Przegrana politycznie, osamotniona, straszona prokuraturą. Ale jednocześnie Warszawa pod jej rządami stała się stolicą z prawdziwego zdarzenia. I gdyby nie afera reprywatyzacyjna, którą Hanna Gronkiewicz-Waltz fatalnie rozegrała, mogłaby zasiadać w najważniejszym fotelu w mieście dożywotnio.
Magazyn 27.10. / DGP
Dziś chwalenie Hanny Gronkiewicz-Waltz nie jest łatwe. Nieprzychylne jej media zrobiły z niej twarz „złodziejskiej reprywatyzacji”. Te, które do niedawna można by uznać za przychylne, również czyhają na jej każde potknięcie. Dla wszystkich Hanna Gronkiewicz-Waltz przestała być włodarzem stolicy, blisko dwumilionowego miasta. Stała się symbolem oszustw, przez które państwo straciło majątek.
Wiadomo już, że to ostatnia kadencja Gronkiewicz-Waltz. Zapowiedziała, że nie planuje ubiegać się o reelekcję. Nie jest tajemnicą, że afera reprywatyzacyjna odcisnęła wielkie piętno na ostatnich latach jej rządzenia stolicą. Gdyby nie ona, prawdopodobnie wystartowałaby ponownie. Tak się jednak nie stanie.
Jeszcze kilka lat temu była najpopularniejszą osobą w mieście, a o bliskość przy jej uchu zabiegali niemal wszyscy czołowi politycy. W dorocznych badaniach Centrum Badania Opinii Społecznej dwukrotnie plasowała się w czołówce rankingu na polityka roku (piąte oraz siódme miejsce). A dziś? Gronkiewicz-Waltz jest sama, otoczona jedynie urzędnikami, którym płaci. O społecznym poparciu dla niej trudno cokolwiek powiedzieć, bo żadnej sondażowni od wielu miesięcy nie przychodzi nawet na myśl, by uwzględniać ją w badaniu. Prędzej można w nim znaleźć Włodzimierza Czarzastego.
Dekada sukcesów
Wielki triumf Hanny Gronkiewicz-Waltz zaczął się w 2005 r. od wyborów parlamentarnych. Osiągnęła nieprawdopodobny wynik: ciut ponad 137 tys. głosów. Tyle właśnie zdobyła jako liderka Platformy Obywatelskiej na warszawskiej liście. Skala porównawcza? Jarosław Kaczyński zdobył 171 tys. głosów. A Bronisław Komorowski – 42 tys.
Wynik Gronkiewicz-Waltz został uznany za wielki sukces. Jeden z niewielu, bo pewnie krocząca po władzę Platforma Obywatelska nieoczekiwanie wybory przegrała. Rezultat Hanny Gronkiewicz-Waltz był zaś dość niespodziewany, gdyż doświadczona polityk wracała właśnie z „wygnania” do Londynu, gdzie była wiceprezesem Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
25 września 2005 r. stało się jasne: to Hanna Gronkiewicz-Waltz stanie do walki o fotel prezydenta stolicy. Wszystkie kolejne decyzje, które zrobiły z niej pierwszoligowego polityka Platformy, były temu podporządkowane. – Na chwilę przed warszawskimi wyborami została nawet wiceszefową partii. By stołeczny elektorat nie miał wątpliwości, że ma zaplecze polityczne i cieszy się poparciem coraz popularniejszego Donalda Tuska – mówi nam jeden z posłów PO.
Plan się powiódł. Gronkiewicz-Waltz zostaje 2 grudnia 2006 r. prezydentem stolicy po pokonaniu Kazimierza Marcinkiewicza. W 2010 r. wygrywa ponownie – tym razem nawet bez konieczności przeprowadzania drugiej tury, bo w pierwszej uzyskuje blisko 54 proc. głosów. 2014 r. – i ponowny sukces. Choć atmosfera wokół wiceprzewodniczącej PO gęstnieje, a samą partię toczą jedna afera za drugą, Gronkiewicz-Waltz nadal jest lokomotywą wyborczą. W pierwszej turze uzyskuje ponad 47 proc. głosów, zaś w drugiej nie daje żadnych szans kandydatowi wystawionemu przez PiS Jackowi Sasinowi i uzyskuje blisko 59 proc. głosów.
