Niektórzy im grożą: „Szwaby do domu!”. Oni ze spokojem odpowiadają: „Przeciwnie, nadal będziemy tu pracować”.
DGP
To jak operacja na otwartym sercu, trzeba jakoś przetrwać – mówią Niemcy o swoich przyjazdach do pracy w Polsce. Wielu przyjaciół odradzało im rzucanie roboty w ojczyźnie. Ostrzegali, że będzie to koniec ich karier, bo polegną w starciu z polnische Wirtschaft. „Co też ci strzeliło do głowy?”, „Przestaniesz się liczyć” – słyszeli od rodziny oraz bliższych i dalszych znajomych. Najczęściej odpowiadali: „Ryzykuję, ale się nie wycofam”.
Bieg z niemiecką flagą
Do niedawna zjawisko to mało kogo interesowało, lecz dziś polsko-niemieckie stosunki to temat bardzo gorący. Bo PiS zaczął mówić o zerwaniu z dyktatem Berlina w europejskiej polityce i o reparacjach wojennych, zaś w tramwaju w stolicy pobito prof. Jerzego Kochanowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. Za to, że po niemiecku rozmawiał z kolegą z uczelni w Jenie.
Antyniemieckie stereotypy nadal są w Polsce żywe – podtrzymuje raport „Fascynacja, miłość, przypadek. Niemieccy migranci w Polsce” przedstawiony 12 października w Instytucie Goethego. A Niemcy – czemu trudno się dziwić – bardziej niż zwykle wyczuleni na to, jak są przyjmowani. Jak na nich reagują Polacy? Zdarza się, że ktoś krzyknie do nich: „W Polsce mówi się po polsku!”, ktoś inny rzuci: „Macie w...ć, nikt tu nie będzie gadał po niemiecku!”. A jeszcze inny będzie chciał się bić, wrzeszcząc: „Czy ty wiesz, co Niemcy zrobili naszym pradziadkom? Wolisz tego pedała od nas!” (wszystkie cytaty pochodzą z raportu).
„Niektórzy wręcz przyznają, że nie odbierają telefonu w miejscach publicznych, jeśli wiedzą, że rozmowa miałaby być prowadzona po niemiecku. Inni słyszeli opowieści od znajomych obcokrajowców, którzy w Polsce spotkali się z negatywnymi komentarzami, a nawet z przemocą fizyczną ze strony osób nietrzeźwych. Panuje przekonanie, że w ostatnich dwóch latach przyzwolenie na agresywne, niegrzeczne czy niepochlebne wypowiedzi pod adresem cudzoziemców, zwłaszcza Niemców, wzrosło, choć sytuacje takie zdarzały się wcześniej” – napisze Agnieszka Łada, dyrektor Programu Europejskiego i starszy analityk Instytutu Spraw Publicznych w raporcie o migracji Niemców.
Sami ankietowani będą tonować nastroje: „Nikt nie biega z niemiecką flagą, nie afiszujemy się z niemieckością, przecież nie oto chodzi”; „Niemcy, których znam, czują się jak goście w Polsce, chcą się dobrze zachowywać, nie chcą prowokować”. Będą przy tym zaznaczać, że „jest duża różnica między oficjalnym, stereotypowym obrazem bogatego Niemca, który rozpoczął wojnę, mimo że urodził się 50 lat później, i osobistymi, normalnymi kontaktami. Dla tych, którzy spotykają rozmówców na co dzień, nie są oni przedstawicielami Niemiec, lecz osobami z imienia i nazwiska lub znajomymi”.
Dublin, Berlin czy Wrocław
Do Polski rok w rok przyjeżdża do pracy ok. 2–2,5 tys. Niemców: tłumaczy, lektorów, wykładowców akademickich, przewodników, specjalistów od IT, handlowców, kierowników wsparcia sprzedaży, prawników. W większości oddelegowanych po tym, jak w 2004 r. dołączyliśmy do UE, a w 2006 r. weszła w życie ustawa o wjeździe na terytorium RP. Tylko w pierwszym roku jej obowiązywania zarejestrowała się rekordowa liczba 6654 Niemców. Dla porównania w 2008 r. było to 2912 osób, w 2010 r. – 1771, w 2012 r. – 2254, w 2014 r. – 2127, a w 2016 r. – 2334 osoby.
