propagandy, dezinformacji i manipulacji medialnej”. Czy jest zatem szansa na wykształcenie mechanizmu obronnego nie tyle przed obcymi, ile przed postępującą werbalną nagonką na obcych?
Pewne działania w tym zakresie są prowadzone. – Humanity in Action Polska realizuje program przeciwdziałania kulturze hejtu na kilku poziomach – opowiada Przemysław Iwanek. – Tworzymy nowoczesne narzędzia edukacyjne w postaci filmów, warsztatów czy gier miejskich, poświęconych – czego przykładem książka „O Żydach i Żydówkach” – dostarczaniu wiedzy na temat mniejszości. Prowadzimy kampanie społeczne takie jak „Start-up! Laboratoria akcji i idei przeciw mowie nienawiści”, w ramach których powstała wtyczka do Google Chrome „Hejt Alert” pozwalająca na zgłoszenie mowy nienawiści za pomocą kilku kliknięć. Promujemy też oddolne działania osób niezależnych – protest w warszawskich tramwajach zainicjowany przez Daniela Wolniewicza-Slomkę po ataku na profesora UW za mówienie w języku niemieckim czy działalność Kuchni Konfliktu, w której potrawy serwują migranci, co uwrażliwia na problemy uchodźcze oraz konflikty zbrojne.
Profesor Burszta zdaje się jednak podzielać pesymizm Roberta Gorwy. Zalicza nasz kraj do grona społeczeństw o większym stopniu heterofobii, czyli obawy przed tym, co odmienne, która kwitnie zwłaszcza w państwach wschodnioeuropejskich. A to nie rokuje najlepiej. – Czas PRL-u zrobił swoje, ale eksperymentowanie z kapitalizmem również – wyjaśnia. – Idealizowanie narodu, mało krytyczne podejście do własnej historii i zastępowanie zniuansowanej narracji pewnymi wersjami polityki historycznej – co dzieje się w tej części Europy, szczególnie w Polsce – sprawia, że heterofobia ma się gdzie zakorzenić. Z narodu obywatelskiego, jakim chcieliśmy być zgodnie z Konstytucją 3 maja, staliśmy się narodem etnicznym, do czego przyczynił się polski Kościół. Najdalszy jestem od odmawiania Kościołowi wielkich zasług, jeśli chodzi o podtrzymywanie tożsamości. Tylko pytanie – jakiej tożsamości? Dopóki przymierze tronu i ołtarza istnieje – a teraz uległo w Polsce wzmocnieniu – nie spodziewajmy się większej otwartości ani próby pokonywania heterofobii.
Wróg musi istnieć, aby można było zarządzać społecznymi emocjami; aby było przeciwko komu się jednoczyć; aby móc się od kogo narodowościowo odróżniać. Jeśli świadomości społecznej danej zbiorowości nie zamieszkuje wróg, trzeba go w niej czym prędzej zameldować