Marcin Bajko, były szef Biura Gospodarki Nieruchomości w stołecznym magistracie, osoba, która bez wątpienia nie darzy Gronkiewicz-Waltz sympatią (to na niego prezydent zrzuca odpowiedzialność za aferę reprywatyzacyjną), przyznaje, że jej prezydenturę należy podzielić na dwa etapy: przed wybuchem reprywatyzacyjnej zadymy i po. Jeśli idzie o ten drugi okres, wszystko, każde działanie, jest podporządkowane sprawom reprywatyzacji oraz politycznej walki o utrzymanie się na powierzchni. Gdy jednak spróbujemy choć na chwilę zapomnieć o sprawie zwrotów nieruchomości, istnieje szansa, że dojrzymy to, jak bardzo Warszawa rozwinęła się przez ostatnich 11 lat. W skali makro – powstały choćby Centrum Nauki Kopernik oraz Muzeum Historii Żydów Polskich, działa już druga linia metra (choć niezbyt długa), otwarty został nowy most Marii Skłodowskiej-Curie. W skali mikro – przeszkadzające na co dzień warszawiakom budowy przełożyły się, już po ich zakończeniu, na poprawienie sytuacji komunikacyjnej w mieście. Najlepszy dowód to wygląd Trasy Toruńskiej na odcinku łączącym Targówek, a także podwarszawskie Marki i Ząbki, z resztą stolicy. Wymieniony został niemal cały tabor komunikacji miejskiej. Na blisko 1400 przystankach zatrzymuje się 1800 autobusów, głównie niskopodłogowych. Dla większości warszawiaków kontakt z komunikacją miejską w Krakowie czy Wrocławiu jest szokiem. Różnica – na korzyść stolicy – jest ogromna.
– Hanna Gronkiewicz-Waltz postanowiła stworzyć z Warszawy city. Stolicę dużego europejskiego państwa, która – jakkolwiek by to brzmiało – byłaby Londynem Europy Centralnej – opowiada mi jeden z urzędników, niegdyś blisko związany z prezydent. Pobyt w Londynie zaowocował bowiem nie tylko doświadczeniami związanymi z bankowością i zarobieniem dużych pieniędzy. U Gronkiewicz-Waltz zrodziła się wizja, jak powinno wyglądać nowoczesne miasto. I najważniejsza zasada brzmi: rządzi pieniądz.
Ale „tworzenie city” to także cienie. Na inwestycje trzeba zarobić. Kilkanaście tygodni temu opinię publiczną zbulwersowało stwierdzenie, które padło z ust jednego z byłych urzędników stołecznego ratusza podczas przesłuchania przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji: Hanna Gronkiewicz-Waltz chciała się pozbyć gimnazjum przy ul. Twardej. Pojawiły się głosy oburzenia. Rzecz w tym, że Hanna Gronkiewicz-Waltz najchętniej pozbyłaby się nie jednej szkoły, lecz... wszystkich znajdujących się w centrum miasta. I to właśnie z powodu chęci stworzenia z Warszawy drugiego Londynu. Po prostu – jak słyszę od byłych współpracowników prezydent – Gronkiewicz-Waltz uważa, że miastem w każdej dziedzinie, także sferze edukacji, musi rządzić ekonomia. A jaki jest sens, by na drogim gruncie budować dwupiętrową szkołę z przylegającym do niej boiskiem? Lepiej w tym miejscu – w ocenie prezydent – wybudować biurowiec czy apartamentowiec. A za pieniądze pozyskane przez miasto ze sprzedaży lub wynajęcia gruntu wybudować trzy szkoły w ościennych dzielnicach.
Gdy jednak popatrzymy na teraźniejszą Warszawę, widać, że plan spalił na panewce. Szkoły, jak stały w centrum, tak stoją. Najprawdopodobniej dlatego, że Gronkiewicz-Waltz była nie tylko urzędnikiem, lecz także politykiem. A dla polityka zamykanie szkół i przedszkoli to samobójstwo.