O ile początkowo Niemcy otwierali u nas filie swoich spółek, również tych notowanych na tamtejszej giełdzie („nie zawsze integrowali się z Polakami, przekonani o swojej wyższości i elitarności”), o tyle potem nierzadko decydowali się osiąść w Polsce na dobre i otworzyć własny biznes – często już z polską rodziną. Wielu od razu przyjechało tu z takim zamiarem.
Bastian Küntzel dobrze pamięta rozmowę sprzed 10 lat ze swoją ówczesną dziewczyną Polką, dziś żoną. Oboje uczyli się jeszcze wtedy w Stuttgarcie.
– To gdzie chcesz zamieszkać: Dublin, Berlin czy Wrocław? – zapytał.
– Nie wiem, a gdzie proponujesz? – odpowiedziała.
– Wrocław, bo najlepiej mi wypadł w analizie SWOT (skrót od angielskich słów: strengths – mocne strony, weaknesses – słabe strony, opportunities – szanse, threats – zagrożenia). Nie ma dużych kosztów utrzymania, od razu możesz zacząć pracować. Poza tym Wrocław to piękne miasto, nie za duże, nie za małe. Dynamiczne.
W Polsce mieszkają już prawie 10 lat. On ma firmę szkoleniową, wychowują dwójkę dzieci, które mają tu kolegów i przyjaciół. W domu mówi się po niemiecku, polsku i angielsku. „Tu życie jest easy, ponieważ każdy zna angielski” – zgodził się z nim Niemiec ankietowany przez Instytut Spraw Publicznych. – Nie mogłem przenieść się do Barcelony, bo nie znam hiszpańskiego, co tam jest jednak niezbędne. Albo do Paryża. Więc dobrze mi tu”.
„Do Polski przyjeżdżają raczej osoby młode, po studiach lub na początku kariery zawodowej, ale zdarzają się i emeryci (rodziny i osoby w połowie kariery zawodowej to raczej grupa pracowników delegowanych)” – można wyczytać w raporcie. W większości mają wyższe wykształcenie. Przeważają mężczyźni.
PESEL nie do zdarcia
„Sprawy urzędowe przebiegły niesamowicie gładko. Nikt mi w domu nie wierzył, jak szybko i skutecznie to tu (w Polsce – aut.) poszło. Od wyciągnięcia numerku do załatwienia całej sprawy urzędowej upłynęło 12 minut, w tym czas oczekiwania! (...) Całe kraje upadają i zmieniają system polityczny, zanim w Niemczech dostaniesz nowy odpis z księgi wieczystej” – wskazywali ankietowani. I nierzadko przyznawali – ku swojemu zaskoczeniu – że nawet kiedy próbowali dać pieniądze jako podziękowanie za szybkie załatwienie sprawy, to nikt ich nie chciał wciąć.
Nie zawsze tak było – nierzadko ci, którzy byli w polskich urzędach jeszcze przed 2004 r., wspominają, że „trudno było się dogadać w obcym języku, a jeśli w skserowanych dokumentach czegoś brakowało, nie było możliwości, aby zrobić na miejscu kopię”. Niemców, podobnie jak innych obcokrajowców, traktowano jak intruzów. Nie wiadomo było, jak daną sprawę rozpatrzeć, jakie dokumenty będą potrzebne, a i wszystko trzeba było konsultować i na wszystko szukać stosownych procedur. „Jakże inaczej było, gdy musiałem iść tam tuż po 2004 r., bo zgubiłem wcześniejsze zaświadczenie. Na jednym piętrze kłębiły się tłumy ludzi stojących w kolejce. Na innym był czerwony dywan, puściutko, a na korytarzu stały krzesła i witały nas osoby mówiące po angielsku, niemiecku i francusku. To było piętro dla cudzoziemców z Unii Europejskiej. I tam z chęcią wszystko, co trzeba, kopiowano od ręki” – chwali inny z ankietowanych.
