Z piersi wydarło się westchnienie ulgi, że to PSL, a nie partia Kaczyńskiego, zgłosiło projekt ustawy o 12-miesięcznym obowiązywaniu czasu letniego. Nagle okazało się, że to pomysł świetny, rozsądny – i do przyjęcia.
MAGAZYN DGP / Dziennik Gazeta Prawna
W wypadku, gdyby inicjatorem był PiS, usłyszelibyśmy zapewne coś innego: cofanie Polski do średniowiecza, skrajny i agresywny populizm, wszędzie na świecie... (Ot, ten doświadczył, a tamten usłyszał, że we Francji to, w Szwecji tamto, a w Kanadzie owamto – jakoś „wszędzie na świecie” nie dotyczy 90 proc. świata, tylko tych kilku najbardziej cywilizowanych państw Zachodu – i już mamy bicz na Polskę. Warto przy tej okazji przypomnieć, że nie istnieje „wszędzie na świecie”, to jednorożec, bajeczne zwierzę, którego poszczególne elementy są prawdziwe, lecz jako całość nie istnieje).
A przecież PSL gra po pisowsku. Przez całe dekady o tym, że mamy dwa czasy, na lato i na zimę, decydowali specjaliści. Ich głos, utrzymujący, że dla gospodarki jest sprawą kluczową, aby gonić wschód słońca, zamykał wszelką dyskusję. Nagle suweren się obudził i postawił ekspertów do kąta. Szósta rano będzie zawsze szóstą rano – i już.
Podobny manewr PiS z sędziami, jak łatwo zauważyć, stawia pół Polski na nogi. Politycy (suweren) w starciu ze specjalistami (prawnikami) okazują się tymi Złymi. Mam w domowym archiwum frapujący tekst prof. Moniki Płatek, która przed laty łamała ręce nad niskim stopniem jakości działania „armii sędziów”. Odzew specjalistów na jej wypowiedzi był mniej niż słaby. Aż przyszedł pisuweren...
No, wielka szkoda, że tekstu Płatek nie czytano wówczas na konferencji programowej Polskiego Stronnictwa Ludowego. Może gdyby to ludowcy zaczęli bój o lepsze sądy lepiej służące ludziom, to dzisiejsza Polska wyglądałaby po prostu inaczej.