Co ciekawe, ze znalezieniem plusów w zarządzaniu miastem przez Hannę Gronkiewicz-Waltz nie ma najmniejszych problemów Patryk Jaki, obecnie jej główny oponent polityczny, przymierzany do startu w warszawskich wyborach prezydenckich z ramienia obozu Zjednoczonej Prawicy w 2018 r. Idzie mu to znacznie łatwiej niż znalezienie przez polityków Platformy Obywatelskiej mankamentów u Hanny Gronkiewicz-Waltz (nikt z moich rozmówców z PO nie chciał wymienić żadnego jej minusa pod nazwiskiem). – Na szacunek i kontynuację zasługuje współpraca miasta z ośrodkami akademickimi. Warszawa pod tym względem prezentuje się bardzo dobrze – mówi Jaki. Podoba mu się też to, że nie zapomniano w stolicy o tym, jak ważna dla mieszkańców jest kultura: wspieranie studyjnych kin, teatrów, dbanie o kulturę wyższą. – Gdybym ja o tym decydował, oczywiście strumień pieniędzy popłynąłby inaczej. Ale fakt pamiętania o znaczeniu kultury w życiu miasta trzeba docenić – wskazuje Patryk Jaki. Acz śmieje się, że niekoniecznie powinno to się przejawiać w zatrudnianiu pracowników Agory do grania na tamburynie podczas dzielnicowego festynu.
Sama Gronkiewicz-Waltz jako największy swój sukces podczas ponad dekady rządów uważa sprawną organizację Euro 2012. Warszawa była jednym z miast gospodarzy uroczystości. I spisała się na medal. W stolicy czuć było atmosferę sportowego święta, a urząd zadbał o atrakcje. Zorganizowana w centrum miasta strefa kibica przyciągała codziennie po kilkadziesiąt tysięcy osób. I to nawet wówczas, gdy Polska odpadła z Euro po kiepskim występie. Pracownicy urzędu obsługujący strefę kibica mieli zresztą swój rytuał. Po każdym jej zamknięciu kilkunastoosobowa ekipa, kierowana najczęściej przez wicedyrektora Centrum Komunikacji Społecznej urzędu miasta, spotykała się w strefie dla VIP-ów (namiocie) na piwie. Nic wielkiego – przeciętny w smaku koncernowy trunek rozlewany do plastikowych kubków.
Pewnego razu – był to koniec czerwca 2012 r. – w wejściu do namiotu staje Gronkiewicz-Waltz wraz z Jarosławem Jóźwiakiem, późniejszym wiceprezydentem stolicy. Ma na sobie, mimo 30-stopniowego upału, płaszcz. Zdejmuje go, podchodzi do stojącej grupy, nalewa sobie piwo do kubka, „stuka” się nim z innymi. I mówi: „Żeby ta chwila trwała”.
Śmierć polityczna
Chwila triumfu nie trwała jednak zbyt długo. Euro 2012 się skończyło, a sytuacja Gronkiewicz-Waltz stawała się z miesiąca na miesiąc gorsza. Zaczynało się pojawiać coraz więcej wątpliwości dotyczących reprywatyzacji. Już w 2013 r. prezydent stolicy spędziła kilka dni nad analizą sprawy zwrotu kamienicy przy Noakowskiego 16, której współwłaścicielem w ułamkowej części został jej mąż. Gronkiewicz-Waltz ponoć panicznie bała się pytań o tę kwestię. Ale jak słyszę od urzędników – niesłusznie, gdyż choć zwrot kamienicy przy Noakowskiego mógł być nieuzasadniony, tak trudno w tej sprawie jakikolwiek zarzut postawić zarówno Hannie i Andrzejowi Waltzom. Trudno jednak Gronkiewicz-Waltz się też bronić. Argument, że zwrotu dokonała administracja Lecha Kaczyńskiego, każdorazowo postrzegany był jak atak na nieżyjącego prezydenta.
Tak czy inaczej, z miesiąca na miesiąc atmosfera gęstniała. Coraz częściej o problemie reprywatyzacji mówi się na korytarzach ratusza, sprawa coraz bardziej interesuje radnych. Aktywny w mediach jest warszawski społecznik Jan Śpiewak. Dziennikarze przestają go traktować jak oszołoma, staje się ekspertem. Okazuje się, że na to, co mówił, zaczynają pojawiać się dowody. Dziennikarze, a w ślad za nimi widzowie i czytelnicy zastanawiają się: skoro Śpiewak miał rację w jednej sprawie, to dlaczego miałby się mylić, gdy porównuje administrację Gronkiewicz-Waltz do mafijnego układu?