Większość spraw związanych z założeniem firmy i jej prowadzeniem nie jest dla nich już problemem – bywa, że Niemcy w ogóle nie korzystają z usług księgowych i sami rozliczają faktury oraz deklaracje PIT. „Nigdy nie miałem problemów z urzędem skarbowym, formularze są jasne, system w porównaniu z niemieckim – łatwy” – zapewniają ankietowani. Wyzwaniem cały czas jest budowa domu („Stale trzeba biegać do urzędu, bo okazuje się, że znowu brakuje jakiegoś świstka”) czy też wizyta u lekarza, kiedy konieczne jest podanie numeru PESEL („To typowo polska przypadłość”). Zgodnie z prawem nie jest to obowiązkowe, ale w praktyce okazuje się koniecznością, inaczej nie sposób umówić się na wizytę np. w przychodni czy szpitalu. Numer paszportu w tym przypadku to za mało. „Nikt nie rozumiał (w urzędach, u lekarza – aut.), że w Niemczech ma się numer dowodu, który nie ma nic wspólnego z PESEL, i dla tych ludzi nie egzystowałem” – skarżyli się pytani przez ISP. Inni kombinowali: „Słyszałem opowieści, że niektórzy mają tak dosyć tych formalności, że podają jakiekolwiek cyfry, aby mieć ten PESEL. Ale zdaje się to nie takie łatwe, bo te kombinacje cyfr coś znaczą”.
Dużo łatwiej mają ci, którzy przyjechali na zlecenie firm. Te pomagają w wynajęciu mieszkania, załatwieniem meldunku, rejestracji, opłatach i innych urzędowych sprawach. Ale nie w przełamaniu pierwszych lodów z tubylcami. Wśród sąsiadów jedynie ciekawość: „O, skąd jesteś?”, „Dlaczego masz niemiecką rejestrację?”.
Niemców takie rozmowy z reguły męczą, widać, że nie są zainteresowani. Z polskimi sąsiadami szybko się nie zaprzyjaźniają. Mają wrażenie, że ci w ogóle nie chcą bliższej zażyłości. „To chyba wynika też z tego, że na drzwiach zamiast nazwiska są numery. To zwiększa dystans, jak nie widzisz, kto tam mieszka” – tłumaczą badani. Inna sprawa, że w Niemczech po przeprowadzce od razu urządza się imprezę zapoznawczą: „Zaproponowałem mojej partnerce, że to zrobię. Wyśmiała mnie”.
„Pracodawca to mój wróg”
Coraz głośniej zaczęto też mówić o różnicach w prowadzeniu biznesu, szczególnie gdy w styczniu tego roku liczba Niemców z ważnymi dokumentami potwierdzającymi prawo pobytu w Polsce zbliżyła się do 24 tys. osób. Najpierw poszło o tryb pracy. A dokładnie: brak planowania, niezorganizowanie i pracę na ostatnią chwilę („Polacy są bardziej chaotyczni, potrzebują być pogonieni, aby coś zrobić”; „Teraz Polakom daję inny termin. Zawsze mówię, że coś musi być gotowe wcześniej”). Potem o relacje między pracownikami – bardzo hierarchiczne i paternalistyczne.
Profesor dr hab. Klaus Bachmann, dziennikarz, historyk i wykładowca akademicki: – To może być szok dla kogoś, kto przyjeżdża. Szef pilnuje tu każdego kroku, rozkazuje wszystkim i traktuje innych z góry. I choć każdy mu przytakuje, to i tak robi swoje. Dla porównania w Holandii, gdzie zdarzyło mi się też pracować, obowiązują stosunki partnerskie. Siedzi się w sali, wszyscy obradują jak równy z równym; z zachowania absolutnie nie wynika, kto z nas jest szefem.
„Mentalność w pracy jest inna, w Niemczech po prostu wpajane jest to w wychowaniu, że ma się być porządnym, pracowitym, uczciwym. To jest ogólny konsensus społeczny. A tu jest też wielu ludzi, którzy robią bardzo dużo i więcej, niż muszą, ale z innych powodów. Ci ludzie są o wiele bardziej skoncentrowani na sobie, mniej na wspólnocie. To fundamentalna różnica. Nikt nie identyfikuje się na przykład z pracodawcą, że firma to nasz wspólny cel. Tu «pracodawca to mój wróg» – on chce mnie wykorzystać, a ja usiłuję nie dać za dużo, czego on ode mnie wymaga, jednocześnie usiłuję od niego tyle dostać, ile tylko mogę. Firma jako wspólny projekt, jako my nie istnieje” – komentuje ankietowany przez instytut. Inny, który pracował w kilku polskich firmach, dodaje: „Może to wspiera kreatywność, ale zabija wzajemne zaufanie. Jestem wychowany w innej kulturze, takie zachowanie jest dla nie trudne do zrozumienia”.
Nie ma się co czarować, że to tylko dwie, trzy istotne różnice i na tym koniec. Tych jest dużo więcej. Wiadomo, że Niemcom i Polakom z trudem przychodzi praca nad jednym projektem. Nierzadko prowadzi to do konfliktów. Nawet przy rzeczach oczywistych. I wtedy gdy obie strony nie są zadowolone z rezultatów. Niemiec, nie zastanawiając się długo, powie wtedy wprost: „To nie jest dość dobre. Możemy to zrobić lepiej” albo „Nie jestem z tego zadowolony, zmieńmy to”. Polak na to: „Ale jak to? Co ci się tu nie podoba? O co ci w ogóle chodzi?”. I dalej idzie coraz gwałtowniej. Polak w napadzie złości: „Chyba nie wiesz, co mówisz? Daruj sobie dalsze uwagi!”. Niemiec niezrażony: „Przecież wspólnie możemy usiąść i zastanowić się, jak ten problem rozwiązać”.
Prawda jest taka, że w pracy – nawet świetnie znając język – nie będą w stanie ze sobą rozmawiać bez krótkiego szkolenia. Wszystko dlatego, że w Niemczech krytykuje się wprost. Po drugie, gorzkie słowa nie są tam odbierane osobiście. Odnoszą się do tematu, kwestii merytorycznych („No tak, mamy trochę taką opinię mądrali. I zasłużenie. To ma z pewnością komponent kulturowy, bo Niemcy myślą bardzo rzeczowo i stąd inaczej krytykują”). Po trzecie, to oznaka szacunku. Bo krytykuje się tylko osoby ważne dla siebie i te, którym chce się pomagać. – W praktyce oznacza to, że jeżeli kogoś lubię, to krytykuję go częściej, podczas gdy w Polsce odwrotnie – wyjaśnia ten fenomen Bastian Küntzel z Wrocławia. Innymi słowy: bycie miłym w Niemczech jest znakiem dystansu. Jeśli jestem z kimś bliżej, to znaczy, że mogę być bardziej bezpośredni.
Dlatego na koniec radzi: – Kiedy chcesz poprawić projekt, na którym pracujesz razem z Polakiem, mów raczej: „A może przejrzymy to jeszcze raz?” albo „Może wrócimy jeszcze do tego tematu i coś lepszego wymyślimy. Dajmy sobie trochę czasu”. A najlepiej: „Może spytamy wspólnego znajomego/kolegę, co o tym myśli”.
Gęba kombinatora i służbisty
Przy tym wszystkim Niemcy postrzegają Polaków jako pracowników przyjaznych (59 proc.), przedsiębiorczych (48 proc.), pilnych (43 proc.), tolerancyjnych (36 proc.) i nowoczesnych (34 proc.). Cenią ich za spontaniczność i improwizację („Uwielbiam to polskie kombinowanie”) oraz elastyczność, kiedy dojdzie do sytuacji kryzysowych („Polak w razie prawdziwej potrzeby zostanie po godzinach, zorganizuje babcię i zadba, żeby wyprostować sytuację. A Niemiec powie, że rodzina czeka i wyjdzie”; „Jak coś się wali, to Niemiec załamuje ręce, a Polacy sobie jakoś radzą”).