Prawdziwy cios spada w kwietniu 2016 r. Z niespodziewanej strony, bo od „Gazety Wyborczej”, z której wydawcą Gronkiewicz-Waltz chciała mieć zawsze dobre relacje. Wybucha sprawa działki przy dawnej ul. Chmielnej 70 (znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu Kultury i Nauki). Jeśli by szukać analogii medycznych, zdrowy człowiek, myślący o jutrze, dostaje zawału. Tak musiała się poczuć Gronkiewicz-Waltz. Kolejne miesiące to walka o powrót do „zdrowia”. Zmiana przyzwyczajeń (w mieście kontrola nad reprywatyzacją stała się lepsza) i próba zapomnienia.
Ale w sierpniu 2016 r. przychodzi kolejny zawał. Rozleglejszy. 20 sierpnia ukazuje się w „GW” artykuł „Komu działkę”, opisujący powiązania zastępcy dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami z adwokatem specjalizującym się w uzyskiwaniu zwrotów. Niemal wszystkie media podchwyciły wątek. Warszawska reprywatyzacja jest tematem nr 1 w całej Polsce. – W takiej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania. Ale to, co powinna zrobić Hanna Gronkiewicz-Waltz, to wyprzeć się wszystkiego. Mówić, że wszystko było w porządku, a medialna wrzawa jest wywołana przez PiS, które chce ją utrącić – mówi mi wówczas jeden z politologów. Jego zdaniem sprawa by przyschła. Po kilku latach zaś okazałoby się, że było inaczej, niż mówiła prezydent stolicy. Ale mało kogo już by to interesowało.
Hanna Gronkiewicz-Waltz robi jednak inaczej. 26 sierpnia rano zwołuje konferencję. Na niej odcina się od urzędników Biura Gospodarki Nieruchomościami, zapowiada ich dyscyplinarne zwolnienie i rozwiązanie całego biura, a także wstrzymanie wydawania decyzji zwrotowych do czasu uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej. I – jak uważa Bajko – to gigantyczny błąd. Dlaczego? Bo przekonywała przez lata, że wszystko w ratuszu z reprywatyzacją jest w porządku. A nagle przyznała, że występowały w urzędzie patologie. Rzecz w tym, że to właśnie prezydent odpowiadała za nadzór nad wydawanymi decyzjami. Jeśli więc – co stwierdziła prezydent kilka dni temu – w urzędzie działała zorganizowana grupa przestępcza, można powiedzieć, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nadzorowała działalność zorganizowanej grupy przestępczej. Tą kartą zaczynają bardzo mocno grać politycy. I to nie tylko rządzącego Prawa i Sprawiedliwości.
Coraz częściej mówi się też o zarzutach dla Gronkiewicz-Waltz. Rzecznik resortu sprawiedliwości Sebastian Kaleta, członek komisji weryfikacyjnej, zapowiedział już, że komisja złoży zawiadomienie do prokuratury. Prezydent stolicy miała popełnić przestępstwo niedopełnienia obowiązków urzędniczych.
Problemem Gronkiewicz-Waltz jest to, że nie ma jej kto bronić. Partyjni koledzy się do tego nie kwapią. Robią wręcz wszystko, by się od niej odciąć. – Straciła ludzi, którzy staliby za nią i ją wspierali. Pozbycie się wiceprezydentów Wojciechowicza i Jóźwiaka było nierozsądne. Gronkiewicz-Waltz chciała pokazać, że odcina się od swoich ludzi, że czas na nowe otwarcie. Nie załapała jednak, że PiS chodzi nie o Wojciechowicza czy Jóźwiaka, lecz o nią – opowiada jeden z dobrze poinformowanych urzędników.