Miriam Boehm, lektorka i przewodniczka po Warszawie, zauważa dodatkowo: – Pracuje się często bez umowy, co w Niemczech jest nie do pomyślenia. U nas pracodawca się na to nie odważy, bo to przede wszystkim sprawa szacunku do pracownika. Na jakich warunkach go zatrudnia, jakie ten ma obowiązki, ile zarobi – wszystko jest od razu czarno na białym. A w Polsce praca bez umowy może trwać miesiąc albo dłużej. Pamiętam, że kiedy przydarzyło się mojemu przyjacielowi, to pomyśleliśmy, że trafił do niepoważnej firmy. Koniec końców dostał papiery, a wcześniej zaległą wypłatę. Bez podpisanych dokumentów. Jak to rozwiązano w księgowości – nadal nie wiem.
Przyznaje, że sama też miała takie doświadczenia, a to z wydawnictwami, dla których robi korektę, a to np. z państwowymi szkołami dla dorosłych. Do dziś tłumaczy sobie, że to kwestia zaufania.
Ale Niemcy nie mogą zrozumieć też tego, że w Polsce pracę bardzo często dostaje się z polecenia. Że przy obsadzaniu stanowisk bardziej ufa się przyjacielowi lub znajomemu niż np. portalom rekrutacyjnym. – Dla Niemców bardzo ważne jest to, czy ma się pokończone kursy lub studia. To podstawa, by ubiegać się o stanowisko – dodaje Miriam Boehm. – W Polsce łatwiej to obejść. Wystarczy, że ktoś kogoś poleci. „On to umie, jest w tym najlepszy” – to liczy się u was dużo bardziej. Ja nie miałam np. studiów z nauczania języka niemieckiego, robiłam tylko praktyki, warsztaty i szkolenia, to wystarczyło – wspomina. Pracy, jak zastrzega, w ogóle nie szukała – ta sama do niej przyszła.
Już chyba nigdy Polacy i Niemcy nie zetrą z siebie gęby odpowiednio kombinatora i służbisty. Tym bardziej że w dniu, kiedy kończy się projekt, „niektórzy uważają, że dla Polaków liczy się bardziej szybkość i rezultat (wykonane tłumaczenie, tekst na stronie internetowej) niż jego jakość”. Zaraz są też komentarze, że Niemcom pozwala się na więcej – wyjść na lunch lub wziąć wolne, kiedy mają ochotę. „Jeden rozmówca twierdzi, że dzięki temu zaspokojono jego oczekiwania finansowe, co w wypadku polskich kolegów nie nastąpiło” – można też przeczytać w raporcie. To jednak tylko niegroźne narzekania. Bo odkąd Niemcy i Polscy częściej pracują razem, antypatie nieco słabną.
Ale też jakby Niemcom ktoś zmienił sposób myślenia. Może uznali, że bez porządku i planowania też można efektywnie pracować? A może sami z siebie zaczęli się inaczej zachowywać? Są bardziej wyluzowani i emocjonalni. „Raz przeszedłem w niedozwolonym miejscu przez ulicę. Najpierw spokojnie rozmawiałem z policjantami (rozmówca mówi biegle po polsku), później poprosili mnie o dowód. Jak zobaczyli, że niemiecki, zapytali, czy u nas takie rzeczy są dozwolone, a ja przyznałem, że nie. Tylko mnie pouczyli i puścili. Drugi raz piłem w nocy piwo na ulicy i też mnie złapano. I znowu po rozmowie poproszono o dowód, a jak zobaczono, że niemiecki, zapytano, czy w Niemczech wolno pić alkohol w takich miejscach. Powiedziałem, że tak – i znowu tylko mnie pouczono i puszczono bez mandatu” – opowiada jeden z ankietowanych przez ISP Niemiec mieszkający we Wrocławiu. Niemiec ze Szczecina, który zaparkował w niedozwolonym miejscu: „Raz cała ulica była w samochodach i wszystkie miały mandat, a ja, z powodu niemieckiej rejestracji, tylko kartkę, żebym następnym razem tak nie parkował. Wszyscy inni dostali karę. Myślę, że odpowiedni urząd nie miał po prostu ochoty tłumaczyć tego cudzoziemcowi”.
Jeszcze inny przyznaje, że „w porównaniu z Niemcami rzadko widzi w Polsce policję, więc na autostradach pozwala sobie jeździć szybciej niż należy”. „Polskie państwo zostawia cię ogólnie w spokoju, jeśli nie wykraczasz poza prawo. W Niemczech ciągle zaś coś od ciebie chce: a to przyjdzie kontrola opłat za telewizję, a to jesteś nie tak zameldowany, a to źle sortujesz śmieci, a to znowu kończy ci się ważność kontroli technicznej samochodu” – kwituje inny.
„Praca to praca, dom to dom”
Doktor Marta Penczek, psycholog międzykulturowy, przekonuje, że ten, kto obserwował Niemców pracujących w Polsce, musiał się spodziewać, że w końcu się zasymilują. Od dawna było widać, że obie narodowości zbliżają się do siebie. Nabywają nowe umiejętności.
Od dwóch lat dr Penczek na Uniwersytecie SWPS współprowadzi cykl wykładów „Kulturowe podstawy procesów psychicznych”, teraz przygotuje właśnie wystąpienie o etyce pracy Polaków i Niemców. – Niemcy, co ma związek z etyką protestancką, mają z reguły przymus silnego nastawienia na perfekcję, przykładania się do pracy i trzymania się zasad. Polacy w wielu badaniach wypadają zdecydowanie niżej, ale to też zaczyna się zmieniać – zapewnia. – Sami Niemcy już mówią, że np. stajemy się bardziej obowiązkowi.
W swoich analizach powołuje się na badania niemieckiej badaczki Sylvii Scholl-Mahl (sprawdzała, jakie problemy mogą mieć Niemcy w kontaktach z innymi i inni z Niemcami) i międzynarodowe badania „Globe” (obejmują ponad 60 kultur na całym świecie). Autorzy tych ostatnich twierdzą, że wszystkie społeczności stoją przed tymi samymi wyzwaniami, a te można opisać za pomocą dziewięciu wymiarów. – Patrząc dziś na Polaków i Niemców, nie ma takich, w których skrajnie się różnimy – zapewnia. Wskazuje na m.in. kolektywizm rodzinny (troska o rodzinę, dbanie o spójność i wsparcie najbliższych), kolektywizm instytucjonalny (skłonność do pracy grupowej i myślenia, że zespół ponosi odpowiedzialność za sukces albo porażkę) oraz indywidualizm (przeświadczenie, na ile jednostka ma pracować na rzecz grupy, a na ile powinna być autonomiczna i niezależna). Podobnie jest z asertywnością i orientacją humanistyczną, czyli tendencję do grania fair play.
Do najważniejszych wymiarów zalicza jednak orientację zadaniową; tu nadal najtrudniej o wspólny mianownik. Jak ją rozumieć? To orientacja na jakość wykonania, inaczej perfekcjonizm, po drugie: unikanie niepewności – nastawienie na procedury i literę prawa, po trzecie: orientacja przyszłościowa – jednym słowem: planowanie (o ile Polacy nadal mają tendencje do większej spontaniczności, o tyle Niemcy lubią mieć wszystko z góry obmyślone i przygotowane z większym wyprzedzeniem). „W Niemczech jak się z kimś umówię, to spotykamy się po miesiącu o ustalonej porze w ustalonym miejscu, a w Polsce należy kilka razy się przypomnieć” – potwierdza jeden z ankietowanych. Doktor Marta Penczek: – Dla mnie zawsze było to szokujące. Spotkanie z Niemcami, wstępne przygotowania do konferencji, a oni już mają wszystko rozrysowane, godzina po godzinie, miesiąc po miesiącu, cały rok, nawet dalej. Polacy są w tym bardziej elastyczni, nie ma problemu, jak odejdą od grafiku, a stanie się to prędzej czy później. „Jakoś to będzie”, „Wszystko koniec końców się uda” – takie myślenie jest Niemcom absolutnie obce!