Powstała więc komisja weryfikacyjna ds. reprywatyzacji. I tu Hanna Gronkiewicz-Waltz popełniła błąd kolejny, fatalny w skutkach. Była przekonana, że komisja okaże się niewypałem zarówno politycznym, jak i medialnym. Zapowiedziała od razu, że nie planuje przychodzić przed jej oblicze. Sęk w tym, że komisja – przy wielu zastrzeżeniach, które można mieć do jej funkcjonowania – działa i cieszy się dużym społecznym poparciem. Gronkiewicz-Waltz zaś się jednoznacznie określiła: nie przyjdzie. Dla wielu osób to niezrozumiałe: „Skoro nie ma nic na sumieniu, powinna przyjść i to udowodnić” – mówią. Tak twierdzą zresztą również czołowi politycy Platformy Obywatelskiej, z jej przewodniczącym Grzegorzem Schetyną na czele.
Gronkiewicz-Waltz – najpierw przez uznanie, że odcięcie się od współpracowników wystarczy, a następnie przez zrobienie spektaklu z nieprzychodzenia przed komisję – stała się balastem dla partii, której jest wiceprzewodniczącą. I to takim, że gdy „Rzeczpospolita” poinformowała kilka tygodni temu, iż Gronkiewicz-Waltz w grudniu przestanie być wiceprzewodniczącą partii, nikt nie był tą informacją zaskoczony.
Trudny powrót
Tajemnicą poliszynela jest, że Gronkiewicz-Waltz chciała zamienić fotel prezydenta Warszawy na inny: sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Jest profesorem prawa, uznanym specjalistą w zakresie prawa gospodarczego, w tym przede wszystkim bankowego. – Słyszałem o tym, ale nie było pomysłu, aby w 2015 r. wystawić kandydaturę Gronkiewicz-Waltz. To był okres przedwyborczy, źle zostałoby odebrane obsadzenie jednego z miejsc przez polityka. Zdecydowaliśmy się na ekspertów – mówi jeden z posłów PO.
Idealny moment dopiero mógłby nadejść, na przykład gdyby Platforma odzyskała władzę w 2019 r. Rzecz w tym, że obecnie nikt na poważnie nie bierze pod uwagę wybrania Gronkiewicz-Waltz na sędziego TK. Chyba włącznie wraz z nią samą, gdyż w wywiadach telewizyjnych zapowiedziała już, że po zakończeniu kadencji planuje po prostu wrócić na uczelnię. Choć powrót ten może nie być najprzyjemniejszy.
Gronkiewicz-Waltz jest bowiem profesorem na Uniwersytecie Warszawskim. W ostatnich latach, ze względu na sprawowany urząd, niezbyt aktywnym. Część kadry naukowej uważała, że niepotrzebnie blokuje etat. Istotna była też polityka na Wydziale Prawa i Administracji UW. Przez wiele lat dziekanem był obecny sędzia Sądu Najwyższego prof. Krzysztof Rączka. Jednocześnie ten sam prof. Rączka wykonywał zlecenia dla urzędu miasta, którym zarządzała jego uczelniana podwładna. – Czy naprawdę w całej Warszawie nie było innego specjalisty od prawa pracy? Trzeba było dawać 50 tys. zł rocznie za konsultacje swojemu uczelnianemu szefowi? – zastanawia się jeden z pracowników WPiA UW.
Na uniwersytecie też większość pracowników niechętnie podchodzi do tych, którzy postanowili robić polityczne kariery. Dla wielu Hanna Gronkiewicz-Waltz i Karol Karski (PiS), choć różniący się we wszystkim, są z jednej grupy: polityków. A tych się po prostu nie lubi.
Wreszcie, niektórzy koledzy z instytutu nadal pamiętają Gronkiewicz-Waltz sprawę związaną ze zwolnieniem Krystyny Pawłowicz (posłanka PiS). Pisaliśmy o tym w DGP w marcu 2017 r. „Pawłowicz kiedyś i dziś to dwie różne osoby, choć charakterek zawsze miała. Teraz przylepia się do niej łatkę wariatki. A kiedyś koledzy patrzyli na nią z zazdrością, z jaką łatwością zjednywała sobie sympatię studentów. Czasem słyszę, że krytyczne słowa Krystyny wygłaszane na temat różnych osób są nieeleganckie, bo pracowaliśmy tyle lat razem. Ale warto pamiętać, że ma prawo być rozżalona. Pozbyto się jej z wydziału w niezbyt elegancki sposób. Nie pasowała szefowej. Niektórzy mówią, że przez politykę, którą obie się zajmowały. Ale więcej prawdy jest chyba w plotkach o zazdrości. Do Krystyny na wykład przychodziło kilkuset studentów, a do szefowej kilku”– opowiadał wówczas jeden z pracowników WPiA UW, choć z innego instytutu. Szefową Pawłowicz była właśnie Hanna Gronkiewicz-Waltz.