– To, co może jeszcze szokować Niemców, to przenikanie się relacji zawodowych i prywatnych. Niemcy preferują podejście: praca to praca, dom to dom. Polacy z kolei częściej przenoszą relacje z jednej sfery do innej. Oczywiście nie jak na Bliskim Wschodzie czy w Azji, gdzie, by robić biznes, musimy się ze sobą zaprzyjaźnić – zastrzega też wykładowca Uniwersytetu SWPS.
Inna rzecz to równość płci, dokładnie miejsce kobiet na rynku pracy, bo to też interesowało autorów raportu. Polska, co ciekawe, znalazła się w tym zestawieniu bardzo wysoko. Dużo wyżej niż Niemcy. – Te różnice są naprawdę mocne. Niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo – twierdzi dr Penczek. To dlatego, tłumaczy, że w Polsce kobiety bardzo szybko poszły do pracy („Mężczyzn nie było, bo a to powstanie, a to Sybir, a to wojny”), z kolei Niemcy dopiero od niedawna inwestują w przedszkola, żłobki i inne formy opieki nad dziećmi i jednocześnie dążą do tego, żeby być ślepym na płeć. Różnice widać też w zarobkach – na porównywalnych stanowiskach i przy identycznych kwalifikacjach – Niemki zarabiają 22 proc. mniej niż mężczyźni, wynika z danych Federalnego Urzędu Statystycznego. Pod tym względem gorzej mają tylko Estonki i Czeszki.
– Ale równy dostęp do pracy to jedno. Dwa to polskie rytuały związane z otwieraniem drzwi, podawaniem płaszcza – całowanie w rękę na szczęście już wymiera. One wydają się Niemcom przejawem straszliwego seksizmu i złem. Dlatego uważają, że równość płci jest u nich lepsza. Tymczasem ona jest inaczej rozumiana, a błędnie odczytywana może prowadzić do dalszych nieporozumień – zastrzega dr Penczek.
Koniec czy początek
Pod koniec debaty Agnieszka Łada przytacza wypowiedź Niemca mieszkającego we Wrocławiu: „W Polsce jest parę grup migrantów, ale właściwie dzielimy je na dwie. Tych ze wschodu i tych z zachodu. Jak pytasz się Ukraińca w Polsce, to pytanie brzmi: Dlaczego jesteś w Polsce? Innymi słowy: Co tu robisz? Pracujesz na czarno? Legalnie? Czego od nas chcesz? Pytanie do Niemca brzmi: Ale dlaczego jesteś w Polsce? Przez co podkreśla się zdziwienie, że przyjechałeś właśnie do tego kraju”.
– Znam te argumenty, że Niemcy są najlepsze, że poza nimi nie ma życia. Wielu mnie ostrzegało, że tu będzie okropnie, po co jechać do tego socjalistycznego bloku, jaki to szalony pomysł. Dlaczego nie studiujesz we Francji albo w Stanach Zjednoczonych? Po co chodziłaś do międzynarodowej szkoły, skoro teraz wybierasz się do Polski? – śmieje się Gabriele Lesser, która od lat zajmuje się historią Europy Środkowo-Wschodniej. Jest korespondentką berlińskiego dziennika „Taz” i wiedeńskiego „Der Standard”. Ona zapewnia, że dobrze to przemyślała – do tej pory napisała już trzy książki, w tym m.in. o Uniwersytecie Jagiellońskim. – Różnica między Niemcami a Polakami jest taka, że my się inaczej definiujemy. Jestem Niemką, bo mam paszport niemiecki. Nie, że z narodu niemieckiego. W życiu nie powiedziałbym: my Niemcy – deklaruje.