U niej tłumu studentów nie ma. Od lat na wykłady – choć oficjalnie zapisanych jest pół tysiąca osób – przychodzi po kilka, kilkanaście osób. Najzwyczajniej w świecie – zajęcia są nudne. Gronkiewicz-Waltz, choć ma ogromną wiedzę w swojej dziedzinie, ma problemy z jej przekazywaniem. Zupełnie jak podczas zwoływanych przez nią jako prezydenta miasta konferencji prasowych. Mówiąc wprost: wystąpienia publiczne nie są jej najmocniejszą stroną.
Za to Hanna Gronkiewicz-Waltz jest chętnie wybierana przez studentów jako egzaminatorka. Zawsze uprzejma, wymagająca, ale niekrzywdząca studentów. Nie lubi stawiać dwójek, co dla wielu żaków jest najistotniejsze. Potrafi też zadbać o studentów, którzy interesują się prawem bankowym. Od wielu lat jest opiekunem Koła Naukowego Prawa Bankowego. – Mogę o niej mówić w samych superlatywach. Nie wnikając w kwestie polityczne, prof. Gronkiewicz-Waltz nie wtrąca się zbytnio w naszą działalność, ale gdy tylko czegoś potrzebujemy, pomaga – mówi były prezes koła, obecnie wzięty prawnik. Ponoć dzięki jej pomocy wielu studentów znalazło dobrą pracę. – To nie jest tak, że profesor załatwia komuś robotę. Po prostu potrafi ściągnąć najlepszych ekspertów do nas na wydział. Poznajemy ich, a oni poznają nas. Często rzeczywiście przekłada się to na późniejszą pracę – opowiada były student Gronkiewicz-Waltz.
Głośne zatonięcie
Hanna Gronkiewicz-Waltz jest rzadkim przypadkiem, gdy ekspert został politykiem – i to z sukcesami. Na stanowisko prezesa NBP powoływali ją i Lech Wałęsa, i Aleksander Kwaśniewski. Nieudany start w wyborach prezydenckich w 1995 r. (niewiele ponad 2 proc. głosów) nie przeszkodził, by dekadę później na pozór niewybieralna osoba nazywana prześmiewczo bufetową – staromodnie ubrana, z wadą wymowy, kiepsko prezentująca się w wystąpieniach publicznych – stała się lokomotywą wyborczą czołowej polskiej partii. Potem zjednała sobie sympatię warszawiaków w takim stopniu, że wydawało się, iż wyłącznie od woli samej Gronkiewicz-Waltz zależy, kiedy przestanie rządzić stolicą. A jednak nastąpił upadek. To właśnie Gronkiewicz-Waltz zaliczyła jedno z największych politycznych „zatonięć” ostatnich lat.
Czy można więc mówić o jej dwóch twarzach? – Hanna ma jedną twarz. To uczciwa i lojalna osoba. Nie ma żadnej czarnej maski uwidaczniającej jej najgorsze cechy. Problem w tym, że przez jej twarz, oczywiście metaforycznie, przejechał pociąg. I tak jak wielu polityków konkurenci spychają z peronu, tak Gronkiewicz-Waltz wskutek braku politycznego obycia rzuciła się pod niego sama – konkluduje polityk PO.
Ze znalezieniem plusów w zarządzaniu miastem przez Hannę Gronkiewicz-Waltz nie ma najmniejszych problemów Patryk Jaki, przymierzany do startu w warszawskich wyborach z ramienia obozu Zjednoczonej Prawicy. Idzie mu to znacznie łatwiej niż znalezienie przez polityków PO mankamentów u prezydent