„Udało nam się dotrzeć do kilkudziesięciu Niemców pracujących w Polsce. Z małych i dużych miast, nierzadko też ze wsi. Tak w oficjalnych, jak i prywatnych rozmowach podkreślali, że czują się raczej warszawianinem, krakusem czy ogólnie Europejczykiem. „Nie używają w odniesieniu do siebie pojęcia «migrant», wręcz czują się zaskoczeni, gdy są konfrontowani z pojęciem «niemieccy migranci». Nie podkreślają także swojej niemieckości. Dla wielu Niemców ich narodowość nie odgrywa roli, chcą żyć w Polsce, czują się zintegrowani w środowisku, często bardzo międzynarodowym. (...) Inni opowiadają, że po dziesięciu latach życia w Polsce słowa «nasi» używają wobec Polaków w Niemczech, a bułki w piekarni w Niemczech zdarza im się zamawiać z przyzwyczajenia po polsku i – jak sami przyznają – mocno identyfikują się z Polską” – zapisze we wnioskach Agnieszka Łada.
Gdzie w takim razie widzą się za 5–10 lat?
Bastian Küntzel: – Na pewno nie w Niemczech. Bo trochę nudno, za dużo Niemców tam jest (śmiech). A tak poważnie, tu dzieci idą do szkoły, mają przyjaciół. Tu mamy mieszkanie, ogród... Tu jest mój dom.
Miriam Boehm: – W Polsce. Historia Polski, stosunki polsko-żydowskie, którymi się zajmuje, to moja praca. O tym trudno rozmawiać w Niemczech.
Felix Ackermann, pracownik naukowy Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie: – Tutaj, bo Warszawa to nowy Berlin. Zniszczony w takim samym stopniu i równie różnorodny. Poza tym ludzie są tu tak samo uprzejmi, jak w Niemczech. Można zaczepić obcego człowieka, nawet w autobusie, i zacząć ciekawą rozmowę. Główna różnica polega na tym, że w Niemczech powiem do kierowcy autobusu „dzień dobry”, kiedy wsiadam po godz. 22.
Profesor dr hab. Klaus Bachmann: – Nie wiem, bo i tak w Polsce zawsze będę Niemcem z polskim paszportem, gdybym w ogóle miał polski paszport. Tutaj nie akceptuje się Polaków niemieckiego pochodzenia. W gruncie rzeczy to dotyczy wszystkich narodowości. I Ukrainiec miałby ten sam problem. Ale czy Niemiec ma tu bardziej przechlapane? Nie sądzę. On ma przechlapane z innych powodów. Przed Niemcami jest większy respekt niż przed Ukraińcami. Ale to przed Ukraińcami jest większy strach.
Z informacji ISP wynika, że tylko jedna osoba zrezygnowała z ubiegania się o polskie obywatelstwo, choć wcześniej miała taki zamiar („Jak się słucha dziś Polskiego Radia, to cały czas ma się wrażenie, że się jest mordercą. Ja przecież nie zaprzeczam, że moi dziadkowie byli mordercami, ale ja nie jestem. A w mediach publicznych przedstawia się to tak, jakbym ja osobiście zabijał”).
Większość wyjazdu z Polski nie planuje, chce dalej robić biznes nad Wisłą. Zarabiać. Tym bardziej że jako Niemcy pracujący u siebie nierzadko nie mogli sobie pozwolić na wakacyjne wyjazdy – co piąty nawet na tygodniowy urlop. Teraz już mogą. Obietnica dalszych sukcesów i zysków jest gigantyczna; choć i ryzyko porażki duże.
Niektórzy nadal ślą im ostrzeżenia: „Szwaby do domu!” Ale oni ze spokojem odpowiadają: „Wręcz przeciwnie, nadal będziemy tu pracować”.